Legendarna nazwa, kultowe miejsce, w ostatnich dekadach stało się jednym z turystycznych punktów dla ludzi z całego świata, niekoniecznie zainteresowanych literaturą. Ale akurat ci mogą być zawiedzeni, na zewnątrz niewiele zobaczą poza wystawionymi stołami ze starymi książkami i paroma krzesłami. Zrobią sobie zdjęcie pod słynną witryną na tle napisu i wrzucą do mediów społecznościowych. Prawdziwe skarby kryją się wewnątrz, wśród sięgających sufitu półek z książkami, w zakamarkach, które sprawiają, że kolejne pomieszczenia wydają się pączkować, a regały nie mieć końca. Podłoga skrzypi, światło dzienne już tu nie dociera, w panującym półmroku łatwo zapomnieć o porze dnia i mijającym czasie. O to właśnie chodziło George’owi Whitmanowi, kiedy w 1951 r. kupił stary niewielki budynek przy Rue de la Bûcherie 37, w którym przedtem mieścił się arabski sklep spożywczy, a jeszcze przedtem podobno klasztor. Na lewym brzegu Sekwany, kilka kroków od rzeki, naprzeciwko katedry Notre Dame, powstała księgarnia będąca równocześnie miejscem spotkań, schronieniem, salonem i opowieścią, która trwa do dziś.
Rozdział 1
George Whitman lubił porównywać swoją księgarnię do powieści, a jej pomieszczenia do rozdziałów, które tworzył. I choć ma on swoją osobistą historię, to nierozłącznie jest ona związana z Sylvią Beach. To ona jest odpowiedzialna za legendę, która towarzyszy nazwie „Shakespeare & Company” i bez tego rozdziału opowieść Whitmana byłaby niepełna, z czego on sam doskonale zdawał sobie sprawę, nadając swojej jedynej córce imię Sylvia Beach. Ta dawna Sylvia przybyła do Paryża ze Stanów w ostatnich latach Wielkiej Wojny, żeby studiować literaturę francuską. Zainspirowana stylem jednej z paryskich księgarni prowadzonej przez kobietę (stały się później bliskimi przyjaciółkami) założyła swoją własną, tyle że z literaturą angielskojęzyczną. Nazwała ją „Shakespeare & Company”. Był rok 1919, a dwa lata później Sylvia była zmuszona wynająć większe pomieszczenia. Dzisiaj na Rue de l’Odéon nie ma śladu po księgarni, informuje o niej tylko tablica pamiątkowa. Dawne fotografie pokazują Sylvię Beach i Jamesa Joyce’a stojących w drzwiach, nad którymi umieszczony jest szyld. Przychodził na Rue de l’Odéon pożyczać książki sfrustrowany brakiem zainteresowania jego nową powieścią i zakazem jej wydawania w Irlandii. Sylvia Beach zaryzykowała, wydrukowała kontrowersyjnego Ulissesa w tysiącu egzemplarzy i „Shakespeare & Company” stał się sławny.
Księgarnię (która pełniła jednocześnie funkcję biblioteki) odwiedzało coraz więcej osób, spotkać można było zarówno czołowych pisarzy epoki, jak i tych początkujących. „Odwiedzało” to dobre słowo, Sylvia nigdy nie osiągnęła finansowego sukcesu, ale udało się stworzyć coś w rodzaju salonu. Ernest Hemingway, Ezra Pound, Jules Romains, Djuna Barnes, T.S. Eliot, Scott Fitzgerald i wielu innych chętnie przychodziło na pogawędki i dyskusje, a księgarnia stała się bardziej społecznością niż sklepem. Kiedy Sylvię Beach dotknął Wielki Kryzys i księgarnia była na skraju upadku, Andre Gide wraz z grupą pisarzy utworzył klub o nazwie Przyjaciele Shakespeare & Company. Za 200 franków rocznie członkowie tego elitarnego klubu mogli brać udział w odczytach pisarzy francuskich i angielskich. Renoma tych spotkań przyciągnęła klientelę i rozsławiła księgarnię jeszcze bardziej. Była otwarta do 1941 r. i została zamknięta na skutek działalności w ruchu oporu jej założycielki.
Rozdział 2
W tym samym czasie niespełna 30-letni George Whitman z Salem w stanie Massachusetts stacjonował w punkcie meteorologicznym na Grenlandii jako oficer medyczny. Ukończył dziennikarstwo na uniwersytecie w Bostonie, a w latach 30. wyruszył na wielką wędrówkę i został wagabundą. Podróżował po Stanach, Meksyku i Ameryce Środkowej, korzystając głównie z pomocy i życzliwości napotkanych mieszkańców. To kilkuletnie doświadczenie stało się dla niego tak ważne, że do końca życia hołdował zasadzie: „Daj, co możesz, bierz to, czego potrzebujesz”. Takie też było hasło założonej przez niego później księgarni. W 1946 r. wyjechał do Paryża, żeby pracować w obozie dla sierot wojennych, a gdy nie był już potrzebny, zaczął studiować na Sorbonie kulturę francuską. Mieszkał w miniaturowym pokoju w tanim Hotelu de Suez, wśród setek książek, które gromadził bez opamiętania. I wtedy otrzymał spadek, za który kupił XVII-wieczną kamienicę nad Sekwaną. Był rok 1951. Swoją księgarnię nazwał „Le Mistral”, a Sylvia Beach, która ją odwiedzała, stwierdziła, że panuje w niej duch „Shakespeare & Company”, w związku z czym za jej zgodą księgarnia w 1964 r., w dniu 400. urodzin Shakespeare’a, przejęła tę nazwę. Najpierw było to tylko jedno wąskie pomieszczenie na parterze wypełnione książkami w różnym stanie. Potem księgarnia stała się istnym labiryntem z czytelnią na pierwszym piętrze oraz pokojem dla pracujących literatów i mieszkaniem Whitmana. Na półkach także dzisiaj są książki stare i nowe, przemieszane i podniszczone mniej lub bardziej. Ponieważ Whitman chciał, żeby księgarnia funkcjonowała także jako czytelnia, więc właściwie każda z książek została wielokrotnie przekartkowana. Wokół księgarni szybko zaczęło się gromadzić środowisko emigrantów, tworząc anglojęzyczne centrum literackie. Przychodził Allen Ginsberg, James Jones, Henry Miller, William Styron, William Burroughs, Lawrence Durrell. A potem kolejni i kolejni. Wielu pisarzy z młodszego pokolenia przyjeżdżało do Paryża specjalnie po to, by popracować w księgarni. Whitman od początku udostępniał za darmo to miejsce początkującym pisarzom i poetom, podróżnikom i marzycielom: mogli spać na posłaniach przygotowanych między półkami. W zamian za to oczekiwał kilku godzin pomocy w prowadzeniu księgarni, przeczytania jednej książki dziennie i napisania autobiografii na jedną stronę, którą dołączał do archiwum. Tych przybyszów nazywał „tumbleweedami”, bo pojawiali się skądś i znikali gnani wiatrem niczym nasiona ostu. Do dziś było ich ponad 30 tysięcy. Poczucie wspólnoty było dla Whitmana, którego nazywano „Donkiszotem Dzielnicy Łacińskiej”, bardzo ważne, uwielbiał gości, co niedziela raczył ich herbatą. Sentencja wywieszona przez niego lata temu w księgarni brzmi: „Nie bądź niegościnny dla obcych, mogą okazać się aniołami w przebraniu”.
Rozdział 3
Od 2002 r. księgarnią zarządza Sylvia Beach Whitman, córka George’a, który zmarł w wieku 98 lat. Kontynuuje pracę i zwyczaje swego ojca, łącznie z herbacianą niedzielą, przyjmowaniem „tumbleweedów” i cotygodniowymi spotkaniami z autorami. Rozmowy z czytelnikami w „Shakespeare & Company” nie odmówi przecież żaden pisarz.
Jak każdą niezależną księgarnię, i tę dotknęła pandemia. W październiku 2020 r. Sylvia Beach Whitman ogłosiła, że sprzedaż spadła o 80 proc. Oprócz poszerzonej oferty internetowej obecna właścicielka postanowiła zaczerpnąć pomysł od swojej imienniczki i wskrzesiła klub Przyjaciół Shakespeare & Company, którego członkiem może dziś zostać każdy, komu zależy na istnieniu tego legendarnego miejsca. Udało się, księgarnia przetrwała najgorsze i na letnie miesiące szykuje atrakcje związane z 70. rocznicą otwarcia podwojów nad Sekwaną.
Weszłam tam pewnego chłodnego kwietniowego wieczora, krótko przed zamknięciem. Rozgrzałam się w ciepłym świetle lampy, ukryłam w ciasnych kątach wąskich korytarzy utworzonych przez półki, omijałam stosy książek stojących na podłodze, która oczywiście trzeszczała. Wyszłam po krótkiej pogawędce z „tumbleweedami” z egzemplarzem Czekając na Godota Samuela Becketta i pocztówką, na której George stoi przed księgarnią ze swoją kilkuletnią córeczką Sylvią. Powiedział kiedyś: „Stworzyłem tę księgarnię tak jak człowiek pisze powieść, budując każdy pokój jak kolejny rozdział, i lubię, gdy ludzie otwierają drzwi jak książkę; książkę, która w ich wyobraźni prowadzi do magicznego świata”. Pocztówkę mam do dziś przytwierdzoną pinezką do ściany.