Każdy kochający rodzic obawia się, czy jego dziecko nie wpadnie w złe towarzystwo. Kto z kim przestaje takim się staje, mówi mądrość ludowa. Gdy przekładamy ogólne zasady na praktykę, robi się jednak nieciekawie. Może się okazać, że nowy przyjaciel czy przyjaciele są aż tak atrakcyjni, że żadne przemawianie do zdrowego rozsądku i odpowiedzialności dziecka nie odnosi skutku. Dziecko patrzy na nich przez różowe okulary, odrzucając wszelką krytykę, co przypomina stan zauroczenia.
Przykład? 13-letnia Anka zaczęła przyjaźnić się z grupą „graficiarzy”. Okazało się, że koledzy nie malowali bynajmniej ciekawych murali, tylko bazgrali po murach i wypisywali ostrymi narzędziami wulgaryzmy na szybach i karoseriach samochodów. Rodzice odkrywszy, z kim dziecko przestaje, przeprowadzili rozsądną, spokojną rozmowę, po czym usłyszeli asertywne: „Bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi. To wasza opinia, ja mam inne zdanie na ten temat”. Wydawałoby się szach-mat.
Kto ważniejszy: rówieśnicy czy rodzice?
Powstaje pytanie: czy rzeczywiście mamy jakikolwiek wpływ na przyjaźnie naszych dzieci? Bardzo ciekawie spojrzeli na tę sprawę Gabor Maté, specjalista od uzależnień i psychosomatyki oraz Gordon Neufelds, psycholog rozwojowy. W 2006 r. napisali książkę Więź. Dlaczego rodzice powinni być ważniejsi od kolegów. Tytuł może nie wyglądać jakoś zaskakująco, jednak lektura jest bardzo pouczająca. Przede wszystkim autorzy zwracają uwagę na potężne zmiany kulturowe ostatnich dekad.
Nasze dzieci spędzają coraz więcej czasu poza domem, w gronie rówieśników. Dziś przeciętne dziecko nie tylko uczy się w szkole, lecz też uczestniczy w szeregu zajęć dodatkowych. A musimy uświadomić sobie jeszcze jedną rzecz – książkę wydano w roku 2006, gdy jeszcze świat dzieci nie był zdominowany przestrzenią wirtualną noszoną w kieszeni. Nie było aż tak powszechnego, nieustannego dostępu do internetu przez smartfon. Dziś nasze dzieci mogą być nawet obecne fizycznie z rodzicami, a jednocześnie rozmawiać z kolegami.
Kolejnym elementem charakterystycznym dla współczesnej kultury jest podważanie autorytetu rodziców. Zarówno w popularnych programach adresowanych do dzieci i młodzieży, jak podczas niektórych zajęć jednym z elementów jest nakłanianie do „krytycznego podejścia” do wartości przekazywanych w domu. Dzieci i nastolatki, niezdolne jeszcze rozwojowo do dojrzałej, racjonalnej oceny zachowań, słyszą, że same powinny być sobie autorytetem. Jednak natura nie znosi pustki. Gdy podważy się zaufanie do rodziców, dzieci znajdują inne autorytety. Jakie? Chociażby rówieśników czy znajomych z internetu.
Maté i Neufelds podkreślają, że nie zawsze tak było. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu dzieci i młodzież spędzały więcej czasu wysokiej jakości w gronie rodzinnym. Nie tylko na rozmowach, lecz i na wspólnych zajęciach. Dlatego jeśli chodzi o kwestię nieodpowiednich znajomości, autorzy podają zaskakującą receptę: rodzicu, inwestuj w budowanie prawdziwej, pełnej miłości, głębokiej więzi ze swym dzieckiem. Dlaczego? Ponieważ w tym momencie twoje zdanie będzie ważne. Gdy uzasadnisz dziecku, dlaczego uważasz jego kolegów za nieodpowiednie towarzystwo, zacznie szukać wyjścia z trudnej sytuacji zamiast z góry założyć, że rodzic może i kocha, ale się nie zna i nie ma prawa ingerować.
Podstawowe sposoby budowania więzi
Być może pamiętamy reakcje niemowlęcia na pełne miłości spojrzenie i uśmiech rodzica. Całe promieniało i było widać, że czuje się kochane. Maté i Neufelds podpowiadają, że to nie zmienia się wbrew pozorom tak bardzo z czasem. Warto według nich znajdować okazje, by nawiązać z dzieckiem kontakt wzrokowy, uśmiechnąć się, powiedzieć coś czułym tonem głosu. Szczególnie ważne są rytuały powitania, pożegnania. Niektórzy rodzice (to już przykład spoza książki) mają zwyczaj naznaczania głowy dziecka krzyżykiem, gdy się rozstają. Inni całują w czoło czy przytulają. Spoglądajmy z pełnym troski uśmiechem w oczy dziecku po powrocie ze szkoły, pytajmy o to, co ciekawego się wydarzyło. Te drobne, regularne objawy czułości są kluczowe dla utrzymania więzi – również z nastolatkiem.
