Logo Przewdonik Katolicki

Jezus: atrakcyjność i fascynacja

Roland Werner, Guido Baltes
fot. Freepick

Wszędzie tam, gdzie zjawiał się Jezus, natychmiast gromadziły się tłumy ludzi o różnych odcieniach skóry, narodowościach; przedstawicieli różnych grup społecznych. Nie brakowało wśród nich nawet rzymskich oficerów czy członków żydowskiego Sanhedrynu. Wszyscy pragnęli go zobaczyć i posłuchać.

Sam Herod Antypas, władca Galilei, chciał się spotkać z Jezusem. Jego życzenie spełniło się dopiero w ostatni dzień procesu Jezusa. Niestety zawiódł on skryte nadzieje syna Heroda Wielkiego, bowiem nie dokonał żadnego cudu na jego oczach, a co gorsza nie zaszczycił Antypasa ani jedną odpowiedzią na jego liczne pytania. Jezus był nie lada atrakcją. Jego usiłowania, by znaleźć jakieś odosobnione miejsce, gdzie miałby czas na modlitwę, nieustannie spełzały na niczym, ponieważ krok w krok za nim podążały całe zastępy słuchaczy. Zdarzyło się nawet, że ludzie obeszli wody jeziora Genezaret, aby tylko go usłyszeć.
Rosła popularność Jezusa. Wielu ludzi tytułowało go „synem Dawida”, nie tylko przez wzgląd na królewski rodowód Maryi, lecz również dlatego, że upatrywali w nim wyzwoliciela. Wielokrotnie chcieli obwołać go królem, on jednak uprzedzając ich plany, usuwał się w odpowiednim momencie z pola widzenia. Jezus został prawdziwym bohaterem ludu.
Skąd brała się ta atrakcyjność Jezusa? Oto kilka cech znamiennych dla jego postaci.

Autentyzm
W pierwszej kolejności trzeba wymienić jego zdumiewającą osobowość. Każdy, kto go spotykał, natychmiast zauważał jego wyjątkowość. Jego słowa trafiały w samo sedno, nie bał się mówić prawdy nawet wtedy, gdy była niewygodna, a jej wypowiedzenie mogło źle się dla niego skończyć. Nikomu się nie przypochlebiał – nie musiał. W świecie, w którym królowały kłamstwo, niesprawiedliwość, nienawiść i gorycz, wyróżniał się swoją innością. Nie musiał nawet niczego robić, samą obecnością wprowadzał wokół atmosferę pokoju. Ludzie czuli się przy nim dobrze. Jezus zdawał się być oazą spokoju nawet kiedy napierał na niego tłum, zachowywał skupienie i potrafił rozmawiać z każdym z osobna. Czerpał z wewnętrznej równowagi. Nigdy nie opierał się na zdaniu innych ani nie przybierał póz stosownie do sytuacji. Na czym polegała tajemnica jego siły?

Relacja z Bogiem
Jezus sam odpowiedział na to pytanie. Na każdym kroku odnosił się do swojego Ojca Niebieskiego, podkreślając, że pragnie jedynie wypełnić jego wolę. Było to sedno i cel wszelkich dążeń Jezusa. Swoimi słowami i uczynkami chciał odzwierciedlić na tym świecie to, co mówił i czynił jego ojciec. Dlatego nieustannie troszczył się o zachowanie tej relacji. Wczesnym rankiem wychodził z domu i w samotności modlił się do ojca. Zanim spośród licznej rzeszy swoich uczniów powołał dwunastu, którzy mieli stać się jego najwierniejszymi towarzyszami, a także trzonem ich wspólnoty, modlił się przez całą noc. Nie czynił nic, czego wcześniej nie uczynił jego ojciec. To uzależnienie Jezusa od swojego Ojca Niebieskiego było wyrazem jego świadomości, że jest Synem Bożym – tym, który na Ziemi realizuje wolę swojego ojca w niebie. To uwiarygadniało go w oczach ludzi.
Jezus bardzo wcześnie uświadomił sobie, że jest synem Boga. Jako dwunastolatek broniąc swojego zachowania podczas wyjazdu z rodzicami do Jerozolimy, tłumaczył, że został w świątyni, ponieważ musi być tam, gdzie jego ojciec. W trakcie chrztu w Jordanie głos z nieba w sposób jednoznaczny określił jego tożsamość: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” 
(Mk 1, 11). A kiedy przebywał wraz z Piotrem, Janem i Jakubem na górze Tabor, głos z nieba znów przemówił, tym razem do uczniów Jezusa: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17, 1–9). Świadomość bycia Synem Bożym odgrywała dla Jezusa centralną rolę. Całe swoje życie podporządkował ojcu. We wszystkich spotkaniach i wydarzeniach, jakie miały miejsce w jego życiu, dostrzegał rękę ojca – także w ogrodzie Getsemani, tuż przed swoim pojmaniem i śmiercią na krzyżu. Trzykrotnie wówczas wznosił prośbę do ojca, by – jeśli to możliwe – ominął go ten kielich. Lecz niech stanie się wola ojca, nie jego. I dlatego że Jezus zaufał woli ojca, był gotów przyjąć i wypić ową czarę cierpienia aż do ostatniej kropli. Również wisząc potem na krzyżu, nie zerwał relacji z ojcem, co pokazuje jego ostatnia modlitwa: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23, 46). Dla Jezusa ów związek był centrum jego życia i działania.

