Logo Przewdonik Katolicki

Roe vs. Wade: kontrrewolucja społeczna?

Piotr Trudnowski
Na zdjęciu: cierpiący na porażenie mózgowe Noah Warden, 7 lat, w ramionach mamy, Broomfield w stanie Kolorado 2016 r. fot. Brent Lewis/The Denver Post-Getty Images

Zmiana prawa aborcyjnego, szczególnie gdy wprowadzana jest rękoma sędziów, to dopiero początek marszu ku cywilizacji życia. Czy wyniknie z niej wyższy standard ochrony życia za dekadę czy dwie – pozostaje kwestią otwartą. Środowiska opowiadające się za prawnym zakazem uśmiercania ludzkich istnień w brzuchach mam mają najcięższy sprawdzian dopiero przed sobą.

Prawo w istotnym stopniu kształtuje społeczne opinie i postawy. Również, a może przede wszystkim wówczas, gdy dotyczy kwestii najtrudniejszych i najbardziej kontrowersyjnych.

Polski kontekst lat 90.
Rzadko dziś o tym pamiętamy, ale gdy w latach 90. w Polsce uchwalano przepisy istotnie ograniczające możliwość przeprowadzania aborcji, nie było dla tej decyzji społecznej aprobaty. Autorytarne dziedzictwo komunizmu, obok szeregu innych nieludzkich konsekwencji, miało również tę, że wiele Polek i Polaków traktowało aborcję jako specyficzny zabieg antykoncepcyjny. Przypomnijmy – w latach 80. rokrocznie dokonywano legalnie ponad 100 tys. aborcji. W roku 1985 było ich przeszło 136 tys., podczas gdy urodziło się niespełna 700 tys. dzieci. W uproszczeniu – niemal co szóste dziecko nie miało szansy się urodzić. Doświadczenie traum rodziców, szczególnie matek pozbawionych poczucia bezpieczeństwa i opieki ze strony ojca dziecka, najbliższych i społeczeństwa, to chyba jedna z najstraszniejszych nieopowiedzianych historii Polski Ludowej.
Powszechność doświadczenia aborcji sprawiała, że jeszcze na początku lat 90. Polacy byli… dużo bardziej „liberalni”, jak powiedzieliby zwolennicy powszechnego dostępu do aborcji, niż są dziś. Według prowadzonych regularnie badań CBOS w 1992 r. blisko połowa, bo 47 proc. badanych wskazywała, że „przerywanie ciąży” powinno być dopuszczalne, gdy kobieta jest w ciężkiej sytuacji materialnej. Przeciwnego zdania było 39 proc. badanych. W listopadzie 2020 r. zgodę na aborcję ze względu na sytuację finansową deklarowało już tylko 20 proc. badanych, a sprzeciwiało się temu 69 proc. Polek i Polaków. Mniej spektakularne, ale wciąż zauważalne postępy działy się w stosunku do innych przypadków prawnych. Legalnej aborcji, gdy „wiadomo, że dziecko urodzi się upośledzone” – co notabene nie opisuje stanu prawnego przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w 2020 r., bo w polskim prawie przesłanką było „podejrzenie”, a nie „pewność” choroby dziecka – w 1992 r. chciało 71 proc. badanych. W 2016 r. – już tylko 53 proc. Liczba przeciwników wzrosła w tym czasie dwukrotnie.
Należy jednak dostrzec i mieć odwagę nazwać wprost – podnoszenie standardu ochrony ludzkiego życia działo się w kontrze do nastrojów społecznych. Wbrew opinii publicznej był tzw. kompromis aborcyjny z początku lat 90. Próba jego uchylenia przez postkomunistów, przywracająca przesłankę „trudnej sytuacji matki”, odpowiadała stanowisku wyborców.  Zanegowanie tej zmiany jako niekonstytucyjnej przez Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem prof. Andrzeja Zolla było również niezgodne z oczekiwaniami Polaków.
A jednak nam się zmieniło. Na lepsze. 

Odwrotne tendencje w USA
W Stanach Zjednoczonych, w dużym uproszczeniu, sytuacja wyglądała odwrotnie. Słynny i niedawno uchylony wyrok Roe vs. Wade w latach 70. nie odpowiadał dominującym nastrojom. Szedł dalej niż społeczeństwo, politycy, większość stanów. A jednak się przyjął i ugruntował amerykańskie społeczeństwo jako popierające aborcję. Odwrócenie tego wyroku być może ma szansę rozpocząć marsz w drugą stronę. Ku cywilizacji życia.
Musimy być jednak świadomi, że rzeczywistość medialna, społeczna, kulturowa jest zgoła inna niż w 1993 czy 1997 r., gdy w Polsce powstawały zręby prawnej doktryny ochrony życia, i niż w roku 1973, gdy amerykański Sąd Najwyższy uznał możliwość „przerywania ciąży” za element konstytucyjnego „prawa do prywatności”. Media społecznościowe, maksymalizujące negatywne emocje, tożsamościowe wzmożenie, wynikające z funkcjonowania w radykalizujących każdego z nas bańkach internetowych i ideowych, wreszcie postępujący indywidualizm i konsumpcjonizm naszego życia sprawiają, że nasz społeczny stosunek do rodzicielstwa in gremio się zmienił. Wskaźniki demograficzne są tego najlepszym, smutnym dowodem. Rodzicielstwo to nie naturalny etap naszego życia, ale wybór. Coraz bardziej elitarny.
Dlatego w Polsce wyrok Trybunału Konstytucyjnego wywołał reakcję odwrotną do tej, jaka mogłaby wynikać z opisywanej dotąd funkcji prawa kreującej postawy społeczne. Przyniósł w krótkim terminie „liberalizację” poglądów Polek i Polaków. Czy w średniej i długiej perspektywie to się zmieni? To w ogromnym stopniu zależy od osób chcących życie ludzkie chronić i afirmować.

Program pro-life
A dzieje się w tej dziedzinie zdecydowanie za mało. Program „Za życiem” jest przez ekspertów określanych jako wierzchołek góry lodowej potrzeb. Zwiększenie nań nakładów – to wedle samych zainteresowanych kreatywna księgowość. Rodzice dzieci z niepełnosprawnościami wciąż muszą funkcjonować w gąszczu nieludzkich (sic!) przepisów, ograniczających ich możliwość pracy zawodowej czy wymuszających regularne, poniżające stawanie dzieci z nieuleczalnymi chorobami przed komisjami sprawdzającymi, czy przypadkiem nie wyzdrowiały i nie wyłudzają świadczeń. Kto chciałby zobaczyć z bliska i zrozumieć, jak działa system będący dosłownym zaprzeczeniem idei „pro-life”, niech poszuka w internecie wywiadów i artykułów walczących o jego ucywilizowanie: Marii Libury, Agnieszki Dudzińskiej czy Katarzyny Roszewskiej. Wszystkie pracują na trzy etaty – zawodowo, będąc wybitnymi ekspertami w swoich akademickich dziedzinach, rodzinnie, opiekując się chorymi dziećmi, i społecznie, walcząc o zmiany prawa i świadomości w tym zakresie.
A w Stanach jest jeszcze gorzej. U nas największe wyzwania dotyczą rzeczywiście osób z niepełnosprawnościami, bo system ochrony zdrowia i wsparcia społecznego rodziców „zdrowych” widzi jednak lepiej. Tymczasem w USA po półwieczu legalnej aborcji na życzenie stanie się ona niedostępna w kraju, w którym wciąż brak powszechnego dostępu do lekarza, a korzystanie z tego, który istnieje, jest niewyobrażalnie drogie.
Dlatego zmiany regulacji aborcyjnych to dopiero początek długiego i bardzo trudnego marszu. Jego naturalną konsekwencją powinny być radykalne zmiany prawa, stawiające rzeczywiście życie w centrum. W Polsce to ucywilizowanie procedur, realne wsparcie dla rodziców chorych dzieci, wreszcie systemowe rozwiązania dla dorosłych z niepełnosprawnościami.
I tu, znów, zmiana prawa będzie dopiero początkiem. Najważniejsza musi być wynikająca z tego kontrrewolucja społeczna, kulturowa, cywilizacyjna. Zmiana, która sprawi, że zaczniemy chorych widzieć i traktować z godnością również w naszym, codziennym życiu.
Gdzieś na końcu tego procesu może, daj, Panie Boże, będzie moment, w którym społecznie zgodzimy się, że prawo zezwalające na zabijanie najsłabszych było i jest barbarzyństwem. By jednak umieć wyrzec się barbarzyństwa, trzeba się ćwiczyć w człowieczeństwie, miłości, solidarności. A to przecież, jak wiemy, wcale nie przychodzi nam tak łatwo, jak byśmy chcieli.

Piotr Trudnowski
Prezes Klubu Jagiellońskiego, ekspert ds. społeczeństwa obywatelskiego Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i stały współpracownik czasopisma idei „Pressje”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki