KS. HENRYK SEWERYNIAK: Kończymy już tę naszą wakacyjną podróż po Biskupinie. Fascynujące było to spotkanie z garncarzem, panem Tomaszem i jego pracami. „Nie święci garnki lepią?”. Toż to pogański pogląd, który świadczy o kompletnym niezrozumieniu świętości! Doskonale wiesz, że to właśnie święci lepią garnki! Ludzie, którzy potrafią w świętość przemieniać swoją codzienność, właśnie takie proste, zwyczajne zajęcia. Widzieliśmy dużo tych garnków, glinianych naczyń z różnych czasów, od prehistorycznych po późne średniowiecze. Dziś próbuje się je odtwarzać taką samą techniką i okazuje się, że nie była to technika ani prosta, ani tylko czysto użytkowa.
MONIKA BIAŁKOWSKA: A technika nazywa się „wałeczkowo-paseczkowa”. Ludzie tu nie znali jeszcze koła garncarskiego, więc najpierw lepili dno – z rozpłaszczonej kulki, jak dzieci w przedszkolu – a potem przyklejali do niego kolejne wałeczki coraz wyżej i wyżej, starannie wygładzając naczynie na zewnątrz i wewnątrz. Potem oczywiście trzeba je było wypalić w ognisku. Mnóstwo pracy, żeby zrobić choćby prosty kubek, a co dopiero mówić o skomplikowanych naczyniach!
HS: Właśnie. Wracając do świętości, to tak właśnie pokazał nam ją Jan Paweł II – że jest ona nadawaniem odcienia Bożego wszystkiemu, co przeżywamy, tak żeby to wszystko stawało się drogą ku Bogu. Dlatego uważam, że za tym niewinnym przysłowiem kryje się coś niebezpiecznego…
MB: W tym powiedzeniu nie ma nic niebezpiecznego – bo ono wcale nie jest powiedzeniem na temat świętości. Chodzi o to, żeby – OK, idźmy na egzystencjalne wyżyny – żeby odważyć się pobrudzić ręce pracą. Nawet tą, której wydaje nam się, że nie umiemy, że nie damy rady, że to nie dla nas. Żeby sięgać wyżej i próbować wciąż więcej? Bo gdybym zadała księdzu niedyskretne pytanie: kiedy ostatnio ksiądz zrobił coś własnymi rękoma? Wiadomo, że pracujemy intelektualnie, ale czy zrobił ksiądz coś namacalnego, czego można dotknąć, powąchać, posmakować?
HS: Hmm… Jak wiesz, lubię czasem coś ugotować: dobry rosół, jakąś botwinkę czy pomidorową z kaszą. Lubię zrywać owoce, zwłaszcza winogrona w naszym seminaryjnym ogrodzie, które potem poddaję pierwszej obróbce, a znajomi kontynuują tę pracę… Lubię zmywać. Żadna kobieta w to nie uwierzy, ale moja mama to wie. Co jeszcze? Powąchać? Mam nadzieję, że nie ogarnęła cię w całej twojej dziennikarskiej robocie taka rutyna, żeby nie czuć smaku satysfakcji po zakończeniu dobrego artykułu, nie poczuć zapachu papieru książki, którą wydałaś? Ja to jeszcze czuję. Własnymi rękoma? Na pewno coś znajdę, ale przyznaję, to dobre pytanie do refleksji…
MB: Mam wrażenie, że jakoś dziś za szybko zdajemy się na profesjonalistów albo co gorsza, idziemy w to, co produkowane masowo i tanio. Rękodzieła zupełnie nie doceniamy i buntujemy się, że jest droższe niż zakupy w Chinach. Jasne, można nie mieć pieniędzy, ale dlaczego nie spróbować samemu? Uwielbiam ten moment, kiedy się uczę czegoś nowego, właśnie takich prostych rzeczy.
HS: Potrafisz malować piękne Madonny, ukrzyżowanych Chrystusów, takich, jakich spotykamy już tylko w skansenach. Z motywami kwiatowymi, z aniołami.
MB: A rok temu nauczyłam się tkać na bardku i na tabliczkach. Znów byłam początkująca, bezradna wobec plączących się nitek, potem ktoś tłumaczył, prowadził za rękę, żeby dojść do momentu, kiedy zaczyna wychodzić, kiedy zaczynam iść powoli sama. Świetne doświadczenie, zwłaszcza jak popatrzeć na siebie z boku, z bagażem doświadczeń – jak przeżywam takie zaczynanie od podstaw? Ile jest we mnie zgody na to, że nic mi nie wychodzi? Zupełnie inaczej mózg w takich chwilach pracuje.
Żychiewicz pisał, że kiedy Pan Bóg lepił człowieka z gliny, to zostawił na nim swoje odciski palców. Dla mnie te odciski palców to właśnie ta potrzeba twórczości: wzięcia do ręki materiału i zrobienia z niego jakiegoś dzieła, nieważne, czy to będzie garnek z gliny, szydełkowy szalik czy tort.
HS: Zobacz, dla jak wielu ludzi tworzenie staje się dziś sposobem na życie. I nie jest tylko sposobem na prze-życie, ale czymś, co całych ich pochłania. Przecież pan, którego spotkaliśmy w osadzie neolitycznej, nie tylko opowiedział nam o tkaninach z pokrzyw. On tym żył, bez tego byłby zupełnie innym człowiekiem! Jednak dla mnie, oprócz tego, co powiedziałem wcześniej, równie ważne jest tworzenie tego, czego nie widać gołym okiem: tworzenie czegoś pięknego w ludziach. Myślę tu choćby o swojej polonistce, która miała świadomość, że pracuje na wrażliwej tkance ludzkiej. Owszem, nie była bardzo odważna, w czasach głębokiej komuny nie tłumaczyła nam, kim był Herling-Grudziński, i nie mówiła o Katyniu – ale kiedy wyczuła talent u prostego chłopaka ze wsi, to robiła wszystko, żeby go rozwijać. To ona zapisywała mnie do konkursów recytatorskich, których wprawdzie nie wygrywałem, ale to nie miało znaczenia: ważne jest, że tam byłem, że mogłem się rozwijać w nowych kierunkach. Lepiła mnie jako człowieka…
MB: Dała bazę do tego, żeby potem człowiek mógł iść za swoją pasją: czy to będzie lepienie garnków, czy pisanie książek o średniowiecznych książkach. Nie mam wprawdzie w pamięci jednej takiej nauczycielki, ale mam klimat szkoły – liceum, które nie było fermą olimpijczyków, ale w którym mieliśmy zielone światło na wszystkie nasze twórcze pomysły. To dawało odwagę do pasji. Dziś właśnie ci ludzie odnieśli sukcesy – zakochani po uszy w jakimś małym kawałku życia.
HS: A wiesz, jak kończę każdą Mszę? Mam w oratorium obraz Matki Bożej przywieziony kiedyś z Berdyczowa. I zawsze odmawiam „Zdrowaś Maryjo”, najpierw po niemiecku, potem po francusku.
MB: Ekscentryk! Czego to człowiek nie zrobi, żeby być dziwnym! Jaki to ma związek z lepieniem garnków i pasją?
HS: Nie ekscentryk, bo nikt tego Gegrüßet seist du, Maria i Je Vous salue, Marie nie słyszy, tylko Ona! A odmawiam te modlitwy w intencji ludzi z Francji i Niemiec, którzy dawno temu bardzo mi pomogli i też w jakiś sposób mnie tworzyli jako człowieka. W intencji moich przyjaciół z Francji, którzy pomagali mi w pisaniu pracy doktorskiej tak, żeby mój język francuski rzeczywiście był językiem francuskim – a potem, gdy wybuchł stan wojenny, ze względu na naszą przyjaźń założyli fundację i przysyłali całe transporty pomocy. Był w tym jakiś geniusz, jakaś pasja, która w pewnym momencie w tych moich przyjaciołach, w konkretnych okolicznościach, się obudziła.
MB: Dlatego mówię, że na pasję nigdy nie jest za późno. A kiedy ktoś mi mówi, że czegoś nie potrafi, pytam: a próbowałeś?
HS: Dlatego genialna była ta opowieść pana Tomasza, jak przyszli do niego z grupą na lekcje lepienia w glinie młodzi księża, odprasowani, pachnący i z białymi mankietami, bo oni tylko będą patrzeć. Zanim się zorientowali, rzucił do każdego z nich kulę gliny. Musieli ją złapać, musieli pobrudzić swoje ręce – i przekonać się, że to nie boli. I to pan Tomasz mówił, że nie święci garnki lepią, ale człowiek lepiąc garnki staje się świętym. Bo nie można zostać świętym, nie brudząc sobie mankietów, nieprawdaż?