Odwiedza dobrze znaną mu synagogę i bierze udział w obrzędach. Wstaje, aby czytać. Podają mu księgę Izajasza. Odszukuje fragment i czyta. Oddaje zwój, ale oczy wszystkich są w nim utkwione, panuje przekonanie, że powinien zabrać głos. On komentując odczytany fragment, wskazuje że właśnie przeczytał o sobie. Biblia nie tylko przemówiła, ale właśnie jej słowa spełniają się w Jego życiu. Zebrani są zachwyceni.
To chyba jest największy fenomen Pisma Świętego. Przerzucamy strony, wybieramy przygodne zdania i nagle odkrywamy, że to o nas. Tak, właśnie o nas. Czasami jesteśmy do łez wzruszeni, czasami uradowani, ale bywa też, że jesteśmy wystraszeni i zbuntowani. Zawsze jednak towarzyszy temu niezwykłe zdumienie, że tak trafnie, że tak głęboko i mimo że wprost, to jednak delikatnie.
Możemy pisać bardzo mądre komentarze do czytań biblijnych, możemy wyciągać wnioski praktyczne i odnosić święte słowa do najbardziej zagmatwanych problemów współczesności. Owszem może to być bardzo ciekawe. Ale dopiero gdy odkryjemy, że Pismo Święte mówi o nas, że natrafiliśmy na ten fragment, który właśnie spełnia się i łączy z naszym losem, Święta Księga zaczyna być już nie tylko interesująca, ale prawdziwa i żywa. A wszyscy dookoła nie mogą wyjść z podziwu.
Nawróciłem się na pierwszym roku geodezji. Biegałem jako neofita na tak zwane „godziny biblijne”. W podziemiach jednego z kościołów spotykaliśmy się wieczorami w grupie studentów z różnych uczelni, by czytać Biblię, a dokładniej Księgę Izajasza. A czytaliśmy ją z wypiekami na twarzy i wielką ekscytacją, bo święte teksty ożywały, jakby nie księga mówiła, ale jakby Ktoś mówił i wyjaśniał nam nasze życie, pomagał odnaleźć sens młodości przygwożdżonej ciężarem stanu wojennego. Dostawaliśmy nie tylko autentyczne pocieszenie, ale również nową perspektywę naszego życia, konkretne zadania do wykonania i niezbędną siłę, by im sprostać. A rówieśnicy nasi dziwili się bardzo, skąd w nas ten entuzjazm, odwaga i waleczność. Byliśmy gotowi góry przenosić.