W marcu tego roku minęło siedem lat od momentu aneksji Autonomicznej Republiki Krymu przez Federacją Rosyjską. Na półwyspie praktycznie nie naucza się już języka ukraińskiego, a mieszkańcy pogranicza cały czas przyzwyczają się do nowej sytuacji.
Język ukraiński? Nie kojarzę…
Galina urodziła się w Jałcie. Tutaj spędziła całe życie, jest teraz nauczycielką w miejscowej szkole. Kiedy pytam, co zmieniło się przez ostatnie siedem lat, odpowiada wzruszeniem ramion. Dopiero po dłuższej chwili namysłu wskazuje na dość oczywiste różnice.
– Tam, gdzie była poczta ukraińska, obecnie są rosyjskie urzędy pocztowe. Zniknęły symbole ukraińskie, pojawiły się rosyjskie. Troszkę więcej zer pojawiło się w cenach, ze względu na zastąpienie hrywny przez ruble.
W rozmowie nie zamierza ukrywać, że nie jest Ukrainką. Wspomina o historii półwyspu, zwłaszcza o jego silnych związkach z Rosją. Twierdzi, że nie zna nikogo, kto w referendum głosowałby za pozostaniem Krymu w granicach Ukrainy. I wątpi, aby przez te siedem lat coś się zmieniło. Wszystko – jej zdaniem – jest tak, jak było.
– W zasadzie zapomniałam o jednym. Do 2014 r. uczyliśmy się wierszy Tarasa Szewczenki czy Ivana Franki. Obecnie zaś nauczamy o Puszkinie – przypomina sobie. – No dobrze, a co z językiem ukraińskim? Czy jest on nadal, choćby symbolicznie, nauczany w waszych szkołach? – pytam. – Nie znam nikogo, kto przed aneksją mówiłby po ukraińsku, podobnie zresztą jak teraz. Praktycznie na całym Krymie używaliśmy jedynie języka rosyjskiego. Nie kojarzę, żebyśmy w ostatnim czasie w ogóle zastanawiali się nad lekcjami z języka ukraińskiego. Zresztą wątpię, ażeby w ogóle znaleźli się chętni do uczęszczania na tego typu zajęcia – odpowiada Galina.
Jeśli wierzyć oficjalnym statystykom krymskich urzędów, tylko 0,2 proc. dzieci uczęszcza na zajęcia z języka ukraińskiego. Dla porównania – przed aneksją wskaźnik ten wynosił ponad 6 proc. Według danych Charkowskiej Organizacji Praw Człowieka rzeczywiste zainteresowanie lekcjami byłoby większe, ale rodziców naciska się, ażeby zrezygnowali z nauczania w języku ukraińskim. Na podobne problemy, choć w mniejsze skali, natrafiają Krymscy Tatarzy żądający nauki w języku krymskotatarskim. Także w tym przypadku prowadzona jest polityka rusyfikacji, pomimo że – formalnie – wszystkie trzy języki mają tutaj taki sam status.
Kurort między punktami kontroli
Strilkowe to wieś położona nad Morzem Azowskim, w bezpośrednim sąsiedztwie granicy z Autonomiczną Republiką Krymu. Znajdują się tutaj liczne obiekty noclegowe, atrakcje turystyczne oraz… punkty kontroli wojskowej, które na stałe zagościły w miejscowym krajobrazie od marca 2014 r. Przeszukując ukraińskie serwisy internetowe, można nawet trafić na określenie „kurort pomiędzy wojskowymi punktami kontroli”.
– Wydaje mi się, że po zajęciu Krymu przez Rosjan przyjeżdża do nas więcej turystów niż wcześniej – mówi Siergiej, kierowca marszrutki (niewielkiego autobusu), którą dojeżdżam do Strilkowego. Kiedy dowiaduje się, że jestem z Polski, zaczyna narzekać na procesy dekomunizacyjne i likwidację pomników żołnierzy sowieckich w naszym kraju. Potem przyznaje, iż jego wnuczki już od kilku lat pracują nad Wisłą. Dość szybko jednak udaje się uciąć ten temat.
– Bezpośrednio przy granicy znajdują się jeszcze pensjonaty, które otoczone są przez oddziały naszych żołnierzy. Ludzie, którzy przyjeżdżają tam na wakacje, w zasadzie nie mogą poruszać się poza obszarem domów wypoczynkowych – dodaje.
Do wspomnianych ośrodków nie dojeżdża jednak żaden z autobusów, podobnie jak i kurs Siergieja. Najdalej na południe regularne marszrutki docierają do „ciepłych źródeł”, będących jedną z atrakcji miejscowości. Tuż obok nich znajduje się prawosławna kaplica, a kawałek dalej miejsce pamięci ofiar ATO – operacji antyterrorystycznej prowadzonej w Donbasie. Od rosyjskiej części półwyspu dzieli nas około 10 kilometrów.
Dwa paszporty
Formalnie wjazd od strony ukraińskiej na zaanektowany półwysep możliwy jest jedynie dla obywateli ukraińskich – i to też tylko w uzasadnionych przypadkach. Kiedy o tym wspominam, pochodząca z Dżankoja Natasza uśmiecha się serdecznie.
– Posiadam dwa paszporty. Podczas kontroli rosyjskiej pokazuje dokument rosyjski, ukraińskim żołnierzom pokazuje zaś dokument ukraiński. Ten pierwszy dostałam po zaanektowaniu Krymu, zaś ten drugi towarzyszy mi przez całe życie – tłumaczy. Takich sytuacji na „krymskim pograniczu” jest o wiele więcej. Kobieta przyznaje, że zainteresowanie ukraińskim paszportem wzrosło wraz z zniesieniem wiz do Strefy Schengen. – Niemniej mnóstwo jest też i takich, którzy pierwsze, co zrobili, to wyjechali do Moskwy – dodaje.
Natasza jedzie do swojej siostry do miasta Dniepr (dawniej Dniepropietrowsk). Do 2014 r. wystarczyło wsiąść do pociągu i po kilku godzinach było się u celu. A dziś? – Najpierw muszę dojechać do granicy rosyjskiej, przejść kontrolę celną i graniczną. Potem to samo po stronie ukraińskiej. Następnie taksówką udaje się do Nowooleksijewki, skąd odjeżdżają już pociągi w głąb Ukrainy. Dobrze, że na granicy nie sprawdzają już tak dokładnie testów na koronawirusa… – wzdycha dziewczyna.
Sama Nowoaleksiejewka dość niespodziewanie w 2014 r. stała się ostatnią stacją dla składów dalekobieżnych kursujących wcześniej na Krym. Obecnie, w okresie letnim, część z nich przedłużana jest do nadmorskiego Geniczewska. Oprócz tego pociągi podmiejskie (tzw. elektriczki) docierają do miejscowości Siwasz, położonej bezpośrednio na granicy z Krymem. W przeszłości to właśnie tędy Natasza udawała się pociągiem do swojej rodziny.
Potrzebne międzynarodowe wsparcie
Na zakończenie pytam moich rozmówców, czy wierzą w to, że jeszcze kiedykolwiek półwysep znów stanie się częścią państwa ukraińskiego. Nie spotykam się z odpowiedzią twierdzącą. – Niemniej prorosyjski entuzjazm też jest coraz mniejszy – uczciwie przyznaje Galina. – W 2014 r. wszyscy myśleliśmy, że będzie lepiej. Tak naprawdę natomiast nic się nie zmieniło.
W poniedziałek 23 sierpnia rozpoczęła swoją działalność Platforma Krymska – inicjatywa prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, mająca na celu przypomnienie światu, że Krym powinien być częścią Ukrainy. Temat ten jest rzadziej poruszany w światowych mediach niż wojna w Donbasie. Władze w Kijowie nie ukrywają, że tylko przy wsparciu wspólnoty międzynarodowej możliwe jest odzyskanie półwyspu.
Przebywający w stolicy Ukrainy Andrzej Duda podkreślił swoje wsparcie dla inicjatywy. – Nikt z nas nie będzie obojętny wobec niszczenia integralności terytorialnej Ukrainy, nie będziemy też obojętnie obserwować wielkich ludzkich tragedii, jakie dzieją się na Krymie – powiedział prezydent Polski.
Warto odnotować, iż chociaż okolice Morza Zgniłego są spokojniejsze od ogarniętego wojną Donbasu, to nie oznacza to, że nie dochodzi tutaj do niepokojów.