Logo Przewdonik Katolicki

Wołyń: musimy być ponad to, a jednocześnie pamiętać

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Jak wracać do tamtych zdarzeń i unikać podsycania narodowej wrogości?

Przeszliśmy kolejną rocznicę rzezi wołyńskiej. 11 lipca 1943 r. miała miejsce tzw. krwawa niedziela. W ciągu jednego dnia w mniej więcej stu wioskach na Wołyniu nacjonaliści ukraińscy zabili, nieraz ze znacznym okrucieństwem, około trzech tysięcy Polaków. Oczywiście mianem rzezi określa się ciąg zdarzeń trwających dłużej niż jeden dzień. Ta data jest symboliczna.
Jest symboliczna, ale może być też symbolem kłopotów, jakich doznajemy, próbując upamiętniać podobne zdarzenia. Przyznam, że ja sam miotałem się w sprawie rzezi wołyńskiej od ściany do ściany. Z czasów pomarańczowej rewolucji wyniosłem przecież głęboką sympatię do współczesnego narodu ukraińskiego i poczucie wspólnoty interesów między Polakami i Ukraińcami. Na dokładkę dziesiątki tysięcy ludzi tej narodowości zaczęły się u nas osiedlać, tworząc rdzeń bardzo nam przydatnej emigracji zarobkowej. Byłem więc nieufny wobec rozbudzania klimatu rozrachunków za Wołyń. Zwłaszcza gdy wśród propagatorów tych rozrachunków widziałem topornych polskich nacjonalistów, a niekiedy i prorosyjskich lobbystów. A potem zacząłem zmieniać zdanie.
Nie w tym sensie, żebym chciał, abyśmy się z Ukraińcami tłukli o historię. Ale zwłaszcza film Wołyń Wojciecha Smarzowskiego uświadomił mi wagę i grozę tamtych zdarzeń. Właśnie dlatego, że całą tę historię opowiedział Smarzowski pomimo okrutnych scen subtelnie, uczciwie przypominając i przedwojenne krzywdy, jakich Ukraińcy doznali od polskiego państwa, i fakt, że poza sprawcami masakr byli też ludzie tej narodowości pomagający polskim sąsiadom. Zarazem Smarzowski opowiedział nam coś może najważniejszego, coś, co wyziera też z opracowań umiarkowanych polskich historyków, takich jak Grzegorz Motyka. To była jednak zbrodnia zaplanowana na zimno przez dowództwo ukraińskich formacji nacjonalistycznych. Ukraińcy taką interpretację odrzucają, ich narodowa gorliwość nie pozwala na przyznanie prawdy. Trudno, może do tego dojrzeją.
Dziś sądzę, że jeśli mamy być wspólnotą, nie możemy odmawiać żadnej grupie Polaków pamięci, zwłaszcza jeśli zginęli dlatego, bo byli wierni polskości. Nic mnie tak nie przeraziło jak internetowy wywód pewnego inteligenta, który w imię geopolitycznego pragmatyzmu zaproponował brutalnie: „zapomnijmy o nich, przecież oni byli tylko chłopami, nie są nam do niczego potrzebni”. Nigdy nie pogodzę się z podobnym podejściem. A równocześnie mam poczucie zasadniczej trudności. Jak wracać do tamtych zdarzeń i unikać podsycania narodowej wrogości? Przecież nawet na mnie, człowieku wyćwiczonym w dzieleniu historycznego włosa na czworo, film Smarzowskiego podziałał tak, że przynajmniej przez chwilę zacząłem spoglądać na współczesną Ukrainę bardziej nieufnie.
Nie mam tu gotowej recepty. Musimy być ponad to, a równocześnie musimy pamiętać. I musimy się z nimi, z Ukraińcami, dotrzeć w imię tego, co nas łączy dziś, pomimo podziałów przeszłości. Ale pewien jestem, że nie należy wyrzucać prawdy historycznej na śmietnik.
Obiecałem sobie, że nigdy już nie będę miał takich pokus. Przerażone oczy aktorki Michaliny Łabacz grającej w Wołyniu kobietę ratującą swoje dziecko, nie są wytworem artystycznej wyobraźni. Te oczy mogą być symbolem wszystkich okropieństw XX wieku. Musimy wiedzieć, pamiętać, także po to, żeby takie okropieństwa nigdy się już nie przytrafiły naszemu regionowi. Tak samo trzeba pamiętać o Jedwabnem czy o mordach popełnianych przez polskich partyzantów na Ukraińcach czy Białorusinach. Jak nie wiemy, jak się zachować, zachowujmy się przyzwoicie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki