Logo Przewdonik Katolicki

Wniebowstąpienie – pożegnanie bez rozłąki

Tomasz Grabowski OP
Mozaika z XIII-XIV w. przedstawiająca wniebowstąpienie Chrystusa. Bazylika San Frediano w Lucca w Toskanii, fot. Michael Thornton zdjęcia projektowe/East News

Gdybanie nie ma sensu, gdy dotyczy Boga. Wyobraźnia i zdolności przewidywania są ograniczone, a w związku z tym i teologia kontrfaktyczna niewiele wnosi do rozumienia Bożych decyzji. W wypadku wniebowstąpienia proponuję wyjątkowo postąpić odwrotnie.

Co by się stało, gdyby Chrystus zamiast wstąpić do nieba, został w Jerozolimie? Po raz pierwszy postawiłem sobie takie pytanie jako chłopiec. Zazdrościłem apostołom, że znali Zbawiciela z pierwszej ręki. Na tej kanwie, tyleż infantylnie co dociekliwie, starałem się pojąć, dlaczego Jezus zostawił uczniów, a sam „zabrał się” do nieba. Choć pytanie nie przestało być dziecinne, to odpowiedź może być dojrzała.

Wiara byłaby obowiązkiem
Jakie konsekwencje miałoby pozostanie Chrystusa na ziemi? Po pierwsze w takim scenariuszu Bóg usunąłby potrzebę wiary. Przyjęcie objawionej prawdy opierałoby się na oczywistości. Wiara, choć zdawać się może trudna, pozwala zachować wolność decyzji wobec zasłyszanych faktów. Można je uznać lub odrzucić w zależności od tego, czy ufamy opowiadającemu, czy też nie. Inaczej dzieje się w przypadku wiedzy. Nikt o zdrowych zmysłach nie podważa stwierdzenia, że ziemia jest trzecią planetą Układu Słonecznego. Z tą prawdą trzeba się pogodzić. Oczywistość usuwa przestrzeń na decyzję i zaufanie temu, kto opowiada daną historię. Zatem gdyby Pan pozostał pomiędzy ludźmi, podobnie musielibyśmy pogodzić się z faktem Jego zmartwychwstania. Objawienie byłoby zatem czymś, co trzeba byłoby przyjąć na podstawie niezaprzeczalnych obserwacji, a ostatecznie więź z Bogiem stałaby się obowiązkiem człowieka zdrowego na umyśle.

Jezus chce być wybrany
Okazuje się zatem, że przez wniebowstąpienie Jezus ochrania ludzką wolność. Skoro Chrystus jest niewidzialny, nikogo nie zmusza do przyjęcia Jego prawdy, panowania i porządku, który zamierza wprowadzić w świecie. Co najwyżej można wybrać przynależność do Niego, ponieważ Objawienie (pisma święte i tradycja apostolska) nie zniewala czytelnika i słuchacza swoją oczywistością. Przez odejście do nieba Zbawiciel potwierdza, że chce być wybrany w wolności przez tych, którzy decydują się szukać u Niego ratunku od śmierci.
Po drugie, łatwo sobie wyobrazić, że przygwożdżeni oczywistością zmartwychwstania: Piłat, Sanhedryn i tłum niedawno skandujący „Ukrzyżuj go!”, ulegliby władzy Jezusa. Porządek społeczny wywróciłby się do góry nogami, na tronie Imperium Romanum zasiadłby jedyny nieśmiertelny spośród ludzi. Z biegiem lat ukonstytuowałby się dwór (kuria), obowiązywałaby w nim odpowiednia etykieta (liturgia), a Władca odwiedzałby poszczególne narody. Rozwój technologiczny pozwoliłby w końcu na śledzenie transmisji wystąpień Chrystusa, a postęp komunikacyjny ułatwiłby podróże do Jerozolimy czy Rzymu w celu uzyskania audiencji. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to tyleż nieprawdopodobnie co głupio, ale przez swoją absurdalność alternatywna wizja historii wskazuje dwie ważne sprawy. 
Najpierw to, że Chrystus, Bóg-Człowiek, nie może zadomowić się w świecie naznaczonym przez zło. Nie sposób, by w ciele i we krwi żył trwale pośród grzeszników. Nie jesteśmy utopistami wierzącymi, że bez ostatecznego wyrugowania grzechu można stworzyć królestwo niebieskie na ziemi. Ono wykracza poza standardy obowiązujące w naszym świecie, poza powszechny model sprawowania władzy i osiągania wpływu, związane z nimi kumoterstwo i knucie, ciągłe podżeganie do obalenia władcy i koronację tyrana. Jego królestwo nie jest stąd, podobnie jak nasz Pan nie może zmieścić się w granicach ciasnej perspektywy politycznej. 

Bliski dzięki odejściu
Sprawą, którą na plan pierwszy wydobywa myślenie w kategoriach historical fiction, jest zniesienie ograniczenia w dostępie do Pana. W naszym świecie zmuszeni jesteśmy do poznawania siebie nawzajem poprzez to, co fizyczne. Bez względu na to, czy posłużymy się komunikatorami internetowymi, czy też spotkamy się bezpośrednio, zawsze będziemy ograniczeni przez ciało. Dotrzemy tam, dokąd nam pozwoli. Wniebowstąpienie, choć jest formą pożegnania, nie stwarza rozłąki. Przeciwnie, znosi dystans, ponieważ pozwala na komunikację nieograniczoną poprzez ciało. Paradoksalnie zmniejsza dystans pomiędzy ludźmi a Panem. Nie trzeba nigdzie podróżować, by się do Niego zwrócić, przyjąć Jego obecność w postaciach sakramentalnych i duchowym doświadczeniu. Bez względu na upływ czasu i zajmowane miejsce na ziemi, każdego z ludzi oddziela od Chrystusa ta sama odległość – odległość skoku wiary. Dostęp do Niego nie jest limitowany, niczym dostęp do papieża czy króla. Intensywność kontaktu z Nim nie zależy od upływu czasu, jaki minął od dnia Jego narodzin. Dla każdego, w każdym czasie i w każdym miejscu Chrystus jest dostępny. Nie skrył się w niebie, lecz zamieszkując w nim, zniósł granice wyznaczane przez przestrzeń i czas. Paradoks polega właśnie na tym, że wstępując do nieba, zstąpił na próg serca każdego z ludzi. Może powiedzieć: „Oto stoję u drzwi i kołaczę, a jeśli ktoś usłyszy mój głos, wejdę do niego i zasiądę z nim do stołu”. Może zasiąść do wieczerzy z każdym człowiekiem, ponieważ nie został w wieczerniku wraz z apostołami.

Poznawanie Chrystusa
Dzięki wniebowstąpieniu poznajemy Chrystusa w sposób, w jaki znamy samych siebie. Żeby uchwycić ten dar wniebowstąpienia, trzeba cofnąć się do mowy pożegnalnej Chrystusa. Podczas ostatniej wieczerzy mówił: „Pożyteczne jest dla was moje odejście […] jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. […] On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy i oznajmi wam rzeczy przyszłe. […] z mojego weźmie i wam objawi” (J 16,7–14). Duch Święty, zapowiedziany w chwili rozstania, daje nowe połączenie z Chrystusem – zjednoczenie wewnętrzne. Więź z Bogiem przeżywamy w oparciu o akty duchowe: poznanie i podejmowanie decyzji. Niekiedy towarzyszą im różnego rodzaju wewnętrzne poruszenia (odczucia, myśli, pragnienia). Jedyna osoba, z którą budujemy relację w ten sposób, w oparciu o takie doznania, to my sami. Wyłącznie samego siebie poznajemy analogicznie do poznania Chrystusa – wewnętrznie, a nie zewnętrznie. Dodatkowo poznajemy Go przez wiarę. Jest to sposób budowania relacji z Chrystusem, którego musi nauczyć się każdy z Jego uczniów, również apostołowie. Wcześniej znali Go jako cieślę z Nazaretu, odległego kuzyna lub wyjątkowego rabbiego, z którym spędzili blisko trzy lata na wspólnym wędrowaniu. Zdążyli poznać Jego nawyki, gesty, sposób poruszania się i mówienia. Od zmartwychwstania to wszystko okazuje się zbyt lichą podstawą dla budowania z Nim dalszej relacji. Teraz nie ma znaczenia to czy lubił figi, czy też nie, czy chodził zamaszystym krokiem, czy zawzięcie gestykulował, czy może przeciwnie: był łagodny w obejściu i nienachalny w gestach. Jeśli chcą pozostać z Nim w bliskości, muszą nauczyć się rozpoznawać Jego obecność, gdy sam jest niewidzialny, odwrócić uwagę od rysów twarzy, a skupić się na wyrażaniu intencji i myśli. Mają poznać Go przez wiarę, jak każdy z uczniów w kolejnych pokoleniach. Ten typ poznania jest najbardziej intymnym z dostępnych ludziom. Zakłada rozpoznanie czyjejś osobowości, dążeń, pragnień, myśli i uczuć. Rozpoznawanie ich na podstawie wewnętrznych poruszeń, a nie wnioskowanie o nich z ich zewnętrznych przejawów. Jedynie samych siebie i Boga mamy szansę poznać w ten sposób. Byłoby to jednak niemożliwe, gdyby nie wniebowstąpienie i splecione z nim zesłanie Ducha Świętego.
Chrystus na szczęście wstąpił do nieba, przez co stworzył je dla nas. Tak, niebo nie istniało, zanim nie pojawił się pierwszy z ludzi, który w zmartwychwstałym ciele został na wskroś ogarnięty Bożą obecnością – Chrystus. On jest pierwszym, a przez wniebowstąpienie stworzył taki sposób budowania z Nim więzi, abyśmy byli kolejnymi wniebowziętymi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki