Jak być pewnym, że to Bóg, a nie my? Teologia mówi, że powołanie jest darem od Boga i że seminarium jest po to, żeby ten dar odkryć. Że bycie klerykiem oznacza nieustanne rozeznawanie głosu, który wzywa. Wszystko po to, żeby przypadkiem nie koncentrować się na sobie, na własnych planach i życiowych marzeniach, co mogłoby to wsłuchiwanie się w Boga rzeczywiście zagłuszyć. Ale nawet jeśli to otwarcie jest, jeśli nie brakuje dobrej modlitwy, każdy z nas kleryków zastanawiał się, kiedy może być tej drogi naprawdę pewny.
Szukając odpowiedzi, zacznę więc od tych, którzy w seminarium powiedzieli: jednak nie. Nie wolno o nich mówić: „nie dali rady”. Może się zdarzyć, że ktoś powołanie kapłańskie rzeczywiście zmarnuje, bo zaniedbuje życie duchowe. I to pomimo że wcześniej pojawiło się silne pragnienie bycia księdzem. Tak czy inaczej, nie nam sądzić kto ma, a kto nie ma powołania. Niekiedy krewni czy znajomi dają do zrozumienia, że są rozczarowani czyjąś rezygnacją z seminarium. Czasami wywierają presję, aby ktoś pozostał. Tak nie można. Jeśli powołanie jest darem, to może być tego daru pewny tylko ten, kto go otrzymał. Nikt inny. Nawet nie ten, kto się o powołanie w rodzinie modlił.
Kiedy więc kleryk może być pewny, że jest na dobrej drodze, że powołanie ma? Są trzy elementy, które mają swoje podstawy biblijne, a które muszą się złożyć razem: osobiste przekonanie, rozeznanie wspólnoty i potwierdzenie ze strony biskupa. Do rozeznania wspólnoty zaliczyć należy przede wszystkim przełożonych seminaryjnych, ale nie tylko. Kiedy też trzy wymiary się wzajemnie potwierdzają, pozostają już tylko święcenia. Kiedy biskup nakłada ręce, kandydat do kapłaństwa otrzymuje dar Ducha. A wtedy, nawet jeśli nie rozeznał swojego powołania do końca poprawnie, może przełożeni wcale nie mieli całkowitej pewności, ale ma dobrą wolę i szczerze prosi o święcenia, a biskup się zgadza, to znaczy, że wszystko będzie dobrze. Jego życie jest w rękach Boga. Może być pewny, że przyjęty dar Ducha pomoże mu wytrwać na tej drodze do końca i już nie musi pytać. Rozeznanie powołania się skończyło.
I tu jest zasadniczy problem, jaki rodzi się dzisiaj pod wpływem „kultury płynności”. Ks. Artur Stopka pisze, że żyjemy w czasach, w których decyzje na całe życie stają się coraz trudniejsze, a te już dokonane i tak ulegają zmianom (s. 26). Tak jest prawie w każdej dziedzinie życia, choć najwyraźniej widać to na przykładzie rozpadających się małżeństw. Jeśli taka jest kultura, księża muszą mieć świadomość, że są jej częścią i że są narażeni na podobny sposób myślenia. I że nie wiara, ale ta kultura podpowiada: „To nie twoja droga! Musiałeś się pomylić, bo dlaczego teraz jest ci trudno? Zmień to, bądź szczęśliwy!”. Tak, takie są pokusy księży. Nie od razu do zła, ale do subtelnych wątpliwości. A one rzeczywiście się rodzą pod wpływem tej kultury i wpływają na decyzje księży, którzy odchodzą. Aktualnie w Polsce około 40 rocznie porzuca kapłaństwo.
A piszę to wszystko, bo sprawa jest chyba dość prosta: pokusy są częścią naszej kapłańskiej drogi. Są częścią drogi każdego małżeństwa, każdej przyjaźni. Dlatego wszyscy musimy sobie zadać pytanie, czy będziemy klaskać tym, którzy „z odwagą odeszli”, czy raczej umacniać się w przekonaniu, że podjęte raz decyzje możemy z pomocą Ducha podtrzymać. Nie po to, aby poświęcić własne szczęście dla większej sprawy, ale żeby je rzeczywiście ocalić. A piszę to z szacunkiem i współczuciem wobec tych, którzy odeszli. Bo wiem, że z czasem ta decyzja bardzo boli. Ale też ze świadomością, że jest wiele okoliczności, o których tutaj nie wspominam, a których nie da się uprościć do prostego schematu: to wszystko przez tę kulturę.