Tak mówią ci, którzy „zamieszkują” w obozie dla uchodźców na greckiej wyspie Lesbos. Przypomnę, że został on przygotowany na przyjęcie maksymalnie kilku tysięcy osób, a przebywa w nim aktualnie blisko 16 tys. migrantów. Co skutkuje tym, że tylko niewielka część tych, którzy tam dotarli przez morze, rzeczywiście zamieszkuje w kontenerze lub namiocie. Większość po prostu koczuje: śpią na ziemi, jedzą na ziemi, a nawet gotują w otworach w ziemi. Jedna toaleta przypada na około dwieście osób.
Porażające wrażenie sprawia widok ogromnej góry kamizelek i innych przedmiotów, które wyrzuciło morze lub które zostały zebrane od uchodźców przypływających na łodziach. Są to także kamizelki tych, którzy utonęli w drodze. Patrząc na to ogromne wysypisko przedmiotów, które należały kiedyś do uciekających przed nieludzkim życiem, rodzą się bardzo przykre skojarzenia z europejskiej historii. I chociaż jest to porówanie bardzo dalekie – bo myślę o obozach zagłady – to jednak nie jest ono aż tak dalekie, żeby nie dawało do myślenia o tym, co współczesna Europa robi z ludźmi szukającymi pomocy.
Jeden z uchodźców z Afrganistanu opowiedział nam swoją historię, wspominając o strasznych rzeczach, jakie obecnie mają miejsce w obozie: dwie kobiety tak bardzo się ze sobą pokłóciły, i to o sprawy mało istotne, że jedna zaatakowała drugą nożem. Zraniona zmarła. Podobnych sytuacji jest oczywiście znacznie więcej. Ludzie nie wytrzymują napięcia.
Te obrazy z życia „mieszkańców” obozu niektórzy dziennikarze wykorzystują na sposób całkowicie ideologiczny, podporządkowany celom politycznym. Widząc to, co się dzieje między samymi uchodźcami, w mediach opowiadają oni o tym, jak bardzo są to źli i niebezpieczni ludzie. W telewizji publicznej słyszałem nawet komentarz na temat uchodźców z Lesbos, że są to swego rodzaju „turyści z Trzeciego Świata”.
Mój kolega chodził po obozie zaledwie kilka godzin. Wrócił wyczerpany… Z jakiego powodu? Prozaicznego: słońce, od którego nie ma ucieczki.
Nie piszę tego, aby oskarżyć władze greckie o sposób postępowania wobec uchodźców. Rozumiem, że cała sprawa jest bardzo skomplikowana i wymaga współdziałania wszystkich państw europejskich. Ale to też oznacza, że Europa, która milczy w obliczu tak strasznego traktowania ludzi – i to tych, którzy już w Europie się znaleźli – powinna sobie zrobić głęboki rachunek sumienia. A tym bardziej powinny go zrobić te władze, które nie chcą udzielić pomocy Grekom w roztropnej relokacji migrantów z Lesbos, uzasadniając przy tym swoją zamknietą postawę wartościami chrześcijańskimi. Rzeczywistość na wyspie Lesbos mówi coś całkowicie przeciwnego: cywilizacja chrześcijańska właśnie teraz pokazuje swoją największą słabość. Nie można stawać w obronie nienarodzonych przy jednoczesnym zasłanianiu oczu na to, jak obchodzimy się z uchodźcami. To jest hipokryzja! Choć nie osądzam o nią tych, którzy nie mają wystarczających informacji na temat tego, z czym naprawdę mamy do czynienia, kiedy mówi się o uchodźstwie i migracji. Czerpiąc wiadomości z niektórych tylko źródeł, można mieć na tyle skrzywiony obraz świata, że opór wobec uchodźców bywa jakoś uzasadniony. Władze jednak, które pozwalają na permanentną i dehumanizujacą propagandę antyuchodźczą, są za ten stan wiedzy moralnie odpowiedzialne. Bo nie chodzi o otwarcie granic dla wszystkich – czym próbuje się Polaków straszyć, że właśnie tego się od władz oczekuje – ale o bardzo roztropne przyjęcie przynajmniej tych, którzy są najbardziej potrzebujący. Tym bardziej że w obozach na greckich wyspach nie ma prawie w ogóle koronawirusa.
Ale też dlatego tak ważne jest to, aby szczególnie dzisiaj nawet nie próbować religijnie namaszczać ludzkiej władzy, a nawet sugerować, jakby pochodziła ona od Boga. Bo o tyle jest ona od Boga, o ile człowiek, który ją sprawuje, jest otwarty na głos Boga w swoim sumieniu. Tylko tyle i aż tyle, i nie inaczej. Także w sprawie tak fundamentalnej jak godność życia uchodźców.