Logo Przewdonik Katolicki

Wielki nieobecny dla sprawy pojednania

Jacek Borkowicz
fot. Wikimedia

Gdyby jakikolwiek polskojęzyczny tekst zacząć od wezwania do postawienia pomnika twórcy UPA, od razu posypałyby się protesty. A jednak historyczna prawda jest zupełnie różna od stereotypów polskich i ukraińskich.

Maksym Boroweć, bardziej znany pod pseudonimem Taras Bulba, urodził się w 1908 r. w małej leśnej osadzie na Wołyniu, w pobliżu miejsca, gdzie 13 lat później wytyczono granicę polsko-sowiecką. Osadę założył jego prapradziadek, żołnierz atamana Iwana Mazepy. Boroweć miał przed wojną warsztat obróbki granitu, z którego wyszła płyta, przykrywająca serce marszałka Piłsudskiego i ciało jego matki na wileńskiej Rossie. Ten ukraiński patriota i zdecydowany zwolennik „samostijnej” (niepodległej) Ukrainy był związany z orientacją petlurowską, która – mimo krytycznej oceny podziału ziem ukraińskich w traktacie ryskim 1921 r. – wiązała umiarkowane nadzieje ze współpracą z Polakami.

Leśne państwo
W II RP trafił do Berezy za udział w konspiracyjnych strukturach wymierzonych w agendy państwa polskiego na Wołyniu. Wybuch wojny i sowiecka okupacja zmieniły jednak jego polityczne perspektywy. Teraz najważniejszym wrogiem była dlań Moskwa.
Po wyparciu Sowietów przez Niemców stworzył w 1941 r. – za zgodą nowych okupantów – faktyczne państwo w państwie ze „stolicą” w Olewsku, miasteczku leżącym po wschodniej stronie przedwojennej granicy. Zagubiona w lasach miejscowość była idealnym środowiskiem do tworzenia partyzantki, z drugiej strony olewska stacja kolejowa, położona na ważnym szlaku w kierunku Kijowa, nie mogła zejść z pola uwagi nowych okupantów. Niemcy zadowolili się kompromisem, nie ingerując w poczynania Bulby, który zwalczając na swoim terytorium czerwonych maruderów i partyzantów, siłą rzeczy zapewniał spokojne przejazdy na front niemieckim transportom. Ten stan równowagi trwał do późnej jesieni 1941 r., kiedy to hitlerowska administracja uznała, że nie powinna jednak tolerować „Siczy Poleskiej”, jak bulbowcy nazwali swoje leśne państwo. Boroweć razem ze swoimi żołnierzami opuścił więc miasteczko, by w wołyńskich lasach założyć partyzanckie bazy, z których miały wyruszyć pierwsze oddziały antyniemieckiego powstania.
Warto jeszcze przypomnieć, że Bulba wydawał w Olewsku własną gazetę, w której propagował ideę Ukrainy demokratycznej i wolnej od nacjonalizmu. Jednym z pierwszych jego gestów po opanowaniu miasteczka było ponowne otwarcie prawosławnej cerkwi, zamkniętej za czasów stalinowskiej „pięciolatki walki z Bogiem”. Za jego sprawą przywrócono również kultowi miejscowy kościół katolicki.

Ukradli mu armię
Dla ukraińskich nacjonalistów spod znaku Bandery działalność Bulby była kamieniem obrazy. Nie tylko dlatego, że Boroweć konsekwentnie potępiał ich narodowy szowinizm. Chyba jeszcze bardziej przeszkadzał im fakt, że już w 1942 r. bulbowcy zaczęli tworzyć kadry Ukraińskiej Armii Powstańczej, która w stosownym momencie, jakim byłby na przykład moment przejścia sowiecko-niemieckiego frontu, miała poderwać ukraińskie masy do niepodległościowej insurekcji. A banderowcy mieli dokładnie taki sam plan, tyle że powstanie miało wybuchnąć pod ich całkowitą kontrolą. Bulba zaczął im więc zawadzać jako konkurent, tym bardziej że o jego UPA zrobiło się już głośno na Ukrainie.
Mykoła Łebed, kierujący Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów w zastępstwie Stepana Bandery, który siedział w niemieckim obozie koncentracyjnym, postanowił więc siłą przejąć leśne oddziały Borowcia. Przy okazji zaś ukraść, miłą dla ukraińskiego ucha, nazwę jego partyzanckiej armii. Tak właśnie powstała banderowska UPA, kojarzona do dziś – i słusznie – z rzeziami Polaków na Wołyniu.
Początkowo, dla zmylenia przeciwnika, Łebed prowadził z Bulbą rozmowy o scaleniu sił. Boroweć nie chciał jednak przyjąć warunków stawianych przez banderowców, także z powodu punktu numer 8 listy ich żądań, który mówił o likwidacji na terenie Wołynia ludności polskiej. Te „negocjacje” potrzebne były ukraińskim nacjonalistom tylko do tego, by zyskując na czasie, opanować teren. Udało im się to, gdyż stała za nimi cała podziemna struktura ich partii. Tymczasem Bulba do żadnej partii nie należał, zaś jego popularność wynikała jedynie z osobistej charyzmy twórcy niepodległościowej partyzantki. W stosownym dla siebie momencie banderowcy zerwali więc rozmowy i przystąpili do otwartego ataku na te oddziały „pierwszej UPA”, których dotąd nie udało im się przejąć. Nastąpił on 8 lutego 1943 r. – nie przypadkiem dzień później „druga UPA” dokonała pierwszej rzezi polskiej wioski na Wołyniu.

W kolejce na piedestał
Taras Bulba-Boroweć od początku stanowczo sprzeciwiał się temu ludobójstwu. W liście otwartym, który 1 sierpnia 1943 wystosował do banderowskich liderów, pisał o „wyniszczaniu haniebnym sposobem polskiej ludności cywilnej”, stwierdzając: „Ukraina ma w tej chwili groźniejszych wrogów od Polaków. […] Jak długo polski naród będzie w tej samej niewoli, co my, tak długo pozostanie naszym sojusznikiem”. W kolejnym oświadczeniu nazwał wołyńską czystkę etniczną „barbarzyństwem”, które będzie się mścić na Ukraińcach do dziesiątego pokolenia.
Jednak, jak na ironię, to właśnie jemu przypisywano pierwsze mordy na Polakach. Wynikło to z nieporozumienia: ponieważ pierwszych ukraińskich partyzantów kojarzono, i słusznie, z bulbowcami, nazwa ta przylgnęła do wszystkich ukraińskich oddziałów leśnych, także tych, które faktycznie walczyły pod sztandarem ideologii Bandery. Niewykluczone zresztą, że jakieś oddziały, które wcześniej znajdowały się pod komendą Borowcia, wzięły udział w organizowanym przez banderowców ludobójstwie Polaków, ale za to już Bulby odpowiedzialnością obciążać nie można.
To nieporozumienie, trwające do dzisiaj, ma jeszcze inną przyczynę – a jest nią Moskwa. Sowieci od samego początku działalności bulbowców robili wszystko, aby nie dopuścić do ukraińsko-polskiego sojuszu. Ich partyzanci porywali i mordowali aktywistów obu narodów, którzy tworzyli kanały porozumienia pomiędzy frakcją Borowcia a polskim podziemiem.
Niestety, ta linia nie znalazła poparcia również ze strony wołyńskiego sztabu Armii Krajowej, która posłuszna wytycznym z Londynu nie wchodziła w sojusze z grupami antysowieckimi.
Latem 1943 r. Boroweć-Bulba znalazł się w kleszczach dwóch napierających nań formacji partyzanckich: banderowców i oddziałów sowieckich. Ci pierwsi, nie mogąc dostać samego wodza, podstępnie porwali mu żonę, którą wkrótce zamordowali. Resztki bulbowców, osaczone w zakolach rzeki Słucz, 6 września 1943 r. stoczyły ostatnią bitwę z otaczającą ich obławą. Atakującymi byli sowieccy partyzanci, ale – znowu ironia historii – w szeregach ich oddziałów walczyło dużo miejscowych Polaków.
Borowciowi udało się wydostać z kotła. Po wielu przygodach – jak mawia się w legendarnych życiorysach – osiadł na emigracji na Zachodzie. Zmarł w Kanadzie w 1981 r.
Aż dziw bierze, że taka postać nie stała się patronem polsko-ukraińskiego pojednania. W Polsce nie jest on znany, bo nazwa UPA, budząca u nas jak najgorsze skojarzenia, zagłusza możliwość wszelkich pozytywnych konotacji. Ale dlaczego nie upominają się o niego sami Ukraińcy? Odpowiedź jest chyba tylko jedna: aby postawić na piedestał Tarasa Bulbę, trzeba wpierw zburzyć mentalny pomnik Stepana Bandery. A na to, jak widać, jest jeszcze trochę za wcześnie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki