Gdy latem tego roku stambulska Hagia Sophia – najpierw kościół, potem meczet, a później, aż do tej pory, muzealny zabytek ogólnoludzkiego dziedzictwa kultury – na powrót stała się meczetem, wydarzenie to przyciągnęło uwagę całego świata.
28 lipca, zaledwie cztery dni po oficjalnym przejęciu Hagii Sophii w Stambule, meczetem stała się była świątynia pod tym samym wezwaniem w Trapezuncie (Trabzon), portowym mieście nad Morzem Czarnym, w pobliżu granicy z Gruzją. Podobnie jak to było w Stambule, w ceremonii otwarcia meczetu uczestniczył sam Recep Erdoğan. Prezydent, który głosi hasła „powrotu” Turcji do epoki świetności, właściwej czasom osmańskiego sułtanatu, przywiązuje dużą wagę do takich symboli.
Mądrość Boża a prezydent Erdoğan
Na terenie obecnej Turcji wezwanie Hagia Sophia, po grecku „Święta Mądrość Boża”, nosi aż dziewięć byłych obiektów sakralnych. W czasach Bizancjum były to z reguły główne kościoły miasta, dlatego też po pokonaniu greckiego cesarstwa (1453 r. padł Konstantynopol) Turcy w pierwszej kolejności odebrali je chrześcijanom, by służyły kultowi islamu.
Wszystkie dziewięć obiektów, jako zabytki najwyższej klasy, od kilkudziesięciu lat pozostawały bądź pozostają muzeami, i wszystkimi zainteresowany jest dzisiaj zarówno prezydent, jak i popierający go sunniccy hierarchowie.
Słowo „muzeum” należy rozumieć szeroko – jako obiekt będący w gestii tureckiego ministerstwa kultury. Niektóre z tych świątyń od wieków leżą w ruinie, jak Hagia Sophia w Enez (antyczne Ainos), tuż przy granicy z Grecją. Dwunastowieczną bazylikę tureckie władze odbudowują od 2012 r., jak zapowiadały na początku – z przeznaczeniem na ekspozycję muzealną. Jednak trzy lata potem decydenci zmienili zdanie, zapowiadając oddanie odbudowanego budynku miejscowej gminie muzułmańskiej. W tej chwili odbudowa jest na ukończeniu. Inne mają status „opuszczonych”, jak Hagia Sophia w Nicei (Iznik), mieście słynącym z odbytego w 325 r. soboru, na którym sformułowano chrześcijańskie wyznanie wiary.
Hagia Sophia w Izni fot. Doseman/laexis/Wikimedia
Prezenty nowego sułtana
Zainteresowanie Erdoğana nie ogranicza się do Świętej Mądrości, przekazuje muzułmanom również inne byłe kościoły. Tak stało się w przypadku Karije, czyli dawnej cerkwi Zbawiciela na Chorze (Chora była dzielnicą Konstantynopola). To również zabytek światowej klasy, odwiedzany dotąd przez wycieczki z sześciu kontynentów. Tutejsze freski i mozaiki, które przez kilkaset lat ukryte były pod warstwą tynku, pracowicie odsłoniła w 1958 r. międzynarodowa ekipa konserwatorów. W chwili obecnej Karije jest nieczynna, obiekt szczelnie przykrywa rozłożysty dach, pod którym toczone są prace renowacyjne. Ale formalnie od sierpnia tego roku jest to również meczet.
By zrozumieć sekwencję kościół-meczet-muzeum-meczet, należy cofnąć się do 1924 r., kiedy to nacjonalistyczny rząd Mustafy Kemala Paszy, zwanego Ojcem Turków, obalił sułtana, będącego jednocześnie kalifem, czyli zwierzchnikiem sunnickich muzułmanów. Kemal, który przejął wiele z idei socjalizmu, był zdecydowanym promotorem świeckiego państwa. Dlatego odebrał muzułmanom niektóre zabytkowe meczety, ustanawiając w nich placówki muzealne. Ten dyktatorski gest okazał się błogosławieństwem dla historyków sztuki i archeologów. Ekipy najwyższej klasy uczonych z całego świata udały się do Turcji, przystępując do odsłaniania, zamalowanych lub zatynkowanych przez muzułmanów, pereł sztuki bizantyńskiej. Ich mrówcza praca trwała czasem kilkadziesiąt lat. Efekty podziwiali dotąd międzynarodowi turyści.
Ten stan rzeczy zmienia teraz Erdoğan. W ten sposób prezydent, kreując się na nowego sułtana, a jednocześnie zabiegając o popularność w szerokich kręgach tureckiego społeczeństwa, obdarza muzułmanów kolejnymi prezentami.
Trabzon fot. Doseman/laexis/Wikimedia
Czy będzie co zwiedzać?
Rzekłby ktoś – i czym tu się martwić? Państwo nie odbiera przecież kościołów chrześcijanom, te odebrane zostały już bowiem 450 lat wcześniej, gdy zawładnęli tymi terenami Osmanowie. Co więcej, należy się cieszyć, że obiekty stojące dotąd w ruinie, państwo tureckie przywraca do dawnej świetności. Teraz wystarczy tylko dogadać się z muzułmanami, aby w porach niewyznaczonych na modlitwę wpuszczali do środka zwiedzających.
Otóż w tym problem. Po pierwsze – muzułmańskim gminom niekoniecznie może się taka propozycja podobać. Z Hagii Sophii w Stambule, na którą zwrócone są oczy całego świata, trudno będzie wypędzić turystów i badaczy sztuki. Co innego w przypadku innych obiektów, szczególnie tych położonych z dala od Stambułu czy Ankary.
Po drugie – wcale nie jest pewne, czy będzie co zwiedzać. Weźmy przykład stambulskiej bazyliki św. Teodora, którą w 1839 r. zwiedzał biskup Ignacy Hołowiński, katolicki metropolita Rosji. „Niedawno przed mojem przybyciem wzięło się u Turków niesłychane ochędóstwo i pobielili zupełnie” – napisał w dzienniku podróży, dodając, że miejscowy imam tego bardzo żałuje. Ale bynajmniej nie z powodu miłości do zabytków sztuki, lecz dlatego, że przestali go odwiedzać bogaci turyści z Europy. Przepiękne mozaiki ze sklepień dwóch spośród trzech kopuł świątyni odsłonili w 1937 r. spod warstwy białego tynku konserwatorzy amerykańscy. Cóż dzieje się z nimi dzisiaj, gdy obiekt pozostaje pod zarządem lokalnej muzułmańskiej wspólnoty? Postacie Jezusa, Maryi oraz świętych, odsłonięte z wielkim trudem, zostały w barbarzyński sposób zamazane. Islam, jak wiadomo, nie toleruje wizerunków ludzkich postaci.
Tolerancyjni Osmanowie
Ciekawe, że te same wizerunki jakoś oszczędzono w wiekach XV–XX, gdy kościoły znajdowały się we władzy pradziadów obecnych właścicieli. Osmańscy Turcy nie byli potworami, jak ich się dzisiaj na ogół przedstawia. Owszem, po zdobyciu Konstantynopola i innych miast zabrali Grekom ich główne kościoły. Owszem, bywały w historii okrutne rzezie chrześcijan. Ale codzienność owych pięciuset lat przymusowego współżycia Greków i Turków daje nam też niemało przykładów pozytywnych i budujących. Mehmet II, zdobywca Konstantynopola, chlubił się tym, że jest nie tylko „cesarzem” (sułtanem) Turków, ale także Greków. Sulejman Wspaniały, najwybitniejszy z sułtanów, był władcą tolerancyjnym. Także wielcy wezyrowie (odpowiednik współczesnego premiera) z rodu Köprülü „odnosili się do Greków zawsze sprawiedliwie i przyjaźnie”, jak pisze Steven Runciman, wybitny znawca historii Osmanów.
Dobrze by było, aby turecki „powrót” do wielkości, zarządzony przez prezydenta Erdoğana, dokonywał się w duchu tych właśnie tradycji.