Życzliwość
Mimo to Jezus nie stronił od świata maluczkich. Znał ich troski, angażował się w ich sprawy. Każdy kto do niego przychodził, zostawał wysłuchany. Ślepiec na skraju drogi, zrozpaczona wdowa opłakująca syna, dziesięciu trędowatych, kobieta przy studni Jakuba wypędzona wcześniej ze swojej wioski, sędziwy teolog Nikodem, rzymski setnik, którego służący zachorował – oni wszyscy spotkali się z życzliwością Jezusa. Nikogo z nich nie odprawił. Można by tak wyliczać bez końca, bowiem Ewangelie opisują mnóstwo takich spotkań, odsłaniających kolejne aspekty jego życzliwości. Uzdrowił córkę pewnej Syrofenicjanki, nie należącej do narodu Izraela, do którego Jezus z początku czuł się przede wszystkim posłany. Przełamał jednak wszelkie etniczne, religijne i społeczne bariery dzielące ludzi, gdyż jego sercu był bliski każdy człowiek. Bywał w gościnie u faryzeusza Szymona i u celnika Zacheusza. Przywrócił do zdrowia córkę przełożonego synagogi Jaira tak samo, jak sługę rzymskiego setnika i Malchosa – jednego z tych, którzy przybyli, aby go pojmać. „Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych” (Mt 14, 14).
Jezus zawsze postrzegał człowieka jako jedną całość, nie dzielił go na duszę i ciało. Kiedy kogoś uzdrawiał, to całkowicie. Ten, kto spotykał Jezusa, doznawał uzdrowienia fizycznego i duchowego. Całościowa troska o człowieka przejawiała się też w cudach Jezusa związanych z pokarmami. Kiedy tłum poszedł za nim aż na pustynię i zabrakło pożywienia, Jezus w cudowny sposób zadbał o to, aby wszyscy się najedli. Nakazał przynieść tę odrobinę prowiantu, jaką miał przy sobie jeden z chłopców – pięć chlebów i dwie ryby. Wziął je, odmówił modlitwę dziękczynną do ojca i oddał pokarmy swoim uczniom, aby rozdzielili je wśród zgromadzonych. Wszyscy najedli się do syta, przeszło pięć tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci. To nakarmienie tłumu opisane przez wszystkich czterech ewangelistów nie przeszło bez echa. Lud chciał obwołać Jezusa królem. Wszak ten, kto rozdaje chleb, zasługuje na cześć i szacunek. Ale Jezus oddalił się od nich, wiedząc, że jego zadaniem jest co innego. Nie nakarmił ludzi, aby uzyskać coś dla siebie. Jak we wszystkich dokonaniach bowiem chodziło mu o wyrażenie życzliwości, jaką wobec ludzi żywi jego ojciec, który wszystkich karmi i utrzymuje. Ludzie powinni zrozumieć, że Bóg jest dobry i chce też ich dobra.

Fragment pochodzi z książki R. Wernera i G. Baltesa Fascynacja Jezusem, Wydawnictwo Świętego Wojciecha 2021.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki