Parada się odbyła, sołdaci wykrzyczeli swoje „uraa!”, nikt defiladzie nie przeszkodził. Znowu będzie można zająć się codziennymi problemami. Tyle że klimat „wykonanego programu minimum” nie ma nic wspólnego z nastrojem zwycięstwa, jaki towarzyszył tamtej paradzie z 1945 r., matce wszystkich późniejszych parad na placu Czerwonym. Przeciwnie, kiedy umilkną świąteczne fanfary, znowu pojawią się przeklęte pytania: co dalej? Historyczny błąd Rosji, dokonany 24 lutego z rozkazu Władimira Putina, który wymyślił sobie, że po 77 latach powtórzy sukces Stalina, dalej będzie nabrzmiewał w katastrofalne dla kraju skutki, jakich nie da się już cofnąć ani usunąć.
Kocyk na krzesełku wodza
Wszyscy obserwatorzy tej wojny, niezależnie od tego, której stronie „kibicują”, zdawali sobie sprawę, że defilady nie można odwołać. Choćby w kraju waliło się i paliło (a to właśnie się dzieje, zważywszy serię tajemniczych pożarów), Rosja nie mogła sobie pozwolić na rezygnację z tego przedstawienia. Odwołanie oznaczałoby przyznanie się do porażki, i to porażki na polu bitwy z kiedyś bratnią, a dziś znienawidzoną Ukrainą. Trzeba było zjeść tę żabę, więc wszyscy spodziewali się, że stary kagiebista Putin wykona ową czynność z jakimś niesamowitym pomysłem. Stąd wzięły się irytujące w podbijaniu emocjonalnego bębenka spekulacje światowych mediów, według których 9 maja rosyjski przywódca miał oficjalnie wypowiedzieć wojnę Ukrainie i ogłosić powszechną mobilizację.
Tymczasem nic takiego się nie stało, Putin wypowiedział tylko garść imperialnych frazesów, znanych już każdemu do znudzenia. Nie ogłosił ani zwycięstwa, ani klęski, dając słuchaczom do zrozumienia, że stan niepewności, w jakim się obecnie znajdują, trwać będzie nadal i to przez czas nieokreślony. „Kiedy będzie lepiej? Już było” – ten dowcip, jeszcze z czasów Związku Sowieckiego, zna każdy Rosjanin, i tak chyba musiał być powszechnie odebrany sens przemówienia wodza narodu.
Widać to było po twarzach najważniejszych uczestników uroczystości. Już po defiladzie, podczas ceremonii składania czerwonych goździków przy zniczach poległych na frontach II wojny światowej, ustawiła się do pamiątkowego zdjęcia wierchuszka rosyjskiej armii. Miny tych ludzi wyrażały całą gamę negatywnych uczuć: od zakłopotania do niesmaku. Tylko Putin usiłował chytrze się uśmiechać. Nic dziwnego, całą tę szopkę miał już za sobą.
Ale rzecz najbardziej osobliwa wydarzyła się na samym początku, tuż przed godziną 10.00, kiedy to kremlowskie kuranty obwieściły początek wojskowej defilady na placu Czerwonym. Putin zakończył ceremonialne powitanie weteranów i zamierzał usiąść na krzesełku przy mównicy. Niestety ktoś – z nadgorliwości, a może złośliwie – położył tam kocyk, złożony w kostkę, który wypełniając siedzisko uniemożliwiał przywódcy zajęcie w nim miejsca. Cały świat zobaczył, jak potężny Putin nieporadnie usiłuje koc przesunąć, wreszcie wiesza go na oparciu i w końcu jakoś wciska się w fotelik. Scena zaiste symboliczna.
Biały koń? Gdzie te czasy!
Według utrzymywanego od 1945 r. ceremoniału całą uroczystość rozpoczyna dowódca defilady, który melduje o gotowości jej przeprowadzenia naczelnikowi sił zbrojnych, ten zaś następnie przekazuje meldunek przywódcy państwa. Podczas pierwszej Parady Zwycięstwa defiladą dowodził znany Polakom marszałek Konstanty Rokossowski i to on, konno i z szablą w dłoni, składał stosowny meldunek głównodowodzącemu, marszałkowi Gieorgijowi Żukowowi. Warto było widzieć tych dwóch oficerów, szczególnie Żukow prezentował się imponująco na swoim białym koniu. Skądinąd ta efektowna prezentacja przysporzyła Żukowowi tylko kłopotów ze strony zazdrosnego o popularność Stalina.
W tym roku dowódcą defilady, podobnie jak w poprzednich, był generał Oleg Saliukow, zwierzchnik sił lądowych. To on zameldował o gotowości do rozpoczęcia parady generałowi Siergiejowi Szojgu, ten zaś przekazał meldunek Putinowi. Obaj generałowie stali na baczność w czarnych kabrioletach, które okrążając się naokoło, naśladowały przepisowy chód rumaków. Wszystko to wyglądało nieco komicznie, jeśli pamiętać ceremonię, na której było wzorowane. Ale cóż, ani Saliukow, ani Szojgu zapewne nie potrafiliby wskoczyć na siodło.
Żałosna powtórka
Po tamtej, historycznej, dorocznych Parad Zwycięstwa długo nie organizowano. Kraj zbierał siły po kosztownej kampanii, a setki tysięcy inwalidów wojennych, widocznych chociażby na ulicach Moskwy, nie zachęcało do radosnego celebrowania rocznicy 9 maja. Kolejne defilady urządzano dopiero w latach 1965 i 1985, czyli w dwudziestą i czterdziestą rocznicę zwycięstwa. Następna parada odbyła się w 1990 r., w rok przed rozpadem Związku Sowieckiego. Od 1995 r. defilady odbywają się już co rok i mają inny charakter. Teraz Parada Zwycięstwa ma być świętem dumy narodu rosyjskiego, nie zważając na to, że przecież na zdobycie Berlina złożył się wysiłek wszystkich narodów ZSRR.
Przynajmniej do pierwszych lat XXI w. święta 9 maja odbywały się pod hasłem „Nigdy więcej wojny!”. Hasło to było dziedzictwem propagandy sowieckiej, która fasadowym pacyfizmem pokrywała swoje imperialne cele. Z czasem jednak na pierwszy plan wybijać się zaczęły akcenty rosnącego w siłę, jawnego już rosyjskiego szowinizmu. Stało się to szczególnie widoczne w latach 2014–2015, po aneksji Krymu i ataku na Donbas. Wtedy to wśród rosyjskich kierowców stały się modne nalepki, masowo wklejane na szyby samochodów przed świętem 9 maja. Ich treść głosiła: „Możemy to powtórzyć”. W domyśle: każdemu, kto nam zagraża, możemy zrobić powtórkę oblężenia Berlina. Nie trzeba przypominać, że o tym, kto Rosji zagraża, decyduje sama Rosja.
W wywiadzie, udzielonym przed paradą 2020 r., do tego hasła odniósł się pozytywnie sam Putin. Odtąd już „defilady zwycięstwa” noszą definitywnie agresywny i szowinistyczny charakter.
O skali zmian, jakim uległa ideowa oprawa Parady Zwycięstwa, niech zaświadczy fakt, że mauzoleum Lenina, do niedawna największa rosyjska świętość, przed którą zawsze odbywały się najbardziej spektakularne pochody i defilady, zostało w tym roku zasłonięte olbrzymim banerem. Putin Lenina podobno osobiście nie znosi, jako że wódz rewolucji miał, według niego, „wymyślić” Ukrainę jako część składową ZSRR. I stąd – dalej rekonstruujemy myśl Putina – wzięły się obecne kłopoty. O usunięcie mumii Lenina z mauzoleum dopomina się zresztą od lat Cerkiew prawosławna. I być może niedługo Putin będzie chciał lub musiał wykonać ten gest wdzięczności wobec swojego wiernego adiutanta, patriarchy Cyryla.