W styczniu („Przewodnik Katolicki” 4/2022) opublikowałem artykuł, w którym na podstawie dokumentów zachowanych w Państwowym Archiwum Federacji Rosyjskiej udowadniałem, iż rzekoma autokefalia, udzielona prawosławnej Cerkwi w Polsce przez patriarchat moskiewski w 1948 r., w ogóle nie miała miejsca, zaś dokument, uchodzący dotąd za tomos (akt autokefalii) wtedy wydany, jest zwykłą fałszywką, opracowaną na podstawie notatki służbowej wysokiego oficera KGB. Tezy swoje powtórzyłem, w obszerniejszej formie, w tekście, który ukazał się 25 marca w „Plusie Minusie”. Zakończyłem go komentarzem do braku reakcji polskiej prawosławnej hierarchii wobec wojny na Ukrainie: „Udawać, że nic się nie stało, na dłuższą metę się nie da. Przed hierarchami Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej (PAKP), podobnie jak przed rzeszą jej wiernych, staje perspektywa zasadniczego wyboru”.
Pisząc te słowa na tydzień przed publikacją, nie zdawałem sobie sprawy, że sytuacja właśnie się zmienia. W połowie marca arcybiskup Sawa, metropolita warszawski i całej Polski, wystosował list do patriarchy moskiewskiego Cyryla. Czytamy w nim, iż „nie sposób zrozumieć, aby dwa słowiańskie narody prawosławne, wywodzące się z jednej chrzcielnicy od św. Włodzimierza, toczyły bratobójczą wojnę”. Metropolita wzywa patriarchę, aby ten zaangażował się „na rzecz powstrzymania toczącej się na Ukrainie wojny, którą prowadzi Armia Rosyjska”. List nie wywołał rezonansu w polskich mediach, zainteresowanych głównie tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, ale tam, gdzie został zauważony, poddano go krytyce za brak wyraźnego wskazania i potępienia agresora. Niesłusznie. Jeśli wziąć pod uwagę, że aż do momentu rosyjskiego ataku PAKP faktycznie opowiadała się przeciw ukraińskiej Cerkwi autokefalicznej, popierając stanowisko patriarchatu moskiewskiego, trzeba przyznać, iż list Sawy i tak jest przełomem.
Ale to był dopiero początek ruchów tektonicznych w łonie polskiego prawosławia. 28 marca przybył do Polski Bartłomiej, patriarcha Konstantynopola, ten sam, który jako dawca autokefalii Ukrainie stał się osobą wyklętą dla Cyryla, adresata pisma Sawy. Zaprosił go prezydent, wszelako w tej sytuacji stało się rzeczą niemożliwą, aby do zaproszenia nie dołączył się prawosławny metropolita Warszawy. Sawa witał też Bartłomieja na lotnisku. Jednym z pierwszych gestów dostojnego gościa była wizyta na cmentarzu przy cerkwi na warszawskiej Woli, gdzie pochowany jest metropolita Dionizy Waledyński, przedwojenny zwierzchnik polskiego prawosławia, które uzyskało autokefalię z Konstantynopola, po wojnie bezprawnie zdjęty ze stanowiska przez komunistów oraz internowany. Pobyt Bartłomieja w Polsce tak skomentował rzecznik PAKP ks. Łukasz Leonkiewicz: „Każda wizyta patriarchy Bartłomieja jest dla nas wizytą Kościoła-Matki. My, jako Kościół prawosławny w Polsce, witając patriarchę Bartłomieja, zawsze mamy wrażenie, że spotykamy się z kimś, kto dał naszemu polskiemu prawosławiu samodzielność i możliwość swobodnego funkcjonowania w ramach Rzeczypospolitej”. Ksiądz Leonkiewicz, nazywając patriarchę ojcem, przypomniał też, że PAKP uzyskał niezależność kościelną już w 1924 r.
Można by powiedzieć: sukces, jakiego nie mogłem się spodziewać. Myślałem, że po moich tekstach ktoś z PAKP zaprotestuje, zrobi się afera, a tu tymczasem znowu „nic się nie stało” – tyle że w przeciwną stronę względem sytuacji przeze mnie opisywanej. 74 lata najnowszej historii polskiego prawosławia nagle odfrunęły w niebyt. W sumie należałoby się tylko cieszyć, choć nie tak wyobrażałem sobie powrót tego Kościoła pod skrzydła patriarchatu ekumenicznego.