Nie wypada, ale ja się nie cieszę. A nawet jestem mocno zaniepokojony. Przede wszystkim dlatego, że chrzest jest sakramentem, a więc aktem religijnym, który może odnosić się tylko do jednej osoby, tzn. do każdego ochrzczonego osobno. Chrzest udzielany w grupie oznacza zawsze zanurzanie lub polewanie głowy wodą każdego z uczestników osobno. Osobą, która u początków państwa polskiego przyjęła chrzest, był Mieszko I. Razem z nim chrzest przyjęli zapewne też inni z jego dworu. Za każdym razem musiała to jednak być decyzja konkretnej osoby. Nawet jeśli podyktowana była wówczas poprawnością polityczną wobec władcy. Chcemy jednak wierzyć – mamy do tego prawo – że decyzja Mieszka nie była jedynie aktem politycznym, ale właśnie religijnym. I nie musi temu przeczyć fakt, że jego chrzest miał konsekwencje polityczne, sprzyjające przyszłej Polsce.
Dlaczego jednak o tym tak szczegółowo piszę? Ponieważ chciałbym, aby Sejm nie ustanawiał świąt, które mają ściśle religijny charakter. Przynajmniej z nazwy. Uważam za karkołomne używanie sakramentu jako nazwy święta skądinąd narodowego. Jak mają się czuć ci, którzy w ten sakrament nie wierzą? Czy naród mają tworzyć tylko Polacy przynależący do Kościoła? Czy ich tożsamość narodowa jest wadliwa przez to, że nie są ochrzczeni?
Tak, jest faktem, że chrzest Mieszka przyczynił się do zbudowania państwa polskiego. Ale to był akt jego wiary i pragnienie przynależności do Kościoła. Tylko polityczne konsekwencje tego aktu można uznać za początki państwa, ale nie sam sakrament. I jeśli ktoś zapyta: to jak nazwałbym takie święto, odpowiedziałbym, że nie wiem. To jednak, co nam zaproponował Sejm, jest moim zdaniem z chrześcijańskiego punktu widzenia nie do przyjęcia.