Od kilku lat słyszymy na dokładkę rytualne narzekania, że za mało nagród przypada kobietom i ciemnoskórym artystom. Jednak nie wymyślono machiny wyrównującej krzywdzące różnice – być może jest to niemożliwe. Co więcej, nagrody dostają przeważnie ci, których z góry typowano jako faworytów. Jedynie obsypanie wszystkimi głównymi południowokoreańskiego filmu Parasite (scenariusz, reżyseria, najlepszy film międzynarodowy i po prostu najlepszy film) było pewnym zaskoczeniem. Spodziewano się uhonorowania reżysera Bonga Joon-ho, ale może nie w aż tylu kategoriach.
Za mało mam miejsca, aby na podstawie geografii tych nagród próbować opisać stan światowego kina. Aż takie „ozłocenie” Parasite to trochę wyraz abdykacji Ameryki, wokół której zawsze się to wielkie targowisko próżności obracało. To także przyznanie, że jest powód do społecznego niepokoju – ten obraz dotyka kwestii różnic społecznych, i to w bardzo drastyczny sposób. Innym przejawem tego niepokoju jest nagrodzenie Joaquina Phoenixa za główną rolę w Jokerze, będącym przecież przestrogą przed rewolucją. Czy kryje się za tym głębsza refleksja panów w smokingach i pań przywdziewających reklamowe toalety? To inna sprawa. Nie odmawiam jej twórcom tych filmów.
My Polacy mieliśmy szczególny powód do zainteresowania tą galą. Ekipa Bożego Ciała była skazana na porażkę z powodu o wiele mniejszych środków na kampanię reklamową niż główni faworyci, w tej liczbie Parasite (to paradoks – antykapitalistyczny film wygrywający dzięki klasycznym mechanizmom rynkowym), może też większej mody i na dawny Trzeci Świat, i na ten rodzaj ekspresji, jaki prezentowali zwycięzcy. Ale nie jest to polska porażka.
Reżyser Bożego Ciała Jan Komasa barwnie opowiadał, że zainteresowanie w Ameryce tematem filmu, a trochę i polską kulturą w ogóle, to coś realnego. Na pewno nasze karty, z jakimi zabieramy się do opowiadania własnych historii światu, są mocniejsze niż kiedykolwiek.
Boże Ciało zajmuje się w sposób niekonwencjonalny i relacjami wewnątrz polskiego społeczeństwa, i obecnością religii w życiu jednostki. Do tej pory narzekano, że Polacy są ze swoimi tematami zbyt hermetyczni. Tu trafili w potrzeby samych Amerykanów, którzy borykają się i z problemem relacji między ich wielkomiejskimi elitami i prowincją, i z kwestią głodu duchowego, pytaniami o religijność. O tym również ciekawie opowiadał pielgrzymujący od pół roku za ocean Komasa.
Parasite to film gwałtowny, można by rzec „rewolucyjny”. Nasz reżyser proponuje inną perspektywę: próbowania dialogu między rozmaitymi grupami społecznymi i wrażliwościami. A co więcej, choć obraz Kościoła katolickiego nie jest u Komasy uładzony, jednoznaczny, choć wyczuwa się tam pretensję o nadmierne zrutynizowanie instytucji, to przecież film opowiada się za szukaniem dobra.
Pokazuje, jak człowiek będący na bakier z różnymi wartościami może pomóc innym odnaleźć duchową równowagę. W Polsce Boże Ciało pogodziło różne środowiska, poza tym ze sobą walczące. Jeśli na dokładkę możemy być ambasadorami takiej postawy na zewnątrz… To paradoksalny przejaw chrystianizacji świata, w wykonaniu kogoś, kto nie jest pewnie ideałem konserwatywnego katolika, ale kto szuka. I chyba szuka w dobrych kierunkach.