Potrzebujemy więcej gazu z Rosji – przyznała 20 lipca Annalena Baerbock. To ważna deklaracja, bo gdyby ścieśnić jej przesłanie do minimum, oznaczać będzie, iż Niemcy potrzebują Rosji teraz, w trakcie prowadzonej przez nią wojny. Niemiecka minister spraw zagranicznych uważa zatem, że to nie Rosja potrzebuje Niemiec jako kraju, który swoim znaczeniem w Europie i świecie mógłby jej pomóc w wycofaniu się ze straszliwego błędu, jakim był atak na Ukrainę – lecz jest dokładnie na odwrót. To wiele mówi o priorytetach i rzeczywistym, a nie deklaratywnym układzie zależności w geopolitycznej panoramie, widzianej oczami rządu w Berlinie.
Pani minister i powstańcy
Baerbock uczestniczyła w półtoragodzinnym talk-show w hanowerskiej siedzibie centrali medialnej sieci RND. Spotkanie zdominował temat wojny. W pewnym momencie jedna z prowadzących zapytała panią minister, czy firmowanej przez nią polityki nie cechuje podwójna moralność. Kristinie Dunz chodziło o jeden konkret, mianowicie o turbinę gazową, czyli urządzenie sprawiające, że gaz ziemny płynie wzdłuż setek kilometrów podziemnych rur. Takie urządzenie, obsługujące system Nord Stream 1, przed niejakim czasem popsuło się Rosjanom, którzy oddali je do naprawy specjalistom z Kanady. Zanim turbinę naprawiono, wybuchła wojna i Kanadyjczycy, w ramach obowiązujących sankcji, odmówili zwrotu urządzenia. I tutaj zaczął się problem z Niemcami, ponieważ – jeśli wierzyć zapewnieniom z Moskwy – brak turbiny uniemożliwia przepływ gazu. Rosjanie na jakiś czas wstrzymali jego transfer, teraz znowu go uruchomili, ale w mocno ograniczonym zakresie. Przyciśnięty do ściany rząd federalny postanowił wysłać panią Baerbock na rozmowy z koleżanką po dyplomatycznym fachu, kanadyjską minister Melanie Joly. Po długich negocjacjach stanęło na tym, że Kanadyjczycy przekażą turbinę Niemcom, a co oni z nią zrobią – to już nie ich sprawa. To właśnie uczestnictwo w nacechowanych gestem Piłata targach prezenterka RND określiła jako moralnie dwuznaczne.
Zaskoczona Baerbock zaprzeczyła, tłumacząc, jak przekonała szefową kanadyjskiej dyplomacji. Otóż pozbawione rosyjskiego gazu Niemcy nie będą w stanie pomagać Ukraińcom, gdyż będą zajęte tłumieniem we własnym kraju zamieszek, wywołanych przez zmarzniętych obywateli. Pani minister użyła słowa Volksaufstand, które właściwie należy tłumaczyć jako „powszechne powstanie”, coś w rodzaju powstania wielkopolskiego. Obie jej rozmówczynie zrobiły duże oczy i chyba nie one jedne na pełnej widzów sali zdziwiły się tą retoryką. „No, może trochę przesadziłam” – odparła szybko Baerbock, widząc reakcję słuchaczy. „Jednak nie to jest istotne, ale co innego: my potrzebujemy tego gazu”. A w obliczu tej potrzeby winny zblednąć wszystkie skrupuły, takie jak wojna czy też wywołane nią sankcje.
Zamrożenie w obawie przed mrozem
Niedługo przed wystąpieniem Baerbock w Hanowerze obiegła Niemcy wypowiedź Michaela Kretschmera, premiera niemieckiego landu Saksonia, który zaapelował o „zamrożenie wojny” na Ukrainie. Chodzi o to, by zostawić wszystko jak jest, by żołnierze obu stron wyszli z okopów, pozwalając Ukraińcom na spokojną egzystencję, Rosjanom zaś na swobodne urządzanie na okupowanych terytoriach kolejnych „ludowych republik”. Kretschmer motywuje swoją inicjatywę koniecznością „zyskania czasu”, jakiego rzekomo Ukrainie brakuje, by ta złapała oddech i tak wzmocniona, znowu przystąpiła do tym skuteczniejszej walki. Jednak trudno uwierzyć, że robi to ze szczerej sympatii dla Ukraińców.
Do stanu zamrożenia wojny potrzebna jest zgoda obu jej stron, nawet wymuszona. Gdyby czas aktywnego prowadzenia działań wojennych rzeczywiście pracował na rzecz Rosji, a przeciwko Ukrainie, Rosja z pewnością do takiego rozwiązania by nie dopuściła. W rzeczywistości obecny czas pracuje dla Ukrainy, a przeciwko Rosji Putina. Ukraińcy mają pod bronią pół miliona ludzi gotowych oddać życie, by bronić własnych domów i własnych rodzin. Owszem, krwawią nie mniej obficie niż ich przeciwnicy, ale ciągle mobilizowani są nowi. A mobilizacja dokonuje się na ich własnym terenie, niemalże na zapleczu frontu, gdzie stosunkowo łatwo nie tylko dojechać, ale i dowieźć aprowizację. Rosyjscy żołnierze tego „luksusu” nie mają. Ich własny rząd ściąga ich na front prośbą, groźbą i przekupstwem – z odległych rejonów europejskiej części Rosji oraz Syberii.
Jednak, co najważniejsze, rosyjskim żołnierzom brak motywacji do walki. W tej sytuacji najlepszym wyjściem dla Ukrainy jest kontynuacja obrony aż do momentu, w którym armia rosyjska całkowicie utraci zdolność bojową.
Absurdalną propozycję Kretschmera skrytykowała nie tylko zagranica, ale i duża część niemieckich mediów. Zrobiła to także, na wspomnianej konferencji, pani Baerbock, jej krytyka była wszakże znamiennie łagodna. Cóż, premier landu Saksonia, podobnie jak ministrowie federalnego rządu w Berlinie, dba przede wszystkim o „ekonomiczne bezpieczeństwo” swojego kraju.
Krew, pot i łzy
Lęk przed nadchodzącą zimą i społecznymi skutkami kumulującego się kryzysu ogarnia coraz większe kręgi niemieckiej opinii publicznej. I nie chodzi bynajmniej tylko o rosyjski szantaż gazowy. Niemcy właśnie dowiedzieli się, iż załamuje się łańcuch dostaw produktów farmaceutycznych, podobno zakłócony pandemią i wynikłymi z niej brakami kadrowymi. Zaczyna brakować leków dla dzieci, co w oczach obywateli RFN, wierzących w swoje państwo socjalne, gdzie lekarstwa dla nieletnich są darmowe, jest zbrodnią wołającą o pomstę do nieba. W rzeczywistości przyczyną tych niedoborów, pierwszych w historii Republiki Federalnej, jest korodująca struktura motywacji: produkcja pewnych leków, niedostateczne refundowanych przez państwo producentom, stała się po prostu nieopłacalna. Firmy farmaceutyczne rakiem się z niej wycofują i nie pomogą tu żadne apele o wyższe uczucia: przedsiębiorstwo jest przecież instytucją nastawioną na zysk.
Takich problemów widzą Niemcy coraz więcej. Zaś sytuacja z Rosją, szantażującą ich przysłowiowym zakręceniem kurka, przypomina nieco lata 1918–1920, kiedy to młoda Republika Weimarska kształtowała swoją politykę wewnętrzną pod wpływem strachu przed eksportem z Rosji bolszewickiej rewolucji. Wtedy chodziło o to, by powstrzymać (ideę), teraz przeciwnie – by dopuścić (gaz), ale lęk przed szantażem jest ten sam.
„Obiecuję wam krew, pot i łzy” – powiedział Anglikom Winston Churchill, obejmując urząd premiera. Był rok 1940, nad brytyjskim niebem zaczynała się toczyć decydująca walka z hitlerowskim najeźdźcą i wcale nie było wiadome, komu przypadnie zwycięstwo. Ale jedno przynajmniej było jasne: nie będzie go bez wysiłku i wyrzeczeń. Anglicy uwierzyli Churchillowi i wygrali. Niemcy, wiodący kraj Unii Europejskiej, przeciwko której w istocie rzeczy wymierzony jest rosyjski atak, swojego Churchilla nie wybrali. Zapewne wierzą, że jeszcze mają na to czas.