Logo Przewdonik Katolicki

Usługa zaplątana w sieci

Weronika Frąckiewicz
fot. grivina Adobe Stock

Usługi są jednym z trzech, obok rolnictwa i przemysłu, najważniejszych działów polskiej gospodarki. Przeniesienie tego sektora do internetu wpłynie nie tylko na naszą ekonomię, ale zmieni nas jako konsumentów.

Rozkładam matę, nalewam wodę do butelki i włączam komputer. W ciągu najbliższej godziny wyleję hektolitry potu i dam odpocząć moim myślom od nieustannej bieganiny. Od ponad roku w moim M4 mam prywatne zajęcia fitness, tylko ja i trenerka po drugiej stronie komputerowego ekranu. Przyzwyczaiłam się tak bardzo, że nie wyobrażam sobie płacić więcej i chodzić do osiedlowego klubu. Wielu znajomych, którzy kilka miesięcy temu dziwili się, jak mogę czerpać przyjemność z ćwiczeń w domu, przez koronawirusa zostało zmuszonych do wybrania tej formy aktywności. To, czy dziś korzystamy z usług internetowych, to już nie tylko pytanie o nasze upodobania i gusta konsumenckie, ale również o przyszłość i kształt sektora usług polskiej gospodarki.
 
Zaskoczeni bezruchem
W zajęciach towarzyszy jej sześcioletni syn. Po raz pierwszy ma możliwość aktywnego bycia z mamą w pracy. Natalia Draganik-Franke, choreografka, pedagog tańca, właścicielka Szkoły Tańca Współczesnego, od miesiąca prowadzi wszystkie lekcje online. Wiadomość o zawieszeniu zajęć stacjonarnych, jak na wszystkich, spadła na nią z dnia na dzień. – STW nie ma prywatnej przestrzeni. Wynajmujemy sale na zajęcia w szkole podstawowej i wyższej. We wtorek dowiedziałam się, że od środy nie będę mogła prowadzić zajęć. Rząd nie pozostawił nam praktycznie żadnego czasu na przeorganizowanie – uważa Natalia. Na początku myślała, że uda się jej prowadzić zajęcia na świeżym powietrzu, w parku lub lesie. Szybko okazało się, że nie ma takiej opcji. – W ciągu kilku dni moi uczniowie zostali bez jakiejkolwiek formy treningu. Mamy w szkole ludzi na różnych poziomach zaawansowania: od amatorów do młodych tancerzy przygotowujących się na studia taneczne. Wielu z nich brało udział w zajęciach kilka razy w tygodniu. Wszyscy musieli z dnia na dzień zmienić swój tryb życia – opowiada Natalia. Decyzję o rozpoczęciu zajęć przez internet podjęła spontanicznie. Była ona raczej wynikiem rozmów z uczniami niż głęboko przemyślanej strategii działania. – Przejście na tryb zajęć zdalnych nie było dla mnie początkowo perspektywą ratowania firmy. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy na początku, jak to wszystko się potoczy. Chciałam dać moim uczniom choć namiastkę treningów, tak żeby nie umarli z nudów – śmieje się tancerka. – Były to raczej działania mające na celu zapewnienie uczniom możliwości rozwoju. Później okazało się, że cel finansowy również musi brać pod uwagę, aby przy końcu epidemii nie okazało się, że miejsce, które budowała przez 10 lat, rozpadło się. – Przygotowując się do pierwszej lekcji wiedziałam, że muszę dołożyć maksymalnych starań, aby poczuć się jak moi uczniowie – opowiada Natalia. – Mam dość spory dom i znalazłabym więcej miejsca. Myśląc jednak o ludziach po drugiej stronie kamerki, wydzieliłam sobie przestrzeń 1,5 metra na 1,5 metra, aby dać szansę nawet tym, którzy mają do dyspozycji mały pokój.
 
Cenowa weryfikacja
W tych wszystkich ruchach i decyzjach finansowych nie myślała jedynie o sobie. Przede wszystkim martwiła się o pedagogów tancerzy, których zatrudnia. – Moja perspektywa była jasna: muszę zrobić wszystko, aby ochronić pracujących ze mną ludzi. Większość pracujących tancerzy w Polsce to freelancerzy. Zatrudniam sześć osób, które z dnia na dzień zostały bez żadnego źródła dochodu. Wiedziałam, że w pierwszej kolejności muszę zapewnić im wypłaty. Dla mnie świadomość niebycia samej w tej sytuacji, moja pozycja zawodowa i liczba kontaktów w branży, pozwala mi z nadzieją myśleć o przyszłości – mówi Natalia. – W normalnej sytuacji w szkole mamy do dyspozycji dwie sale po 100 metrów kwadratowych. Siłą rzeczy układy i choreografie, które proponuję, są inne. Nie mogę podejść do każdego, skorygować – a w gruncie rzeczy na tym polega nauka tańca. W normalnych warunkach cena uzależniona jest od liczby zajęć, w których uczniowie biorą udział. Dzisiaj każdy ma dostęp do dziesięciu lekcji online tygodniowo, czyli czterdziestu miesięcznie. Opłata jest dla wszystkich na poziomie naszej poprzedniej najniższej stawki miesięcznej.
Grzegorz Kotliński, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, uważa, że przenosząc usługi do internetu, należy zweryfikować poziom cen za ich świadczenie. – Przenoszenie usług do internetu wiąże się z uwzględnieniem trochę innego układu cen za usługi. Większość z nas uważa, że powinny być one darmowe lub świadczone taniej niż w realu. Cały czas pokutuje w naszej mentalności podejście, że usługi te są słabsze, można powiedzieć bardziej ułomne. Na pewno większość z nich jest świadczona w sposób w pewnym stopniu ograniczony. Należy jednak pamiętać, że wejście usług do internetu wiąże się z wejściem biznesu do internetu, a to oznacza przepływ pieniędzy. Nie możemy oczekiwać darmowych świadczeń – komentuje.
Natalia nie wie, czy jej działania pozwolą uratować firmę i stanowiska nauczycieli, ale ma nadzieję, że ten czas będzie dobrą lekcją dla wszystkich. – Staram się nie martwić, chciałabym wyciągnąć z tego czasu tyle, ile się maksymalnie uda. Sytuacje kryzysowe można również przekuć w sztukę, one się do tego bardzo dobrze nadają. W planach jako STW mamy projekt Dairy, który będzie zapisem naszej epidemicznej codzienności – opowiada. – Wierzę, że człowiek ma silną zdolność adaptacji. W tym czasie pomaga mi moja wiara, świadomość że jest Ktoś, kto nad tym wszystkim czuwa.
 
Terapia w zaciszu domu
To, w jakim stopniu przyjmą się usługi zdalne, tak naprawdę zależy od rodzaju działalności – twierdzi prof. Kotliński. – Dla osób prowadzących szkolenia czy zajmujących się działalnością coachingową ta forma sprzedaży swoich usług może okazać się idealna. Prawdopodobnie nastąpi pewne zrównoważenie: ceny trochę spadną, ale wzrośnie liczba osób, które będą z tych usług korzystały. Myślę, że w obecnej sytuacji wsparcie psychologiczne będzie jedną z ważniejszych kwestii w dziedzinie usług – dodaje.
Emilia Dąbrowska jest psychologiem i założycielką Szkoły Spokoju, w której pomaga innym odnaleźć w sobie spokój i zachować go w trudnych momentach. Szkoła Spokoju to przestrzeń stacjonarna, jak również online, w której praca odbywa się indywidualnie oraz grupowo, w postaci programów online, warsztatów, szkoleń oraz wyjazdów regeneracyjnych. Praca zdalna nie była dla niej nowością. Wcześniej prowadziła już spotkania przez internet, dlatego łatwiej było wejść jej na nowe tory pracy z innymi osobami.
 
Nie taka technologia straszna
Zaskoczyła ją natomiast stopniowo powiększająca się otwartość ludzi, w różnym wieku, na dostępne środki technologiczne. – Prowadzę 21-dniowy program online, niedawno skończyłam drugą jego edycję, 25 kwietnia rusza kolejna. Teraz, w czasie pandemii, wzięło w nim udział zdecydowanie więcej osób niż przed, mimo że formalnie nic się nie zmieniło. Mam wrażenie, że dzięki temu szybkiemu przeskokowi na tryb online różne lęki związane z technologią, obecne w naszym społeczeństwie, odeszły – przyznaje terapeutka. – Prowadziłam stacjonarnie zajęcia relaksacyjne dla stałych, kilkunastoosobowych grup. Przyszedł moment, kiedy z powodu bieżącej sytuacji musiałam odwołać wszystkie zajęcia. W to miejsce stworzyłam opcje spotkań online. Po pierwszej takiej sesji miałam bardzo pozytywne odczucia, aż sama byłam zaskoczona tym, że można uzyskać tak piękne efekty podczas sesji relaksacyjnej online – opowiada. – Byłam przyzwyczajona do spotkań w sali, leżenia na matach we wspólnym pomieszczeniu, a tymczasem spotykaliśmy się każdy w swoim domu. Pomyślałam sobie, że dzięki technologii jest szansa zorganizowania takich zajęć dla większej liczby osób, a wiadomo jak bardzo wszyscy teraz potrzebujemy złapania równowagi psychicznej – dodaje. Zachęcona powodzeniem pierwszej sesji, zorganizowała wydarzenie na Facebooku z darmowym spotkaniem relaksacyjnym dla wszystkich chętnych. Efektem tego jest stworzona spontanicznie pod skrzydłami Szkoły Spokoju grupa na FB „Zachowaj Spokój”. Jest ona otwarta dla każdego chętnego i zrzesza obecnie już ponad 3500 osób, które starają się pomóc sobie samemu i sobie wzajemnie w tych zupełnie niecodziennych czasach. Są w niej osoby z całej Polski, ale także Polacy z innych krajów: Grecji, Portugalii, Anglii, Niemiec, Włoch, Trynidadu i Tobago. W grupie odbywają się regularne praktyki relaksacje, wywiady na żywo i wykłady dostępne dla każdego. Emilia przyznaje, że większość inicjatyw, które podejmuje teraz za pomocą internetu, wykonuje wolontaryjnie. Jednym ze źródeł dochodu, który daje jej pewne bezpieczeństwo finansowe i pozwala wesprzeć budżet rodzinny, są indywidualne sesje online, które wcześniej odbywały się w gabinecie, oraz 3-tygodniowy program online dedykowany kobietom potrzebującym prawdziwego odpoczynku. – Zaczęłam zauważać wiele korzyści z tej formy pracy. Moi klienci zaoszczędzili czas, nie muszą się przemieszczać, martwić się o dojazd, opiekę dla dzieci. Widzę po nich, że nie jest tak trudno przełamać się, mówić do kamery i mimo wszystko zbudować więź z drugim człowiekiem. Spotkania online są też dobrą alternatywą dla ludzi chorych, którzy nawet poza sytuacją epidemiologiczną są wyizolowani ze społeczeństwa – przekonuje psycholog.
 
Uciekające łącze
Złożyło się dość niefortunnie. Anita Karkoszka przed kwarantanną podpisała umowę o pracę. Za kilka dni miała zacząć prowadzić zajęcia w nowo otwierającym się klubie fitness. Nie zdążyła, epidemia pokrzyżowała jej plany. Ostatnio pracowała głównie na zastępstwo, zdążyła więc zarazić kilka klientek swoją pasją do aktywności fizycznej. Dzięki temu w momencie podjęcia decyzji o prowadzeniu zajęć online miała kilka chętnych pań na zajęcia. Na początku nie było łatwo. Umówiła się z klientkami na 9.00 rano, ale ze względu na przerywające połączenie internetowe, zajęcia musiała przełożyć na 12.00. – Zaczęłam się wtedy mocno stresować. Bałam się, że klientki pomyślą, że jestem nieprofesjonalna. Pierwszy raz prowadziłam zajęcia w takiej formie. Dodatkowo stresowało mnie, że jestem bardzo wystawiona na ekspozycję, cały czas muszę pilnować, co mówię. Powtarzałam sobie, że to nie są pierwsze zajęcia, jakie prowadzę, że przecież tylko forma się zmieniła – opowiada Anita. Po ponad miesiącu kwarantanny prowadzi pięć zajęć w tygodniu: dwa rano, trzy wieczorem. Na zajęciach po drugiej stronie ekranu średnio ćwiczy około ośmiu kobiet. Godzinne zajęcia kosztują 10 zł, w klubie za ten sam czas dostałaby 30 zł. – Wiem, że 10 zł to nie jest dużo, ale mam także świadomość, że teraz każdy oszczędza. Na początku w ogóle chciałam prowadzić zajęcia darmowe. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że przecież mam prawo brać pieniądze, to mój poświęcony czas, do każdych zajęć muszę się przygotować – przyznaje Anita.
 
Rozwojowy potencjał
Trenerka ma świadomość, że zajęcia fitness to nie usługa pierwszej potrzeby. Jednocześnie wie, że ruch i aktywność fizyczna mogą być szczególnie zbawienne w czasie domowej izolacji. – Widzę sama po sobie, że ruch jest najlepszą formą pozbywania się negatywnej energii, stresu i czarnych myśli. Kiedy ćwiczę, totalnie odrywam się od rzeczywistości i chociaż przez godzinę skupiam się na czymś zupełnie innym, robię coś dobrego dla siebie – przekonuje. Gdzieś z tyłu głowy ma świadomość, że może zupełnie stracić pracę, ale na razie woli nie myśleć o przyszłości.
Według prof. Kotlińskiego to, że wcześniej nie przeszliśmy do usług zdalnych, ma swoje głębsze podłoże w naszej historii. – W naszym społeczeństwie nigdy nie była rozpowszechniona sprzedaż pocztowa, np. za pośrednictwem katalogów przesyłanych przez firmy. Przyczyna jest prosta: nasza poczta źle działała i nikt nie miał do niej dużego zaufania. Natomiast na Zachodzie ta forma rozwinęła się już w latach 70. i 80. Tamtejsze społeczeństwa  są mentalnie przyzwyczajone do tego, że nie trzeba iść do sklepu, żeby coś kupić. Polska w związku z tym ma największy potencjał rozwojowy na tym polu. Nie ma żadnych danych w tym temacie, ale widzę subiektywnie, że paczkomaty w mojej okolicy są bez przerwy zapełnione. To będzie trwały efekt naszej kwarantanny, bo zakupy przez internet są o wiele wygodniejsze. Tak samo rzecz się może mieć z całym rynkiem usług – uważa prof. Kotliński.
Żyjemy w czasie niepewnym wielopłaszczyznowo. Najbliższa i dalsza przyszłość pokażą, jakie żniwo zbierze jeszcze koronawirus. Wyciąganie dziś twardych wniosków na temat przemian ekonomicznych i gospodarczych, których jesteśmy świadkami, byłoby wróżeniem z fusów. Usługi były, są i będą ważne w naszym życiu. W całej masie niewiadomych jedno jest pewne: od naszych małych decyzji konsumenckich dziś zależy jutro wielu niewielkich przedsiębiorstw usługowych.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki