Zdajemy sobie sprawę, że sprowadzanie osób homoseksualnych (podobnie jak heteroseksualnych!) wyłącznie do ich seksualności jest krzywdzące i niepełne. Tym bardziej na uwagę zasługuje ten zapis rozmów, który pokazuje zmagania w odzyskiwaniu swojej wolności i tożsamości.
Rozmowy stanowią fragmenty książki Zaplątani w pożądanie, która ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa 2Ryby.pl. Wszyscy rozmówcy są anonimowi.
Nie identyfikujemy się z LGBT, choć odczuwamy skłonności homoseksualne
Z Judytą i Weroniką, przyznającymi się do skłonności homoseksualnych, o trudnych emocjach, pragnieniu bycia w Kościele i szukaniu szczęścia
Rozmawia Jakub
Z tego, co opowiadałyście o radzeniu sobie ze skłonnościami homoseksualnymi i z doświadczeń dotyczących uzależnień, również swoich własnych, widzę, że punktem zwrotnym jest zdanie sobie sprawy i zaakceptowanie własnej niemocy. Tego, że sobie nie poradzę i czuję się bezsilny. W związku z tym, jeśli sobie sam nie poradzę, to muszę znaleźć pomoc na zewnątrz. Mogę znaleźć kogoś, kto mi pomoże i będzie wsparciem.
Judyta: Tak, choć to raczej kolejny etap. Bo najpierw może być mi bardzo trudno przyznać się do tego, że mam problem, bo wydaje się on nierealny do uzdrowienia. Środowiska LGBT mówią, że mamy to zaakceptować i przyjąć homoseksualny styl życia. A jeśli ja tego nie chcę zaakceptować jako drogi do szczęścia?
Rozdarcie?
Judyta: Tak.
Weronika: I to jest moment, kiedy mogę dokonać wyboru. Bo nie jestem winna temu, że mam takie uczucia. Mam w sobie bardzo dużą niechęć i opór wobec stwierdzeń, że skoro już tak masz, to musisz iść w kierunku afirmatywnym. Ktoś w tym momencie zabiera mi prawo wyboru. Bo ja je mam, podobnie jak każdy inny człowiek z różnymi symptomami. Zastanawiam się też nad pojęciem terapii homoseksualizmu, czy w ogóle coś takiego istnieje. Mówiliśmy już o tym, by reorientacji nie stawiać jako celu terapii, raczej jako kierunek. Dla mnie samej, przed ponad 10 laty określenie kierunku, który może prowadzić mnie do zmiany moich uczuć na heteroseksualne, było jedyną i najważniejszą motywacją, by w ogóle zacząć jakąkolwiek pracę nad sobą. Kiedy runęła moja wizja na życie w postaci rodziny i dzieci, to podjęcie terapii „tylko” po to, by dojść do większej dojrzałości, autonomii w życiu, absolutnie nie byłoby wtedy dla mnie przekonujące. Potrzebowałam jasnego kierunku, który nie pozbawi mnie nadziei, ale da siłę. Natomiast do jakiej zmiany on mnie może doprowadzić, weryfikowało się przez proces. A w takim procesie terapeutycznym tak naprawdę nie skupiamy się na homoseksualizmie jako czymś „do leczenia”. To jest wierzchołek góry lodowej, który mówi nam o jakimś ogromnym cierpieniu, które jest dużo głębiej. Więc to jest bardzo duże uproszczenie.
To tak, jakbyśmy na przykład, przepraszam za porównanie, powiedzieli, że istnieje terapia depresji. Nie ma terapii depresji. Jest terapia człowieka, który cierpi na depresję.
Weronika: Właśnie.I podobnie tutaj jest terapia człowieka, który cierpi z powodu homoseksualizmu. I nie wchodzę w to, czy to choroba, czy nie. To jest zjawisko homoseksualizmu. I ktoś z powodu tego zjawiska cierpi. A może na jakimś jego etapie w ogóle nie cierpieć, być nim zachwycony. I może wasze doświadczenia są też takie. Jednak wskazywałyście, że ten etap zachwytu nie trwał tak długo. Ale może ktoś ma te doświadczenia, kiedy etap zachwytu trwa długo, i coś próbuje na tym budować. Ale w momencie, gdy ktoś cierpi z tego powodu, zaczyna terapię. To nie jest terapia homoseksualizmu, to jest terapia człowieka, który cierpi z powodu homoseksualizmu. A terapia dotyka całego człowieka i zdrowienie przebiega też w przestrzeni całego człowieka, nie tylko przestrzeni seksualnej. Podziały na seksualność, psychikę, duchowość, które zbudowaliśmy, są szalenie sztuczne. Jak próbujemy to oddzielić, to odcinamy to ostrym nożem i tniemy żywe tkanki i aż serce się kraje…
Judyta: Tak, to jest bardzo krzywdzące, bo zabiera szansę na bycie uzdrowionym w całości. I od razu mnie zamyka w jednej przestrzeni. A ona, np. poprzez traumatyczne doświadczenia, zniechęca mnie do zdobywania kolejnego etapu, bo z powodu jednostronnego patrzenia wydaje mi się on nieatrakcyjny. Najpierw określ, gdzie jesteś, a później zdecyduj, czy to akceptujesz, czy nie. Nazwij, że to cię boli, ale nie chcesz tej zmiany siebie jako osoby. I masz do tego prawo.
