W największy upał tego lata weszłam do muzeum w Sukiennicach i znalazłam to, czego szukałam: chłód i pustkę. Nie do wiary? Na zewnątrz wielkie tłumy i palące słońce. Doba hotelowa już się skończyła. Krakowscy znajomi wyjechali, inni pracują. Pociąg odjeżdża dopiero za kilka godzin. Mam przed sobą niemal cały dzień i jestem zupełnie sama. Przechodząc przez Rynek, tak właściwie bez celu, zastanawiając się trochę nad tym, co robić, wpadłam na pomysł odwiedzenia muzeum w Sukiennicach, które zawsze omijałam. Nie wiem dlaczego, bo przecież galeria sztuki polskiej XIX wieku wydaje się interesująca. Zaledwie dzień wcześniej w Zakopanem trzymałam w dłoniach odzianych w niebieskie rękawiczki szkice Stanisława Witkiewicza i zdjęcia z jego rodzinnych albumów, więc pomyślałam, że wizyta w Sukiennicach będzie idealną kontynuacją tej wizyty.
W Sali Siemiradzkiego popatrzyłam na obrazy mistrzów akademizmu, przeciwko którym Witkiewicz jako krytyk i malarz występował. A w Sali Chełmońskiego oglądałam obrazy jego kolegów. Najbardziej jednak podobało mi się to, że panowała w tych salach pustka. Pluszowe kanapy zapraszały do odpoczynku. Zapadłam się w ten bordowy plusz w całkowitej ciszy i patrzyłam na piękną Helenę Modrzejewską w białej sukni. Na szare żurawie ginące we mgle. Na gwieździstą noc. Na pejzaż warszawskiego Powiśla. I na widok wsi Zawale. I jeszcze na chłopca modlącego się w czasie burzy na polu. Na śliczną twarz dziewczynki z Bronowic i poważne mądre oczy malarki w czarnej pobrudzonej farbami sukni. Wydają nam się z dzisiejszej perspektywy takie zwyczajne, ale kiedy Chełmoński wystawił swoje pędzące na wprost widza cztery konie w monumentalnej wersji przeznaczonej dotąd do przedstawiania ważnych wydarzeń historycznych lub religijnych, wybuchł skandal. Według ówczesnych krytyków to była kpina. Podobnie jak brudna stopa chłopki leżącej na polu, smarkający na ziemię wieśniak czy brudna suknia malarki.
Dlaczego o tym piszę? Bo bardzo chciałabym, żeby uczono w szkołach czytać sztukę. Żebyśmy z przyjemnością spędzali czas w muzeach. Bo dzięki temu współczesna sztuka nie będzie dla nas dziwna ani niezrozumiała. Siedząc w pluszu przed Matejką, który „wielkim malarzem jest”, przypominałam sobie, co sądzili o nim malarze z sali obok, a przede wszystkim dlaczego przeciwko tego rodzaju malarstwu się buntowali.
Teraz, chwilę później, siedzę w kawiarni na dachu kazimierskiej kamienicy i piszę. Mam dzisiaj szczęście do pustych miejsc, mimo że po ulicach przelewają się tłumy turystów. Odnajduję zapomnianą przyjemność z samotności, a pomaga mi sztuka i błękit nieba. I świadomość, że zaraz dołączę do rodziny.