Wydaje się nam to straszne, przerażające. Tymczasem właśnie ta samotność jest przestrzenią dla drugiego człowieka, jest oczekiwaniem – jak wolne puste miejsce przy wigilijnym stole, które nawołuje i zaprasza. Wszystko już przygotowane, wystarczy tylko kogoś zaprosić. Samotność we wnętrzu mojego serca to przygotowane miejsce dla drugiej osoby, wystarczy ją zaprosić.
Mrok i ciemność, które budzą w nas obawy, są niczym innym jak oczekiwaniem na światło. Cały Adwent obserwujemy na Roratach dzieci sunące przez mroki kościoła z maleńkimi lampionikami, które oświetlają niewielki krąg wokół dziecięcej procesji. Reszta ginie w mrokach. Możemy, co najwyżej, domyślać się przestrzeni kościoła.
Nasze wewnętrzne światełko jest ledwie tlącym się płomykiem poznania i ludzkich możliwości. Na dobrą sprawę toniemy w mroku, który pomaga nam zatęsknić za światłem. Genialnie się składa, że na Boże Narodzenie czekamy podczas najdłuższych nocy, największych mroków. Bo światłość w ciemności świeci. Potrzeba ciemności, by dostrzec światło. Potrzebujemy odkrywać nasze wewnętrzne ciemności, by mogło w nich zabłysnąć światło. „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką…” – to słowa mówiące o nas. „Nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” – tego światła nie znajdziemy w sobie, to światło przychodzi z zewnątrz. Dopiero, gdy oświecimy historię swego życia Bożym reflektorem, wydobędziemy z mroku sens wielu wydarzeń, w szarej codzienności odkryjemy ukryte piękno, a patrząc w przyszłość ujrzymy kobierce pełne nadziei. Ale do tego potrzeba nam światła z zewnątrz, Bożego światła. Dlatego przed wigilią gapimy się w nocne niebo i szukamy pierwszej gwiazdki, szukamy światła, które nie od nas pochodzi. W tym samym czasie możni i władcy tego świata, jak wtedy Cezar August, wydają rozporządzenia, w przekonaniu, że trzyma to świat w ryzach, nieświadomi, że „nad mieszkańcami krainy mroków światło zabłysło”.
Ks. Mirosław Maliński