Kolejny element to wyrażanie autentycznego zainteresowania życiem dziecka. Pytanie: „Jak tam w szkole?” nie może być zdawkowym nawykiem, analogicznym do uprzejmościowego angielskiego „How are you?”, na które oczekuje się niezależnie od okoliczności odpowiedzi „fine”. Starajmy się o autentyzm. Interesujmy się tym, co robi dziecko na przykład w internecie, ale nie na zasadzie przesłuchania, a chęci zrozumienia tego świata. Rozmawiajmy z nim o jego marzeniach, planach na weekend czy pomysłach wakacyjnych, o obawach i nadziejach. Ważne jest też przekonanie, że dziecko może polegać na rodzicach, że nawet jeśli popełni duży błąd, może przyjść do domu po pomoc.
Ograniczenia szkodliwych kontaktów
Następna porada autorów: „Bądź kompasem swojego dziecka”. To znaczy – ono potrzebuje punktów orientacyjnych, jasnych zasad, granic, czegoś, czego można się uchwycić. Oznacza to, że mówienie z miłością „to wolno, tego nie” też jest narzędziem budowania więzi.
W niektórych sytuacjach (tak jak u Anki z początkowego przykładu) koniecznością staje się ograniczenie kontaktów z rówieśnikami. Autorzy podpowiadają, by postarać się zagospodarować ten czas wyrwany rówieśnikom. Zróbcie coś razem – mama i córka, tata i syn. Nie chodzi przy tym o zaoferowanie czegoś atrakcyjniejszego niż koledzy. To może być działanie twórcze lub działanie na rzecz wspólnoty rodzinnej – wspólne gotowanie, zakupy itp. Może to być też pokazanie dziecku swojego miejsca pracy, zaproszenie do zapoznania się z tym, w jaki sposób rodzice zarabiają na życie.
Pamiętajmy też o tym, że choć pragnienie przyjaźni, bycia akceptowanym przez innych jest naturalną potrzebą człowieka, wiele dzieci i nastolatków nie do końca rozróżnia rodzaje relacji. Dlatego warto rozmawiać o różnicy między przyjaciółmi (na których można polegać – i na ich dyskrecji i na tym, że pomogą w trudnej sytuacji, i na tym, że nie będą obgadywać kogoś za plecami), a znajomymi, z którymi można miło spędzić czas, jednak którym nie należy się zwierzać czy zanadto ufać. Samo to proste rozróżnienie może pomóc w wykrzesaniu w sobie siły do odmowy udziału w zachowaniach sprzecznych z wyznawanym w domu systemem wartości.
Gdy nasze dziecko czuje misję zmieniania świata na lepsze
Najtrudniejsza sytuacja pojawia się, gdy nasze dziecko przyznaje nam rację. To znaczy przyznaje, że jego przyjaciele to trudne towarzystwo, jednak jednocześnie uważa, że dzięki swojej obecności w grupie może „ciągnąć ich w górę”. A zatem stawia sobie misję bycia wybawcą, przewodnikiem. Badania z zakresu psychologii społecznej brutalnie rozwiewają te nadzieje. Trzeba być wybitnie silną i dojrzałą osobowością, by pomóc osobom uwikłanym w poważne problemy. Ułamek procenta ludzi ma tę zdolność. W pozostałych wypadkach towarzystwo będzie ciągnęło pełnego dobrych chęci nastolatka czy dziecko w dół. W tej sytuacji można podjąć próbę nawiązania bliższej relacji z jedną z osób z toksycznej grupy i wyciągnięcia jej spod negatywnego wpływu. Oznacza to jednak wychodzenie z tą osobą na zewnątrz. Jeśli naszemu dziecku naprawdę zależy na kimś ze znajomych, znajdźcie neutralną przestrzeń poza grupą. Może pójdą razem na jakieś zajęcia dodatkowe albo zaprosicie przyjaciela na wspólny, rodzinny wypad za miasto? Kluczem powodzenia jest wyrwanie tej osoby z jej środowiska, pokazanie pozytywnych wzorców. Trzeba jednak być realistycznym i nie spodziewać się, że samo danie człowiekowi szansy zobaczenia innego rodzaju życia dokona trwałej zmiany. Choć oczywiście takie działania mogą też autentycznie pomóc. Pamiętajmy jednak, że podstawą powodzenia takiej przyjacielskiej „krucjaty przeciw złu” jest właśnie silna więź między wami – rodzicami a waszym dzieckiem. Dopiero na tym solidnym fundamencie możemy budować próby pomocy innym.