Nigdy nie otrzymacie Pokojowej Nagrody Nobla za zajmowanie się maluchami czy rozmawianie ze swoją nastoletnią córką w trakcie przeżywania przez nią uczuciowego kryzysu, choć zasługujecie na nią. Nie usłyszycie wystarczających podziękowań i prawdopodobnie będziecie siebie nadmiernie obwiniać za pojawiające się trudności. Pragniemy jednak, abyście w ostatecznym rozrachunku mieli świadomość jednej rzeczy: wasze małżeństwo ma znaczenie. Ono naprawdę, naprawdę się liczy. Podobnie jak wasze „tak” wypowiadane miłości, sobie nawzajem, waszym dzieciom i Jezusowi. To naprawdę bardzo się liczy.
Dobrobyt to nie problem
Zanim przystąpiliśmy do napisania tej książki, przedstawiliśmy jej założenie wielu osobom i niejednokrotnie spotkaliśmy się ze śmiechem. „O czym wy mówicie? Ludzie żyjący w małżeństwie nie mogą być wezwani do tego, aby żyć w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie. To nie ma sensu! Jak mogą małżonkowie być powołani do ubóstwa, kiedy mają dzieci?”. Rozumiemy, że koncepcja ta nie jest powszechna w nauczaniu Kościoła, ale to nie oznacza, że nie jest biblijna i nie jest zakorzeniona w doktrynie Kościoła.
Sugerowanie, że ubóstwo jest nakazem dla wszystkich naśladowców [Jezusa – przyp. red.], może być nieco dezorientujące. Czy to oznacza, że osoby żyjące w małżeństwie są powołane przez Boga do bycia biednymi w takim wymiarze, że miałyby nie być w stanie zabezpieczyć podstawowych potrzeb swoich dzieci ani zapewnić im zdrowego stylu życia i odpowiedniego wykształcenia? Oczywiście, że nie. Być może najlepszym sposobem na odkrycie tego, do jakiego ubóstwa wzywa nas Chrystus, jest odkrycie, do jakiego ubóstwa nas nie wzywa.
W ten sposób dokonujemy rozróżnienia pomiędzy skrajną nędzą a „ewangelicznym ubóstwem”.
Ludzie słysząc słowo „ubóstwo”, momentalnie łączą je z ekonomicznymi konotacjami ubóstwa i w błędny sposób zakładają, że ewangeliczne ubóstwo jest równoznaczne z nędzą lub całkowitym odrzuceniem dobrobytu. Jezus nie wzywa swoich uczniów do życia w nędzy, oznaczającej wyrzeczenie się podstawowych potrzeb oraz godnego ludzkiego życia. Nie wzywa swoich naśladowców również do tego, aby rezygnowali z zarabiania pieniędzy lub zabezpieczania środków do życia swoim rodzinom. Chrystus przyszedł, aby uzdrawiać tych, którzy cierpią z powodu nędzy i aby dać im godne życie, w którym ich potrzeby byłyby spełnione. Mówi: „Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie, i miały je w obfitości” (J 10, 10). Wzywanie nas przez Jezusa do życia w nędzy byłoby sprzeczne z Dobrą Nowiną Ewangelii. Widzimy także w Ewangelii, że Jezus bierze udział w weselach, ucztach i świętowaniu. Nie jest przeciwnikiem radosnych celebracji, do tego stopnia, że Jego pierwszy cud dokonuje się podczas uczty weselnej, aby świętowanie mogło trwać dalej, a nie zostać przedwcześnie zakończone.
Co więcej, dobrobyt nie stanowi problemu. Wierny uczeń Jezusa Chrystusa może, i często powinien, zmierzać do osiągnięcia dobrobytu. Ciężka praca, silne przywództwo oraz innowacyjne pomysły zasługują na uczciwą nagrodę i wynagrodzenie. Zasadnicza różnica pomiędzy uczniem Pana a uczniem tego świata tkwi w sposobie korzystania z tego, co otrzymują. Uczeń tego świata wykorzystuje swój majątek dla skarbów tego świata, tworząc własne królestwo wygody. Uczeń Pana natomiast, oddany życiu zgodnemu z ewangelicznym ubóstwem, wykorzystuje swój majątek dla dobra królestwa Boga.
Nie ciężar, lecz szansa
Ze względu na ogromną różnorodność położenia społeczno-gospodarczego i kulturowego rodzin, trudno jest wyznaczać określone „zasady” w odniesieniu do małżeńskiego ubóstwa. Warto pamiętać, że Chrystus przyszedł wyzwolić nas spod prawa, a nie zrzucić na nas jego ciężar. Wzywając waszą rodzinę do przyjęcia małżeńskiego ubóstwa, nie chcemy, aby było ono postrzegane jako brzemię lub nałożone nowe prawo, ale raczej jako szansa na większą, bardziej doskonałą miłość i autentyczną wolność. Pytanie nie powinno brzmieć: „Ile z tego, co mamy, możemy dać?”, ale raczej „Ile możemy dać przez wzgląd na dobro innych?”.
Zamiast koncentrować się na definiowaniu zasad dotyczących małżeńskiego ubóstwa, lepiej jest rozważyć właściwe wewnętrzne nastawienie tych, którzy przyjęli w swoim małżeństwie autentyczne ubóstwo ewangeliczne. Małżonkowie mogą wtedy rozeznawać na modlitwie, w jaki sposób Bóg wzywa ich samych do życia tą cnotą zgodnie ze stanem życiowym, pamiętając o przypowieści o wdowim groszu oraz tym, że wezwani są do tego, aby dzielić się tym, czego sami potrzebują, a nie jedynie tym, czego im zbywa.
Na początek powiedzmy, że małżonkowie nie powinni przyjmować ewangelicznego ubóstwa dla samego ubóstwa, ale przez wzgląd na dobro, jakie ono niesie. Pisarz z dziedziny duchowości, o. Thomas Dubay, zachęca małżonków do przyjęcia „negatywnego aspektu” ubóstwa ze względu na cztery „pozytywne wartości”, jakie ono przynosi: „radykalną gotowość na przyjęcie Bożego słowa (…), skromny styl życia umożliwiający dzielenie się (…), apostolską wiarygodność (…), świadectwo pielgrzyma”.
Skromny styl życia i dzielenie się
Tak jak sugeruje Dubay, małżeńskie ubóstwo prowadzi do skromnego stylu życia, który umożliwia dzielenie się. Małżonkowie nie są wezwani do tego, aby rozdać wszystkie swoje dobra ubogim, ponieważ ich podstawowa odpowiedzialność związana jest z ich własnymi dziećmi oraz zaspokojeniem ich potrzeb i zapewnieniem im edukacji. Jednakże w naszej kulturze łatwo jest dać się przekonać, że nasze dziecko „potrzebuje” znacznie więcej aniżeli w rzeczywistości. Zamiast żyć ewangelicznym ubóstwem, wielu chrześcijan bezrefleksyjnie zaczyna wydawać pieniądze na to, na co wydaje reszta społeczeństwa. Małżeńskie ubóstwo umożliwia małżonkom staranne rozeznawanie tego, co jest rodzinie potrzebne, a co nie. Im bardziej para jest oszczędna, tym większe są jej możliwości dzielenia się. To dzielenie się można praktykować poprzez swobodne oferowanie gościny oraz pomoc w ramach uczynków miłosierdzia względem ciała i duszy w obrębie Kościoła. Ubóstwo małżeńskie niesie ze sobą wolność dzielenia się, podczas gdy pary nieżyjące skromnie i oszczędnie mogą nie mieć takiej swobody.
Apostolska wiarygodność
Dubay przykłada wielką wagę do odpowiedzialności, jaka spoczywa na wszystkich chrześcijanach w odniesieniu do apostolskiej wiarygodności. Jak często słyszymy chrześcijan wypowiadających takie oto słowa: „Naprawdę żałuję, że nie mogę w tym pomóc, ale nie stać mnie na to w tej chwili”. Gdyby chrześcijanie ci odpowiadali szczerze, mówiliby coś bardziej w stylu: „Byłoby nas stać na wspomaganie tej misji, gdybyśmy przestali pić koktajle, ograniczyli nasze drogie nawyki związane z piciem kawy, mniej wydawali na jedzenie poza domem, jeździli na skromniejsze wakacje, zrezygnowali z telewizji kablowej i kupili używany samochód zamiast nowego”. Chrześcijanie tracą swoją apostolską wiarygodność, kiedy mówią, że chcą żyć chrześcijańską solidarnością, ale ostatecznie nie wspierają cierpiących. Niekiedy nie wystarcza samo pragnienie pomagania. Czasem musimy naprawdę zrezygnować z jakichś złych lub drogich nawyków, aby móc okazać pomoc. Zastanówcie się nad słowami św. Jakuba: „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy [sama] wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: »Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!« – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama z siebie” (Jk 2, 14–17).
Mówiąc prosto, wielu chrześcijan straciło już swoją wiarygodność. Za naszymi słowami nie idą czyny. Prawdopodobnie słyszeliście, że mówi się, iż największym powodem ateizmu w dzisiejszym świecie są sami chrześcijanie, którzy często bardziej żyją jak poganie, aniżeli jak Chrystus, którego, jak mówią, naśladują. Zgadzamy się z tym! Oto dwa trudne pytania do rozważenia: Czy jesteście wiarygodni? Czy ludzie, patrząc na wasz styl życia, wiedzą, że wypływa on z Ewangelii?
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
Tekst pochodzi z książki Dana i Amber DeMatte Trzy sekrety. Rekolekcje dla małżeństw, Wydawnictwo W drodze 2021