Wracając do rozdarcia, to ze mną było podobnie. Ja na pewno chciałam żyć w zgodzie z własnym sumieniem, z wiarą. Więc dla mnie na początku było też ważne, że ktoś wyciągnął do mnie rękę, mówiąc, że pomoże mi podążać drogą wiary, że nie będę w tej walce sama. Liczyłam, że uda mi się założyć rodzinę, bo to wydawało się naturalne i oczywiste. Ale to był mój plan na życie. Na tamten czas nie wyobrażałam sobie jakiejkolwiek innej drogi. Bóg powoli przez moją pracę nad sobą, odkrywanie prawdy o swoich pragnieniach, prowadził mnie do pragnień zapisanych dużo głębiej w moim sercu. Bo wtedy obsesyjnie potrzebowałam kogoś obok siebie i nic więcej mnie nie interesowało. I fakt, że stanęli na mojej drodze ludzie, którzy wierzyli w Boga i wierzyli, że On naprawdę ma moc mnie uzdrowić – uratowało mnie. A uzdrowienie dla mnie oznacza poznać i pokochać siebie prawdziwą, przestać uciekać w nadmierny aktywizm.
Czyli zaakceptować siebie. Nie muszę zaakceptować homoseksualizmu, ale siebie tak. Sam fakt, że jestem w takim momencie życia, że taka jest moja historia, mój temperament, kolor oczu, charakter – to podlega akceptacji. Ale akceptujemy kogoś, a nie coś.
Judyta: Mnie długo bolały zachowania osób promujących homoseksualizm, bo odbierałam to jako brak akceptacji dla mnie. Choć może o wiele bardziej bolało mnie to, że atakują wartości dla mnie najcenniejsze – to jest moją wiarę. To też było widoczne w środowisku kobiet wokół mnie, które zaczynały wchodzić w aktywne życie homoseksualne. Gdy pokazywałam swoimi wyborami, że ja chcę z tym walczyć, spotykałam się z niezrozumieniem i w pewnym momencie nasze drogi musiały się rozejść. I trudne też jest dla mnie, że środowiska „pro” zamykają usta osobom, które nie chcą się zgodzić na homoseksualny styl życia i bycie dumnym z tego powodu. Są osoby, które nie chcą się zmieniać i to jest ich wybór. Mają do tego prawo. Ale ja też mam prawo powiedzieć, że mnie to boli i widzę homoseksualizm jako oznakę jakiejś rany, którą można wyleczyć. Uczucia homoseksualne to symptom czegoś, co dotyka sfer o wiele głębszych niż decyzja, czy jestem z kobietą, czy nie. Dla mnie jest to niepokojące, że na Zachodzie zabrania się już jakiejkolwiek terapii osób, które chcą szukać dróg wyjścia z tego cierpienia.
Jakby druga strona miała patent na całe zjawisko.
Judyta: I tak samo ja nie mam prawa powiedzieć komuś, że ma iść taką drogą. Bo może ma takie rany, że nie chce się z tym mierzyć. Mogę powiedzieć tylko o sobie, że jest to długa i bolesna droga, ale nie zamieniałabym tego na nic. To, jak się czuję dziś, jest nieporównywalne z tym, co było. Naprawdę warto było zaryzykować!
Weronika: Jak już mówiłyśmy, wyznacznikiem zdrowia nie jest to, czy jesteś z mężczyzną w związku, czy nie. Jak porównuję siebie sprzed pięciu lat, to widzę, że miałam duże oczekiwania i nadzieję, że moje uczucia w stosunku do mężczyzn zmienią się bardziej odczuwalnie. Jednak teraz widzę, że nie od tego zależy poczucie sensu, samoświadomości i szczęścia. Bo wtedy przyjmuję tylko swój scenariusz i zamykam drogę Bogu, narzucając Mu, jak ma mnie prowadzić. A w osobach, które afirmują homoseksualny styl życia, jest zupełnie inny środek ciężkości. Bo tam się patrzy na orientację, a nie na człowieka.
Judyta: Tak. To się staje centrum. I nie masz możliwości ruchu.
Chcę zwrócić jeszcze uwagę na jedną rzecz, o której już wspomniałyście. Droga, o której mówicie, jest dojściem do sytuacji, kiedy nie muszę się już obawiać tego, co przeżywam. Wcześniej żyłyście komunikatami: nie wolno mi tego przeżywać, nie wolno mi tego odczuwać, nie chcę tego odczuwać, nie chcę tego przeżywać. Na tej nowej drodze badam, jakie informacje kryją się w tym, co przeżywam, i jak to odbieram, jakie to we mnie budzi uczucia.
Weronika: Czyli nie tłumię tego.
Judyta: Tak, to jest niezwykle uwalniające, kiedy ktoś mnie z tym przyjmuje. I tu nie chodzi o akceptację moich skłonności jako tożsamości, tylko tego, co przeżywam. I jak już wspomniałam wcześniej, wydawało mi się, że skoro czegoś i tak nie otrzymam, to po co o tym mówić. Mówienie o tym, co przeżywam i tak niczego nie zmieni, więc wciąż się blokowałam. A tymczasem ważne jest, by najpierw nazwać to, co przeżywasz. Czujesz takie emocje, dobrze. Potem zastanowimy się, co z tym dalej zrobić. I rzeczywiście, kiedy nauczyłam się najpierw nazywać, nie oceniać, nastąpił przełom.
A potem się zastanawiam, o czym one mówią, jaką pieśń śpiewają te emocje, gdzie pojawia się refren…
Judyta: I tu zaczyna się przygoda odkrywania siebie. Czuję coś i to mnie otwiera, a nie paraliżuje lękiem – i co teraz będzie?
Weronika: Tak, trochę mi się to kojarzy z moim procesem odmrażania uczuć. Na początku wydawało mi się, że jak zacznę czuć, to będę czuła tylko ból. A tymczasem chodzi o to, że jeśli się zamrażam, to zamrażam zarówno dobre, jak i trudne uczucia. Zatem po odczuwaniu bólu przechodziłam do radości, zachwytu i całej palety pozytywnych uczuć.