Logo Przewdonik Katolicki

Czwarta pokusa

kard. José Tolentino Mendonça
fot. Unsplash/materiały prasowe Wydawnictwa świętego Wojciecha

Simone Weil mówiła, że najgorszą pokusą, jedyną próbą dla człowieka jest pozostawienie go samemu sobie wobec zła. Nic nie ma żadnej wartości. W niczym nie możemy pokładać nadziei. „Czy naprawdę możemy ufać Bogu?” – szepcze nam kusiciel.

Święta Teresa z Ávili w jednym ze swoich przyprawionych humorem stwierdzeń mówi, że naiwnością jest zakładać, jakoby dusze, z którymi nasz Pan komunikuje się w sposób, który można by uznać za uprzywilejowany, były w tym tak upewnione, że nigdy więcej nie musiałyby bać się swych grzechów ani ich opłakiwać. Jesteśmy rzeczywiście wezwani do tego, by żyć darem od Boga aż do końca, w kruchości, słabości, zaufaniu i pokusie. Doświadczane przez nas problemy mogą różnić się rodzajem, częstotliwością lub intensywnością, lecz zawsze będą nam towarzyszyć. Pokusy będą zawsze. Ale w procesie ludzkiego i duchowego dojrzewania zmienia się sposób, w jaki się z nimi mierzymy. Rozeznanie natury pokus często pomaga nam zrozumieć naszą wyjątkowość i różnorodność, prawdziwy wpływ, jaki wywiera na nas życie, naszą ukrytą rzeczywistość i jej nieczytelne ślady. Pokusa uczłowiecza nas. Jest drogą. Święty Paweł trzykrotnie prosił Pana, by oddalił od niego oścień (2 Kor 12, 8). Na próżno. Odpowiedź brzmiała: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9).
Mistrz Eckhart tłumaczy wielką zaletę i korzyść pokus: przez to, że posyłają nas na niekończącą się walkę i wymagają od nas czujnego oporu, jakkolwiek nas upokarzają, to podtrzymują nasze skupienie na Bogu.
O to chodzi: marzenie o perfekcjonizmie może wciąż być drogą, którą idziemy po powierzchni życia, albo tworzyć iluzję uniemożliwiającą nam dotarcie do prawdziwego, paradoksalnego stanu życia. Tyle czasu potrzebujemy, by pozbyć się obsesji na punkcie rzeczy perfekcyjnych, niedotkniętych drżeniem rzeczywistości, by wyleczyć się z tej skłonności, która posyła nas na wygnanie w strefę komfortu pełną wyidealizowania, albo by pokonać nałóg przedkładania orszaku fałszywych obrazów ponad rzeczywistość! Thomas Merton napisał emocjonalne słowa, które powinny skłonić nas do refleksji: „Chrystus, którego prawdziwie odkrywamy w nas samych, nie identyfikuje się z tym, co na próżno próbujemy w sobie podziwiać i czcić. Jest na odwrót: On zechciał identyfikować się z tym, czego my sami w sobie nie kochamy, bo On wziął na siebie naszą nędzę i nasze cierpienie, nasze ubóstwo i nasze grzechy… Nigdy nie odnajdziemy pokoju, jeśli posłuchamy głosu własnej ślepoty, która mówi, że konflikt przeminął. Osiągniemy pokój wówczas, gdy będziemy w stanie słuchać tego «tańca śmierci» w naszej krwi (…), bo w nim słyszymy echo zwycięstwa Zmartwychwstałego”.
Święty Paweł zrozumiał odpowiedź na swoją prośbę, bo mówi dalej: „Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 9–10). Paweł świadczy, że wiara jest paradoksem: właśnie kiedy jestem słaby, jestem mocny. Wiara opiera się i dojrzewa w niedostatkach, w uciskach, w obelgach, w cierpieniach, czyli we wnętrzu istnienia odczuwającego pokusy. Nie chodzi o to, by ukrywać czy przezwyciężać to doświadczenie: wewnątrz niego jestem mocny. Jasne, że to paradoks. Ale to tu dokonuje się właściwe duchowe doświadczenie.
Życiu z Bogiem przeszkodzić może najbardziej nie kruchość czy słabość, ale surowość i nieugiętość. Nie wrażliwość i uniżenie, ale to, co im przeciwne: pycha, samowystarczalność, samousprawiedliwianie się, odizolowanie, przemoc, szał władzy. Czytamy w wierszu Laoziego:
„Człowiek za życia jest słaby i wiotki;
kiedy umrze, staje się twardy i mocny.
Rośliny za życia są słabe i miękkie;
kiedy umrą, usychają i więdną.
Dlatego też, kto silny, podąża za śmiercią;
kto słaby, podąża za życiem”.
Moc, której naprawdę potrzebujemy, łaska, która jest dla nas konieczna, nie pochodzą od nas, ale od Chrystusa. I to On daje nam przykład, co to znaczy w pełni przyjąć człowieczeństwo w jego tragizmie, bo „w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5).

Trzy pierwsze pokusy
Interesujące, że tekst Ojcze nasz stanowi wyraźne (i tajemnicze) lustrzane odbicie innego ewangelicznego fragmentu, dotyczącego kuszenia Jezusa. Ojcze nasz to dosłowna, pełna nadziei odpowiedź na ten epizod. Przytoczmy go: „Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». Lecz On mu odparł: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych». Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». Odrzekł mu Jezus: «Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego». Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu” (Mt 4, 1–11).
Te pokusy nie pojawiły się tylko jednego dnia. Z pewnością towarzyszyły Jezusowi przez całe Jego życie. Wystarczy wyobrazić sobie przeróżne głosy, sprzeczne naciski, znaki w przeciwnym kierunku, dylematy, oczekiwania, które musiały ciążyć na Jezusie. Te trzy sformułowania podsumowują, co cierpiał Jezus, i równocześnie wskazują wewnętrzne burze wspólne dla kondycji ludzkiej.
Ważne są tu symbole. Pierwszy z nich to czas, na jaki Jezus wycofał się na pustynię: czterdzieści dni odpowiadających czterdziestu latom wędrówki ludu Bożego po pustyni. Ale podczas gdy lud Starego Przymierza nie był w stanie udzielić w pełni pozytywnej odpowiedzi na dar Boga, Jezus powiedział Ojcu prawdziwe, bezwarunkowe „tak”. Podczas gdy nasi ojcowie na pustyni, zanurzeni w nieufności, nie przestawali negować Boga nawet w obliczu otrzymywanych od Niego darów, Jezus żyje z Nim w relacji szczerej, pełnej, zaangażowanej i oddanej. I to jest sekret życia Jezusa. To dlatego On jest pierwocinami nowego ludu, początkiem stworzonej na nowo historii. Jezus nie zrezygnował z żadnego elementu naszego człowieczeństwa, ale przyjął je radykalnie, z wszystkimi sprzecznościami, paroksyzmami, ograniczeniami. „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2, 6–7).
W potrójnym kuszeniu Jezusa zawierają się te wszystkie pokusy, które otaczają i oblegają nas samych:
Pokusa materializmu – żywić się wyłącznie materią, obierać ją za cel istnienia, zapominając o transcendentnym powołaniu człowieka. Ubóstwiać materię i w swoim szaleństwie zastępować nią samego Boga.
Pokusa opatrznościowości – zapominać o powołaniu człowieka, uchylać się od odpowiedzialności za historię, myląc relację z Bogiem z fantazyjną, magiczną opatrznościowością. Nie możemy rzucać się ze szczytu budynku po to, by Bóg nas złapał. Musimy rozumnie przyjąć nasze ograniczenia i robić to, co do nas należy.
Pokusa absolutyzmu – uczynić bożka z naszej władzy, jakakolwiek by była. Upatrywać źródła radości w dominacji i posiadaniu, w nich zamknąć horyzont sensu życia. Stracić sens adoracji, to znaczy doświadczenia pokornego otwarcia na to, co nas przewyższa, na bezkres Boga.
Jezus nie uległ pokusie, bo trwał w głębokiej relacji z Ojcem. Cały czas żył na orbicie Boga. Żył jako Syn. W każdej chwili, w każdym geście, w każdej postawie, w każdym wyborze… Bóg był Bogiem w Nim. Dlatego wierność Ojcu pozwala Mu ponownie odkryć nasze człowieczeństwo, które tak często jest blokowane właśnie w tych pokusach.
Czwarta pokusa 
„Kim jesteś? Oczekiwałem trzech gości, a nie czterech”. Oto zaskoczenie, z jakim arcybiskup męczennik Tomasz Becket przyjmuje wizytę „czwartego kusiciela” w znanej sztuce teatralnej Mord w katedrze Thomasa Stearnsa Eliota. Tomasz Becket, człowiek niskiego pochodzenia, osiągnął wysoką pozycję dzięki swej inteligencji i odwadze. Król Henryk II, który darzył go przyjaźnią i zaufaniem, uczynił z niego swojego kanclerza. Jednak wszystko zmieniło się, gdy monarcha, licząc na to, że poprzez znajomość z Tomaszem będzie mógł kontrolować Kościół, mianował go arcybiskupem Canterbury. W krótkim czasie rozpętał się nierozwiązalny konflikt między władzą świecką a duchową. Prześladowany Tomasz został zmuszony do ucieczki do Francji, gdzie pozostawał pod protekcją papieża. Ale po siedmiu latach postanawia wrócić do swoich chrześcijan. Sztuka Eliota rozpoczyna się w chwili przybycia arcybiskupa do katedry w Canterbury. Pragnie zająć swoje miejsce pasterza, nie rezygnując jednak z duchowej wolności. Cały pierwszy akt opisuje duchowe walki toczone przez Tomasza. Przychodzi do niego trzech kusicieli oraz czwarty, nieoczekiwany i najgorszy ze wszystkich, który próbuje mu udowodnić, że jego pragnienie wierności jest tylko zamaskowaną pychą i próżnością. Tomasz wykrzykuje: „Kim jesteś ty, który mi podsuwasz moje własne pragnienia? / Byli tu inni docześni kusiciele; / Podsuwali rozkosze i władzę, lecz za cenę godziwą. / A czego ty żądasz? I co mi ofiarujesz? (…) / Inni mi ofiarowali rzeczy realne, prawdziwe; / Bez wartości, ale prawdziwe. / Ty mi ofiarowujesz sny o potępieniu. (…) / Czyż nie ma innej drogi, w chorobie mej duszy, / Która nie wiodłaby w otchłań pychy, / Na potępienie?”.
Simone Weil mówiła, że najgorszą pokusą, jedyną próbą dla człowieka jest pozostawienie go samemu sobie wobec zła. Wówczas „nic” człowieka weryfikuje się doświadczalnie. Dlatego czwarta pokusa jest tą, która radykalnie podważa zaufanie. To zwrot przeciwko fundamentom, implozja nihilizmu i niewiary. Nic nie ma żadnej wartości. W niczym nie możemy pokładać nadziei. Nie możemy złożyć serca w tym, co nas ożywia, nawet jeśli szczerze żyjemy, szukając Boga. „Czy naprawdę możemy ufać Bogu?” – szepcze nam kusiciel.
Jedną z najbardziej poruszających literackich parafraz modlitwy Ojcze nasz wypowiada pracownik kawiarni w opowiadaniu Ernesta Hemingwaya Jasne, dobrze oświetlone miejsce. To kawiarnia z tych, które zamykają o świcie. Pracuje w niej dwóch kelnerów. Jeden praktycznie wypędza klientów, by móc wrócić do domu, nawet kilka minut wcześniej, ale drugi nigdy się nie spieszy. I wyznaje: „Nigdy nie miałem zaufania do nikogo i nie jestem już młody. (…) Ja jestem z tych, co lubią długo w noc przesiadywać w kawiarniach (…). Z tych, którym nie spieszy się do łóżka. Z tych, którym potrzebna jest nocna lampka”. A kończąc czyszczenie lady, szepcze: „Nada [hiszp. – nic] nasz, któryś jest w nada, święć się nada twoje, przyjdź nada twoje, bądź nada twoja jako w nada, tak i na nada, nada naszego powszedniego daj nam nada, a nada nam nasze nada, jako i my nada naszym nada i nie nada nas na nada, ale nas zbaw ode nada”.
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Jezus staje w obliczu nie tylko milczenia ludzkiego, ale i pozornego, niezwyciężonego milczenia Boga. Krzyż wzbudza konsternację jak trudność nie do pokonania. Jesteśmy wezwani do tego, by kontemplować tajemnicę Boga i tajemnicę człowieka w najbardziej przerażającej ciszy, jaką świat kiedykolwiek poznał. Poprzez swoją śmierć Jezus zstąpił, by objąć wszystkie cisze, również te najgłębsze, również te najodleglejsze, by ukazać życie jako możliwość nieskończoności. Objął ten czas przygnieciony porażkami i nadziejami, pokusami, zatonięciami i nowymi początkami, czas naszego istnienia. Objął ciszę naszych impasów, ciszę tego, co w nas albo wobec nas zostało pominięte; ciszę tego niecierpliwego niezdecydowania, którym jesteśmy, pomiędzy „już” a „jeszcze nie”.
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (albo inaczej: „Boże mój, Boże mój, na co mnie opuściłeś?”, jak wolą niektóre najnowsze tłumaczenia). Ale nawet tutaj słowa Jezusa mają wciąż jasnego adresata – samego Boga. Sposób, w jaki wzywa Go Jezus, mówiąc do Niego „Ojcze”, „Boże mój”, nadaje rozmowie głęboką modlitewną intymność, czyni z niej szept niezłomnej nadziei. Cytując znów Simone Weil: „Wyłącznie nadzieja przydaje dość siły, aby obawa nie doprowadziła do upadku”.

“ Nie wódź nas na pokuszenie”. „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”. Wypowiadajmy te słowa powoli, aż staną się prawdziwie naszymi. Nie dopuść, abym został sam, Panie. Nie dopuść, abym został sam, kiedy ściany czasu się chwieją, a dzisiejsze słowa mają wciąż surowy posmak tego, co nie do naprawienia z wczoraj. Nie dopuść, abym został sam, kiedy się wycofuję, kiedy już chcę ustąpić, ugięty, pokonany przez niezłomne następowanie tego, co mnie samego rozdziera. Nie dopuść, abym samotnie przemierzał przygaszone i podtopione korytarze niepewności lub zagubił się w poczuciu trudu i niewiary. Nie dopuść, aby rozproszenie czasu pochłonęło wszystko. Nie dopuść, abym utracił zaufanie do życia. „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”.

Tekst pochodzi z książki Ojcze nasz, któryś jest na ziemi autorstwa kard. José Tolentino Mendonçy, wydanej przez Wydawnictwo Świętego Wojciecha.

https://www.swietywojciech.pl/Ksiazki/Ksiazki-o-rozwoju-duchowym/Ojcze-nasz-ktorys-jest-na-ziemi-Dla-tych-ktorzy-wierza-i-dla-tych-ktorzy-jeszcze-nie-wierza

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki