Logo Przewdonik Katolicki

„Nie ma oznak, aby sytuacja się komplikowała”

Paweł Stachowiak
Demonstranci podczas trwających XXV Międzynarodowych Targów Poznańskich fot. Bettmann-Contributor/Getty Images

Dlaczego, wbrew stereotypom, właśnie na ulicach i placach Poznania rozegrał się dramat walki o niepodległą Polskę, o suwerenność ludu, o lepsze warunki życia, o wszystko, co odbierała komunistyczna władza?

Dlaczego w Poznaniu nie było konspiracji? Zaś ale, to było zabroniune” – dowcip z czasów powojennych, oparty na stereotypie jakże fałszywym, choć powszechnie powielanym. Wielkopolska zdawała się dzielnicą najmniej podatną na romantyczne, powstańcze idee, które stały u źródeł narodowych zrywów XIX stulecia. Zabór pruski był kuźnią inicjatyw organicznikowskich, tutaj wielbiono Marcinkiewiczów, Cegielskich i Wawrzyniaków, budowano opór wokół inicjatyw pracy u podstaw: czytelni, spółek, spółdzielni, banków etc. Skutecznie przeciwstawiano się pruskiej przemocy, odwołując się do prawa i stosując legalne sposoby działania. Nawet Powstanie Wielkopolskie tylko pozornie było zerwaniem z legalizmem dotychczasowych działań poznaniaków. Wybuchło w chwili najkorzystniejszej, gdy Niemcy nie były w stanie efektywnie mu się przeciwstawić i wkrótce przybrało charakter zorganizowany, daleki od pierwotnej spontaniczności. Jeśli poznaniacy już zrobili powstanie, to po swojemu – porządnie. Tradycja powstań narodowych, gdy rzucaliśmy się „z motyką na słońce”, mesjanistyczne rojenia o „Chrystusie narodów” – to wszystko zdawało się obce wielkopolskiej mentalności. Zaiste, trzeba było poznaniaków doprowadzić do skraju wytrzymałości, aby porwali się do buntu. Tak myśleli również przywódcy Polski powojennej, budujący ustrój wzorowany na sowieckim, tłamszący swobody i niszczący społeczeństwo obywatelskie, oni spodziewali się oporu wszędzie, ale nie w Wielkopolsce, nie w Poznaniu, gdzie było to przecież „zabroniune”.
Jednak to właśnie Poznań w 1956 r. stał się miejscem, w którym wybuchł protest powszechny, radykalny, protest budzący skojarzenia z romantyczną, powstańczą tradycją narodowych zrywów, listopadowych i styczniowych. Zdawałoby się, że to raczej w Warszawie i Krakowie można było oczekiwać aktów radykalnego sprzeciwu wobec komunistycznego zniewolenia.

Nie czy, ale kiedy i gdzie dojdzie do buntu
Źródła buntu, który wybuchł w roku 1956 są zróżnicowane. Warto zauważyć, że nie nastąpił on w dniach najgłębszego podporządkowania i zastraszenia społeczeństwa, ale dopiero wtedy, gdy system zaczął się zmieniać, reformować, tracąc swe najbardziej represyjne cechy. Wielki francuski myśliciel polityczny Alexis de Tocqueville w książce Dawny ustrój i rewolucja pisał: „Najniebezpieczniejszy dla złego rządu jest zazwyczaj ten moment, kiedy zaczyna się on reformować”. Rewolucja wybucha nie w momencie największego ucisku, ale kiedy sytuacja zaczynała się poprawiać, jednak wolniej, niż oczekiwało tego społeczeństwo. Gdy doświadczaliśmy w pierwszych latach dekady lat 50. najbardziej represyjnej formy stalinizmu, brak było jakichkolwiek przejawów oporu. Dopiero po śmierci Stalina i zainicjowaniu „odwilży”, zaczęło się polityczne, społeczne i kulturalne przebudzenie, „pękanie lodów” stalinizmu.
Stalin umarł w marcu 1953 r. Dokładnie trzy lata później jego następca Nikita Chruszczow, podczas obrad XX Zjazdu Komunistycznej Partii ZSRR, wygłosił słynny „tajny referat”, któremu przysłuchiwali się delegaci na zjazd, przedstawiciele aparatu władzy partii i państwa sowieckiego. Byli w szoku. Gensek, następca Stalina, najwyższy kapłan jego kultu, nazwał go zbrodniarzem, potępił czystki lat 30., napiętnował indolencję Stalina jako naczelnego wodza w latach II wojny światowej. To wystąpienie było prawdziwą rewolucją, kult „wodza całej postępowej ludzkości” był przecież nienaruszalnym, zdawało się, fundamentem systemu. Otwarta została droga do legalizacji krytyki, dyskusji, różnic opinii i zdań, a nic przecież tak skutecznie nie osłabia monolitu systemu totalitarnego.
W Polsce było to szczególnie widoczne. Już kilka dni po wygłoszeniu przez Chruszczowa referatu przestał on być „tajnym”, a jego tekst można było za parę złotych kupić na warszawskim Bazarze Różyckiego. Do tego wkrótce po zakończeniu XX Zjazdu zmarł w Moskwie Bolesław Bierut. „Pojechał szumnie, a wrócił w trumnie” – pokpiwała ulica, „Bolesław Otruty”, mówiono, sugerując, że padł ofiarą politycznego mordu. Zaczął się okres walki o sukcesję pomiędzy coraz bardziej skłóconymi partyjnymi frakcjami. Efektem tych zmian było obniżenie poziomu lęku społeczeństwa przed władzą. Bez wątpienia ludzie w 1956 r. mniej bali się reżimu niż jeszcze kilka lat wcześniej.
Na ten polityczny kryzys nałożyły się problemy z gospodarką, które dotknęły społeczeństwo właśnie w tamtym okresie. ZSRR narzucił Polsce od 1950 r. tzw. plan 6-letni, który pozornie winien przynieść spektakularny skok rozwojowy i przekształcić Polskę w kraj przemysłowy i podnieść stopę życiową Polaków o około 50 proc. W rzeczywistości plan ów miał służyć przede wszystkim militarnym interesom sowieckiego imperium i wymuszał na Polsce rozbudowę przemysłu ciężkiego, zbrojeniowego oraz kolektywizację wsi. „Socjalistyczne uprzemysłowienie” i „socjalistyczna przebudowa wsi” – całkowicie nieracjonalne z punktu widzenia potrzeb polskiej gospodarki – odbywały się kosztem ludności. Od 1953 r. zaczęła ona odczuwać pogarszanie się warunków życia w wyniku obniżania zarobków, złych warunków pracy i braku żywności oraz innych artykułów powszechnego użytku. Rodziło to coraz większe niezadowolenie. Sytuacja coraz wyraźniej zbliżała się do rewolucyjnego „syndromu Tocqueville’a”. Pytaniem nie było już czy, ale kiedy i gdzie dojdzie do buntu.

Ciąg dalszy artykułu w „Przewodnik Katolicki HISTORIA. Poznański Czerwiec ‘56”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki