Logo Przewdonik Katolicki

Teologia wyzwolenia

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Teologia wyzwolenia przeszła długą drogę i znalazła swoje miejsce w Kościele. Jest ciekawym, wymagającym nurtem, któremu warto się przyglądać i z niego czerpać.

Monika Białkowska: Rozmawialiśmy o „groźnej” protestantyzacji – to może teraz o równie „groźnej” teologii wyzwolenia? Ksiądz pamięta czasy, kiedy toczył się wokół niej intensywny spór. Dziś sporu wprawdzie nie ma, ale pewne przywiązanie do teologii wyzwolenia jest stawiane papieżowi Franciszkowi jako zarzut. 

Ks. Henryk Seweryniak: Powiedzmy sobie najpierw, o co chodzi. A chodzi o nurt myśli teologicznej, który rozwinął się w Ameryce Południowej, a później po trosze w całym świecie. Teologowie tego nurtu chcieli stać się „głosem ubogich” i uciskanych, przyczynić się do ich wyzwolenia. 

MB: A było czym się zajmować i przejmować: slumsy, wołające o pomstę do nieba niesprawiedliwości społeczne, analfabetyzm, prostytucja, narkotyki.

HS: Owszem. Sama nazwa „teologia wyzwolenia” pochodzi z tytułu wydanej w 1971 r. książki Gustawa Guttiereza. To wtedy mniej więcej wszystko się zaczęło. Ale oczywiście teologom wyzwolenia, świeckim, księżom i zakonnikom z Ameryki Południowej wcale nie chodziło o nowy nurt teologiczny. Starali się dotrzeć z przesłaniem Ewangelii do licznych wtedy tzw. wspólnot podstawowych, bazowych, które w latach 60. XX wieku tworzyli mieszkańcy slumsów, biedacy bez ziemi, wykorzystywani robotnicy, górnicy i bezrobotni. Katechiści i księża pochylali się z nimi nad historią narodu wybranego, uciskanego w Egipcie jak oni, nad drogą ludu przez pustynię ku wyzwoleniu, nad Magnificat, w którym Maryja głosi pochwałę Boga, który „głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia”. Zasadniczą inspirację czerpali z wizerunku Jezusa, który urodził się w ubogiej rodzinie, przebywał między ubogimi, celnikami i prostytutkami, a w końcu został ukrzyżowany przez możnych tego świata. Ciekawe było też to, że tamtejsi teologowie: Guttierez, bracia Boff, Sobrino i inni nie byli tylko naukowcami, ale często pół roku pracowali na uniwersytecie, a na kolejne pół roku szli do wspólnoty, do tych prostych, żyjących w ubóstwie ludzi, wykorzystywanych i pozbawionych wszystkiego. 

MB: Spotkał się ksiądz z kimś stamtąd?

HS: Był czas, kiedy w wakacje przez kilkanaście lat jeździłem do Münster, do instytutu, założonego przez teologa Johanna Baptistę Metza. Pewnego razu jeden z moich kolegów stamtąd zabrał mnie na spotkanie z biskupem Hélderem Câmarą.

MB: Trwa teraz jego proces beatyfikacyjny. 

HS: To był brazylijski biskup, właśnie z nurtu teologii wyzwolenia. Kupiłem wtedy zresztą jego książkę i dostałem dedykację, którą się szczycę. Drobny, skupiony… Pokazywał w sposób charakterystyczny dla tego nurtu, że Kościół to jest lud Boży, lud ubogi, prosty, lud zakorzeniony w swojej ziemi i mający swoje prawa. 

MB: Co w tym miało być niebezpiecznego?

HS: Nieszczęściem teologii wyzwolenia stały się z jednej strony liczne dyktatury tamtych krajów, oligarchie i kartele, z drugiej zaś wzbierająca fala protestu – wybuchające rewolucje czy powstania zbrojne. Również członkowie wspólnot podstawowych poczęli się w nie włączać, dorabiając sobie na własny użytek wizerunek „Jezusa rewolucjonisty”, z karabinem w ręku. Stworzono też pojęcia takie, jak „uciskany lud Boży”, „opcja na rzecz ubogich”, wiara weryfikująca się w praktyce („ortopraksja”). To wszystko prowadziło do upolitycznienia nurtu, do jego nasiąkania marksizmem. Zbawienie zaczynało oznaczać wyzwolenie z niesprawiedliwych struktur. Ludem Bożym byli oni – ubodzy, a bogaci – to Egipcjanie, to sanhedryn. Nie ma już znaczenia ortodoksja, prawowierne wyznawanie wiary. Ważna staje się ortopraksja, stawanie Kościoła tylko po stronie ludu ubogich i tylko dla nich. Istotne znacznie miało też takie budowania królestwa Bożego, w którym wszelkie struktury, także hierarchia, są podejrzane. 

MB: A potem Jan Paweł II i prefekt Kongregacji Wiary kard. Ratzinger postawili temu zdecydowaną tamę. 

HS: Kongregacja Nauki Wiary wydała kilka dokumentów, wyraźnie skierowanych przeciwko błędom teologii wyzwolenia: przeciwko zredukowanemu obrazowi Kościoła, sprowadzaniu wszystkiego do ortopraksji, włączaniu do teologii kategorii marksistowskich, takich jak dyktatura proletariatu czy walka klas, podkreślanie podziałów klasowych…

MB: Ale sprawa nie była jednoznaczna. Zwłaszcza dziś, kiedy to czytamy, takie odrzucenie tej myśli może być niezrozumiałe. Kościół nie jest wyłącznie drogą doczesnego działania na rzecz ubogich – ale jest nią „również”… 

HS: Rozmawiałem kiedyś z biskupem misyjnym, pracującym w niezwykle ciężkich warunkach w Ekwadorze. On też podkreślał niebezpieczeństwa teologii wyzwolenia – to, że stała się czymś w rodzaju „teologii rewolucji”. Ale przede wszystkim widział w niej kawał ewangelizacyjnej roboty. Dobrze prowadzone wspólnoty bazowe nie są, jego zdaniem, jakimiś podejrzanymi grupami. To były i są miejsca wzmacniania ducha, budzenia poczucia godności, odkrywania wartości tkwiących w tradycjach i religijności tych ludzi, wskrzeszania ich solidarności – żeby chcieli tam, gdzie żyją, tworzyć naprawdę ludzki świat. Żeby wszystko, co się wokół nich dzieje, umieli rozważać i rozwiązywać w świetle Pisma Świętego. Żeby o to się zmagali. To dzięki takim biskupom jak Helder Camara, jak arcybiskup męczennik św. Oscar Romero, Kościół wprowadził korektę do teologii wyzwolenia. Kiedy teraz patrzymy na papieża Franciszka, trudno nie pomyśleć, że on wciela w życie pogłębioną i autentycznie ewangeliczną  teologię wyzwolenia. 

MB: Myślę, że Franciszek odrzucił z tej teologii to wszystko, co było w niej przesadne. Nie mówi o Jezusie jako rewolucjoniście. Ale powtarzać będzie słowa o „towarzyszeniu ubogim na ich drodze wyzwolenia”. Będzie mówił o podmiotowości ludzi wierzących w Kościele. Nie powie, że Kościół jest ludem wyłącznie ubogich, ale będzie mówił, że sprawdzianem Kościoła jako ludu Bożego jest to, w jaki sposób traktuje on ubogich. Kiedy więc ktoś robi Franciszkowi zarzut z tego, że uprawia teologię wyzwolenia, prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: owszem, uprawia, ale to nie jest ta sama teologia wyzwolenia. 

HS: Tak jest. Teologia wyzwolenia przeszła długą drogę i znalazła swoje miejsce w Kościele. Jest ciekawym, wymagającym nurtem, któremu warto się przyglądać i z niego czerpać. Zresztą św. Jan Paweł II też z niej czerpał, często posługiwał się terminem „opcja na rzecz ubogich”. Martwiło go głównie tworzenie jakiejś „religio-polityki”, z księżmi wchodzącymi do rządu, choćby w Nikaragui. 

MB: Dziś już nic takiego nikomu chyba nie  przyjdzie do głowy. Ale to jest fascynujące, że na naszych oczach coś, co było uważane za niebezpieczne, zostało zrehabilitowane i stało się – po korektach – opcją w Kościele wręcz z jakimś powiewem świeżości. 

HS: I wielką robotę zrobił tutaj Duch Święty, który postawił na czele Kościoła papieża Franciszka, który to rozumie i daje tę teologiczną myśl, świadectwo z Ameryki Południowej całemu Kościołowi. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki