Chciwość, o której mówi Jezus, nie oznacza jedynie gromadzenia dóbr materialnych. To cecha ludzi, którzy są tak niepewni siebie, swojego miejsca w świecie, że szukają zabezpieczeń i potwierdzenia swojej wartości w dobrach materialnych i niematerialnych, a więc w bogactwie, pozycji społecznej, wiedzy, sławie czy nawet w drugim człowieku – jeśli tylko da się bliźniego wykorzystać do zbudowania własnego prestiżu albo dla zapewnienia sobie szczęścia.
Chciwość jest chorobą niebezpieczną, bo infekuje nie tylko ludzkie serce, ale również relacje z Bogiem i człowiekiem. Może ona dotknąć zarówno bogatych, jak i biednych. Chciwiec pożąda różnych skarbów i w nich upatruje źródeł swojego szczęścia. Jakież to jednak szczęście, skoro człowiek ten jest skazany na samotność? Żyje przecież wyłącznie dla siebie. Gdy zastanawia się, gdzie pomieścić nadmiar swoich dóbr, nawet przez myśl mu nie przejdzie, by się nimi podzielić z innymi. Nie istnieje dla niego świat ludzkich potrzeb i niedostatków, jest ślepy na ludzi cierpiących i ubogich do tego stopnia, że oni w ogóle nie pojawiają się w przestrzeni jego wartości.
To nie jest jedyna ułuda, której ulega człowiek chciwy. Kolejną jest fałszywe przekonanie, że jego życie zależy od tego, ile posiada. Tak gromadzi, trudzi się i pracuje, jakby miał żyć wiecznie i bez końca korzystać z owoców swojego mozołu. Wydaje mu się, że ma czas, by cieszyć się nagromadzonymi dobrami, używać ich bez końca do zaspokojenia ambicji, tęsknot czy oddania się przyjemnościom. Tymczasem życie nie leży w ludzkich rękach. Nie od nas zależy ostatecznie jego długość, nie my decydujemy o tym, jaka miara dni i lat jest nam dana na ziemi. Ułuda nieśmiertelności to pułapka, w jaką bardzo często wpadają ludzie chciwi. Żyją, aby gromadzić, zamiast gromadzić, ale po to, by żyć naprawdę: sensownie, w przyjaźni z Bogiem i ludźmi.
Chciwość jest bowiem dolegliwością, która może zaatakować nasze życie duchowe i relacje z Bogiem. Jeszcze więcej modlitw, jeszcze więcej pobożnych praktyk, pielgrzymek i pokuty – człowiek wpada w złudzenie, że może sobie zasłużyć na miłość Boga i zbawienie – albo nawet je kupić – i poświęca życie na kolekcjonowanie nabożnych dokonań. Nie ma tu zaufania Panu, jest za to ślepe przywiązanie do własnych przymiotów duchowych. Nie ma tu autentycznego spotkania z drugim człowiekiem, bo w takiej perspektywie bliźni zabiera, a nie daje; przecież wymaga uwagi i zaangażowania, czasu i serca. Nie ma tu otwartości na świat, który jest darem Pana, jest za to serce zatrzaśnięte ze strachu przed stratą.
Trzecia ułuda chciwości dotyczy oceny takich postaw. Jezus nie nazywa bogacza głupcem dlatego, że jest on posiadaczem wielu skarbów, ale dlatego, że rozporządza nimi w niewłaściwy sposób. Bóg obdarza nas rozmaitymi darami, talentami, z których rodzą się również dobra materialne. Wcale nie zabrania cieszyć się tymi ostatnimi. Nie ma nic złego w tym, że dbamy o własny rozwój, bogacimy się, chcemy żyć lepiej i godniej. Pytanie brzmi: dla kogo to robimy? Jeśli tylko dla siebie, nasz dorobek przeminie i umrze wraz z nami. Nie zapewni szczęścia w perspektywie dłuższej niż doczesna, nie uleczy lęku przed samotnością. „Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty u Boga” – przestrzega Nauczyciel.
Na czym więc ma polegać mądre bogacenie się? Człowiek, który jest bogaty u Najwyższego, nie boi się ryzyka wiary. Jest otwarty na nieznane, bo sam Bóg daje wieczną gwarancję jego inwestycjom. Tajemnicą takiego Bożego zarządzania nie jest gromadzenie, ale rozdawanie, wolność, a nie przywiązanie. Człowiek bogaty u Boga pomnaża swoje skarby, dzieląc się nimi. Nie boi się wypuścić ich ze swoich rąk, bo wie, że zostaną dobrze zainwestowane i zaprocentują na całą wieczność – w miłość, zbawienie, szczęście.