Logo Przewdonik Katolicki

Zbytnie troski

ks. Krzysztof Grzywocz
fot. Unsplash

Tym, co odbiera nam szczęście w życiu kapłańskim, małżeńskim i w każdej innej sferze, jest zbytnie zatroskanie. „O nic się już zbytnio nie troskajcie”. Co to znaczy „zbytnio”? Jak to zdefiniować? Gdzie jest granica między „zbytnio” a „niezbytnio”.

Chodzi o dzielenie się odpowiedzialnością z Bogiem, czyli oddanie swojego własnego życia pod Jego opiekę, troskę. Oczywiście nie myślę o jakimś zuchwałym przerzuceniu odpowiedzialności.

Ufność a zuchwałość
Po wykładzie na temat zaufania pewien student zapytał, czym się różni ufność od zuchwałości. Widzę to tak: zuchwałość pojawia się, gdy ktoś bierze się za coś, czego zupełnie nie potrafi. Na przykład przygotowuje narzędzia chirurgiczne i rozpoczyna operację na żywym organizmie, nie mając bladego pojęcia o medycynie. Albo wyrusza zimą w góry, ubrany w krótkie spodenki i jeszcze boso, a wszystko w pełnym zaufaniu i z niezachwianym optymizmem. To musi się skończyć tragedią albo w najlepszym wypadku rozczarowaniem. I to właśnie nazwałbym zuchwałością. Zrzucenie z siebie odpowiedzialności za dzieło, które wykonuję. Jeśli chcę być chirurgiem, muszę skończyć medycynę, zrobić specjalizację, jednym słowem: przygotować się. Jeśli chcę iść w góry, powinienem wyszykować ekwipunek i dopiąć go na ostatni guzik. Jeśli chcę być księdzem, moją powinnością jest dopracować, doszlifować swoją formację, i to z całą odpowiedzialnością.
Zuchwałość jest subtelną i chytrą metodą udowodnienia, że nie warto ufać: „Chciałem dobrze, ale mi się nie udało. A Pan Bóg miał się mną podobno opiekować. I co to za Pan Bóg, który oferuje taką pomoc?”. Tymczasem Bóg wzywa nas do wzajemności, czyli wzajemnej odpowiedzialności. Myślę jednak, że przypadki takiej zuchwałości są rzadsze, a znacznie częściej ja nie daję Bogu możliwości działania, nie powierzam Mu siebie, zbyt dużą odpowiedzialność przypisuję sobie. W zasadzie mamy tu do czynienia z taką zuchwałością, która odbiera Bogu możliwość zaangażowania. „Ja uratuję ten Święty Kościół. Bo nie wiadomo, czy Pan Bóg sobie poradzi. Nie wiadomo, czy On w ogóle jest. Lepiej żeby był, aby ludzie się nie pozabijali. Nie ma przecież moralności bez Boga. Nawet gdyby Go nie było, to lepiej, żeby był, bo jakoś ten świat się będzie trzymał przy idei Boga. Ale to ja muszę zabrać się do roboty i jakoś to «dygnąć»”.
Taka postawa objawia się zbytnim zatroskaniem o siebie, o swoją rodzinę, o swoje kapłaństwo i w gruncie rzeczy rujnuje nam życie.

Samotni w odpowiedzialności
Zatem niepodzielenie się odpowiedzialnością z Bogiem jest inną formą zuchwałości. Myślę, że ona występuje częściej. Takie mówienie na jednym oddechu: „Jezu, nie ufam Tobie. Nie chcę Twojej troski”. Bo nie wiem, co się stanie, gdy zaufam, gdy Jemu oddam odpowiedzialność za moje kapłaństwo, za moje małżeństwo, za moją rodzinę. Jednak lepiej będzie, gdy będę to trzymał w garści, pod pełną kontrolą.
Taka zuchwałość, która odbiera Bogu możliwość zatroszczenia się, zadbania, opieki, powoduje przemęczenie. Ludzkie ramiona mogą tego osamotnienia w odpowiedzialności nie wytrzymać. Tak życia się nie udźwignie, ani małżeńskiego, ani kapłańskiego. Zespół wypalenia, o którym się dzisiaj tak dużo mówi, jest często spowodowany niepodzieleniem się odpowiedzialnością, troską z Bogiem. Za dużo bierzemy na swoje ramiona. Jesteśmy zbyt samodzielni, a raczej chcemy być zbyt niezależni, samotni w swej odpowiedzialności. To na zewnątrz może całkiem ładnie wyglądać, taki ksiądz może nawet zostać prałatem, ktoś inny dostać medal od prezydenta za wychowanie dzieci, ale z tym medalem będzie wypalony.

Zbytnio
„Nie troszczcie się zbytnio o wasze życie”. Samo słowo „zbytnio” wydaje się genialne. Prawdę mówiąc, dzielenie się z Bogiem odpowiedzialnością to akt dużego zaufania. A jeśli Boga nie ma? A jeśli Pan Jezus umarł gdzieś w Palestynie i do dzisiaj Go nie wykopano? Tymczasem ja oddaję Mu pod opiekę swoje dzieci! Trzeba być człowiekiem wysoce nieodpowiedzialnym, żeby robić coś takiego. Lepiej samemu wszystkiego dopilnować, niczego nie spuszczać z oka, wszystko trzymać w garści. Takie i podobne sposoby rozumowania przewijają się często w sferze nieświadomości.
Jeśli wierzę, to znaczy, że powierzam Bogu, wchodzę w przestrzeń współodpowiedzialności. Właśnie to kryją w sobie słowa: „Nie troszczcie się zbytnio”. Ale zawierzenie, oddanie się Bogu wcale nie zwalnia mnie od podejmowania maksymalnego wysiłku własnej roztropności. Co więcej, okazuje się, że właściwie jest na odwrót. Ludzie, którzy oddali Bogu część odpowiedzialności, sami zrobili w życiu wielkie rzeczy. Nie czas ani miejsce na to, by teraz rozstrzygać, jak wielka była część ich zasługi, ich rozwagi. Myślę tu o wielkich świętych, jak choćby Ignacy Loyola, Jan Paweł II i wielu, wielu innych. Właśnie dzięki umiejętności dzielenia z Bogiem współodpowiedzialności mogli zrobić tak wiele. Rezygnacja z tej części zatroskania, która do mnie nie należy, i zgoda, by została ona rozłożona na Boga i innych ludzi, daje dużą lekkość. Życie przestaje być tak strasznie przygniatające. Można więcej zrobić. Lepiej wychować swoje dzieci, być lepszym księdzem, lepszym dziadkiem. Zbyt duże poczucie odpowiedzialności przytłacza. Obciąża też rodzinę, pozostawiając skazy na osobowości dzieci, wychowanych w nadmiernej, lękowej trosce rodziców. Realistyczne podejście do problemu odpowiedzialności, swobodne dzielenie się nią, daje przestrzeń i lekkość. Pozwala z wolnością wyjść w góry, przynosi dobre owoce w wielu różnych dziedzinach życia.

Utracone poranki
Chcę opowiedzieć o spotkaniu, które do dzisiaj pamiętam. Każdego ranka sobie o nim przypominam. Kiedyś odwiedziłem dom pomocy społecznej w Opolu, mieszczący się w pięknym budynku, a prowadzony na bardzo dobrym poziomie przez siostry zakonne. Żyła tam starsza, szlachetna kobieta. Nie mogła już sama się poruszać, leżała w łóżku, ale można było z nią rozmawiać. Do dzisiaj pamiętam tę rozmowę, jej atmosferę. Niedługo po niej pani ta zmarła.
Zapytałem ją: „Pani Janino, proszę tak szczerze powiedzieć, teraz już u kresu życia, jakie pani ma refleksje? Jakaś taka jedna myśl podsumowania”. Ona bez dłuższego zastanowienia wypowiedziała słowa, które nieustannie brzmią w moich uszach niczym jakiś psalm: „Jednego żałuję, drogi księże, jednego. Miałam bardzo piękne życie, wspaniałą rodzinę, dużo dzieci i wnuków. Za to wszystko jestem Bogu niezwykle wdzięczna. Jednego zaś żałuję – popatrzyła na mnie tymi starymi, szczerymi oczyma – tak żałuję, że się za bardzo o to wszystko martwiłam. Żyłam strasznie zatroskana. I teraz, gdy patrzę na to z perspektywy kończącego się życia, widzę, że było to niepotrzebne. Przecież wszystko się poukładało, a to był trudny czas, wojna i po wojnie. Zawsze mówiłam Bogu: «Ufam Tobie. Zawierzam Ci moje dzieci, moje wnuki». Naprawdę, proszę księdza, trudne to były czasy. Wydawało mi się, że inaczej się nie da. Niby ufałam Bogu, ale tak naprawdę za bardzo się troszczyłam. Teraz, patrząc wstecz, rozumiem – mój wkład był tylko częściowy i nie musiał być aż taki wielki”. I wreszcie to zdanie, piękne zdanie tej starej kobiety, ono nieustannie mi towarzyszy: „Ilu pięknych poranków nie widziałam przez to moje zatroskanie, ile wspaniałych wschodów słońca straciłam, nieustannie myśląc o tym, co zrobię, czym nakarmię, jak sobie poradzę”. Do dziś kiedy budzę się rano i w myśli konstruuję sobie wszystkie moje obowiązki: tutaj wykłady, tutaj to i tamto, kartki świąteczne, wyprawa na pocztę, samochód do mechanika, opony zimowe, trzeba oddać artykuł, i jeszcze ZUS… Ojej… Cały poranek zapycham zamartwianiem się. Z jakąś nieraz dziwną chęcią, prawie satysfakcją, przypominam sobie, co też mnie trudnego czeka. Wtedy wracają do mnie słowa tej umierającej kobiety, pani Janiny: ,,Ile ja straciłam pięknych poranków”. O świcie wstaję, odsłaniam firanki w oknach swojego pokoju, patrzę na katedrę w Opolu, na ulicę Książąt Opolskich, na piękne budynki skąpane w promieniach wschodzącego słońca i mówię: ,,Och, piękny poranek”. A mogę to zrobić dzięki tej kobiecie.
Oddaj troskę Bogu, zawierz Mu. Przecież chyba wszyscy znamy te piękne zdania Jana XXIII, który strasznie się zamartwiał i kiedyś usłyszał od Boga: ,,Po co ty się tyle martwisz? No ale po co się martwisz? Oddaj to Bogu”.
Odnaleźć zawierzenie Opatrzności Bożej, zaufanie Opatrzności, takie zaufanie, które miał kardynał Wyszyński. Dzięki temu zaufaniu, rozłożeniu odpowiedzialności nie zwariował. Przetrwał. A przecież jak strasznie ciążyła na nim ta odpowiedzialność za Kościół w Polsce w latach powojennych, kiedy wydawało się, że agresywny ustrój zgniecie Kościół, że to będzie koniec. A on nieustannie mówił o zaufaniu Opatrzności Bożej. Nie tylko on sam, ale również biskup Jop, pierwszy biskup opolski, kardynał Kominek i wielu innych. Oni żyli dzięki zaufaniu Opatrzności Bożej i wygrali. A my jesteśmy dziś im za to wdzięczni.
Nasze czasy, nasza rzeczywistość nie zwalniają nas z zaufania Opatrzności Bożej. ,,Nie troszczcie się zbytnio o wasze życie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem, a pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie” (Flp 4, 6–7).

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki