Okres fascynacji brzmieniem elektrycznych gitar, nowoczesnymi pieśniami wykorzystującymi autorskie teksty czy koncertującymi zespołami uniemożliwiającymi włączenie się wiernych do śpiewu w czasie Mszy św. mamy już chyba za sobą, choć wiele w tym zakresie pozostaje jeszcze do zrobienia. Coraz częściej odzywa się w nas tęsknota za muzyką, która przybliża nas do sacrum, odwołuje do tekstów włączających wiernych w modlitwę całego Kościoła i umożliwia kontynuację najlepszych tradycji śpiewu liturgicznego. W Polsce jednym z inspiratorów takiego muzycznego powrotu do źródeł jest właśnie Marcel Pérès.
Powiedział Pan: „Pragnę sprawić, aby do liturgicznej praktyki, do codziennych działań powróciły skarby przeszłości”. Czy jednak warsztaty śpiewu, które prowadzi Pan między innymi w Poznaniu, nie są zbyt ambitnym przedsięwzięciem skierowanym do wąskiego grona specjalistów? Zwłaszcza że śpiewacy korzystają podczas warsztatów z kopii starodawnych rękopisów, a nie z ich współczesnych transkrypcji.
– Ludzie, którzy tak sądzą, nie rozumieją istoty moich działań. W mojej pracy otwieram się na wszystkich, organizuję warsztaty całkowicie otwarte, może wziąć w nich udział każdy, w myśl ewangelicznej zasady: pukajcie, a będzie wam otworzone. I przychodzą ludzie niepotrafiący nawet czytać nut. O to właśnie chodzi: pukający został przywiedziony przez Ducha i to się liczy bardziej niż kompetencje. Trzeba nauczyć się dostrzegać tę siłę Ducha w życiu. Dość surowo oceniam sposób, w jaki zinterpretowano teksty Soboru Watykańskiego II odnoszące się do muzyki liturgicznej, ponieważ, jak to wielokrotnie wyraziłem w moich artykułach i książkach, sobór ten stworzył nieograniczone horyzonty dla muzyki. To także pierwszy sobór, który potwierdził, że wszystkie skarby muzyki sakralnej powinny być kultywowane, to znaczy, że nie mamy utworzyć z nich muzeum, ale uprawiać, tak jak uprawia się ogród, czyli nauczyć się je poznawać. Sobór Watykański II, co może wydać się paradoksalne, utwierdził również znaczenie języka łacińskiego w Kościele.
Zatem praktykowanie dawnej muzyki liturgicznej jest czymś o wiele głębszym niż odtwarzaniem form. Jest przede wszystkim odtwarzaniem rzeczywistej duchowej więzi z przeszłymi pokoleniami.
– Właśnie tak. Bliska jest mi idea chrześcijaństwa wyzwolonego z bezpośredniej historii, ustanawiającej podziały między chrześcijaństwem XV, XII czy V wieku. Powinniśmy korzystać z całego tego bogactwa równocześnie, ponieważ przez muzykę wchodzimy w rzeczywisty, materialny, wręcz wibracyjny kontakt z duchową rzeczywistością, jaką żyli ludzie przed nami, a która wciąż trwa. To nas otwiera na duchowość, na relację do czasu i do przestrzeni, jakiej doświadczali ludzie tamtych epok i to nas może ubogacić, dać wizję Kościoła o wiele bardziej immanentnego, czyli niezależnego od czynników zewnętrznych.
Tymczasem nie brakuje głosów krytycznych wobec owej idei powrotu do źródeł w muzyce liturgicznej. Z czego ta niechęć może wynikać?
– Zarówno tzw. tradycjonaliści, jak i progresiści spoglądają na moją pracę nieco podejrzliwie. Tradycjonaliści, wierni reformom Piusa X z początku XX wieku, nie posiadają bowiem owej otwartości na chrześcijaństwo pierwszych wieków, natomiast progresiści nie akceptują tego, że powracamy do tekstów łacińskich. Nie należy jednak zbytnio przywiązywać do tego wagi, a raczej pokładać ufność w Duchu. No i nie zapominać, że chrześcijaństwo posiada także wymiar niechrześcijański, w tym znaczeniu, w jakim wypowiedział to Jezus – „nie przyszedłem znieść Prawa, ale je wypełnić” (Mt 5, 17). Co oznacza, że chrześcijaństwo narodziło się w tradycji, która jest o wiele wcześniejsza niż samo chrześcijaństwo. Przecież dziś wszyscy księża katoliccy są wyświęcani w porządku wywodzącym się od Melchizedeka, co oznacza, że są oni wyświęcani w porządku kapłańskim, który istniał wcześniej niż chrześcijaństwo. Nie zawsze o tym pamiętamy, a nawet jeśli tak, to prawda ta nie jest dla nas żywa i nie stanowi choćby części podstawowego nauczania chrześcijaństwa. Uważam jednak, że jest to wyzwanie naszych czasów, ponieważ Melchizedek pozostawał w łączności z tradycjami religijnymi starożytności, o czym wspominał w podobnym kontekście papież Benedykt XVI w swojej książce o dzieciństwie Jezusa, w rozdziale o mędrcach ze Wschodu: przychodzą oni oddać pokłon Jezusowi jako Bogu, którego rozpoznają dzięki religijnej znajomości starożytnego świata.
Czyli powrót do źródeł ma nam pozwolić na nowo odkryć liturgię jako misterium, duchową tajemniczą rzeczywistość?
– Prawda jest taka, że zachwycamy się dziś dziełami sztuki, ale zapominamy o ludziach, którzy je tworzyli. W dziele sztuki istotny jest jednak człowiek, który czegoś doświadczył i coś zrozumiał, a czego skutkiem jest właśnie dzieło. Dziś zatraciliśmy ten wymiar, ponieważ sztuka stała się instytucją: mamy ministerstwo kultury, rynek sztuki, koncerty – te rzeczy, które z pewnością mają swój pozytywny wymiar, bowiem umożliwiają nam kontakt ze sztuką, ale jednocześnie sprawiają, że nie stanowi ona części naszego życia. Idziemy na koncert, słuchamy, klaszczemy, potem wracamy do domu i włączamy telewizor, a cały ten mistagogiczny, duchowy wymiar sztuki, o którym nam mówią starożytni, gdzieś umyka. Ten właśnie wymiar, który jest również fundamentalny dla liturgii, a który sprawia, że włączamy się w pamięć, również się zatraca. I to być może jest jeden z paradoksów, przed którym nie uchronili się reformatorzy muzyki liturgicznej po Soborze Watykańskim II: chcieli odciąć się od pamięci, podczas gdy rolą religii jest właśnie włączanie w pamięć. Ja w swojej pracy staram się właśnie tę pamięć zachować.
Wydaje się to zadaniem szczególnie istotnym w kontekście wydarzeń sprzed kilku miesięcy, gdy w Paryżu płonęła katedra Notre-Dame, średniowieczne centrum muzyki liturgicznej chrześcijańskiego Zachodu.
– Muzyka z Notre-Dame jest dziś osobliwością dla muzykologów, którzy przywołują ją głównie w kontekście jej osiągnięć w zakresie polifonii. Tymczasem ludzie, którzy zbudowali katedrę, praktykowali również tę muzykę. Stanowiła ona część pewnego typu liturgii, która wraz z tym rodzajem śpiewu tworzyła określony typ energii pozostający w relacji z określoną rzeczywistością. Nie możemy jej dosięgnąć w inny sposób, jak tylko za pośrednictwem tej właśnie muzyki. Budynek katedry Notre-Dame wszystkich zachwyca, ale kto naprawdę zna muzykę szkoły Notre-Dame? Właściwie nikt. Spotkałem naprawdę niewiele osób, które potrafią wykonywać tę muzykę. Trzeba zatem ją praktykować w sposób rzeczywiście duchowy, nie za pośrednictwem instytucji, lecz „w duchu i prawdzie”, jak zalecał Jezus Samarytance. To jest właśnie duch Notre-Dame.
RAMKA:
Muzykolog sięga po skarby najdawniejsze i najwyższej próby, w szczególności skarby zapomniane, jak chociażby po śpiew starorzymski, wyparty w XIII wieku przez chorał gregoriański, którego jest wielkim propagatorem, czy – jak podczas odbywających się od kilku lat spotkań w Krakowie i Poznaniu – po odnaleziony w Amsterdamie pod koniec XX wieku Kodeks Occo, zawierający między innymi, Missa Pangue lingua szesnastowiecznego kompozytora Josquina des Près. Korzysta on jednocześnie z formy warsztatów jako sposobu na popularyzowanie tej muzyki i wdrażanie idei jej praktykowania.
MARCEL PÉRÈS
Francuski muzykolog, założyciel grupy muzycznej Ensemble Organum, wybitny znawca dawnej muzyki liturgicznej i propagator jej wykonań, związany z naszym krajem od ponad
20 lat