Logo Przewdonik Katolicki

Prawo do lokalnej pamięci

Jacek Borkowicz
FOT. DOMINIK GAJDA/PAP. Mieszkańcy Katowic protestowali w grudniu przeciwko planowanej zmianie nazwy jednego z głównych placów - pl.Wilhelma Szewczyka.

Gierek w Sosnowcu, Szewczyk w Katowicach czy Wolff w Warszawie. Zgodnie z ustawą te nazwiska z ulic muszą zniknąć. Do tego przekonana jest obecna władza, co nie bardzo podoba się obywatelom lokalnej Polski.

Ustawa o dekomunizacji jest dobra dla państwa i dla obywateli, gdyż porządkuje sferę wspólnych symboli. Jednak wprowadzana być powinna z wyczuciem specyfiki lokalnych społeczności. Warto wsłuchać się w głos płynący z lokalnej Polski, która może stosować trochę inną miarę oceny. Zwłaszcza gdy ów „niechlubny” patron ulicy czy placu niegdyś przysłużył się miasteczku czy wsi.
Trochę przewrotnie, bo nielokalnie, weźmy na początek przykład warszawski.
Helena Wolff, szerzej znana jako „Doktor Anka”, członkini PPR, była lekarką i sanitariuszką I Brygady Armii Ludowej. Nie wyrywała paznokci akowcom w katowniach UB, ale opatrywała rannych. W kwietniu 1944 r. zginęła w potyczce z Niemcami. Teraz, na mocy ustawy z kwietnia 2016 r., jej imię zniknęło ze spisu ulic Warszawy jako „symbolizujące komunizm” oraz tenże komunizm propagujące. Znam tę ulicę – jeśli w ogóle na nazwę ulicy zasługuje. To leśna dróżka na odległych peryferiach miasta, przy której stoją dwa (dosłownie) domy. W dodatku ślepa, gdyż od niedawna zamykają ją rozkopy przyszłej warszawskiej obwodnicy. Tutaj naprawdę nie ma czego symbolizować ani propagować, gdyż nie trafi tu nikt, najwyżej zbłąkany spacerowicz. A z pewnością nie zajrzeli tu autorzy spisu zdekomunizowanych ulic stolicy.

Bohater zamiast politruka
Dla jasności: ustawa o dekomunizacji, przyjęta zgodnymi głosami posłów PiS, PO, Kukiza ‘15, Nowoczesnej i PSL, jest krokiem zdecydowanie pozytywnym. Jest dobra, gdyż porządkuje sferę naszych wspólnych symboli. A także – patos tych słów nie jest nadużyciem – przyczynia się do wyraźniejszego wytyczenia granicy między tym, co dobre, a tym, co złe. I nie chodzi tu nawet o potępienie komunistycznych zbrodni. Ten system, narzucony nam przez obcych, z samej definicji nie powinien być przedmiotem jakiegokolwiek aktu aprobaty ze strony państwa. Rzecz w tym, że dekomunizacja nazw ulic i placów jest realnym gestem w kierunku umocnienia obywatelskiej, propaństwowej świadomości Polaków. Ponieważ Rzeczpospolita dziedziczy tysiącletnią tradycję wolności, nie może być w niej miejsca dla upamiętniania instytucji zaborczych ani też partyjno-marionetkowych rządów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. I jedne, i drugie aktywnie polską tradycję niepodległościową zwalczały i nie powinny być wizytówką suwerennego państwa polskiego.
Dlatego też bardzo się cieszę, że warszawska ulica Związku Walki Młodych upamiętnia teraz Andrzeja Romockiego „Morro” z batalionu „Zośka”, poległego w powstaniu warszawskim. Dumny jestem z faktu, że ulica politruka Wacława Szadkowskiego zmieniła patrona na bohatera niepodległościowego podziemia, majora Hieronima Dekutowskiego „Zaporę”. Uważam tylko, że pamięć historyczna jest materią zbyt delikatną, aby dała się z powodzeniem, od A do Z, kształtować przez odgórne administracyjne okólniki. Tu potrzeba więcej delikatności i mądrego wyczucia. A także umiejętności wsłuchiwania się w głos społeczności lokalnej.

Tajemnica józefowskich „Skorupek”
Niedaleko miejsca, w którym mieszkam, znajduje się cmentarz z kwaterą żołnierzy II Armii Wojska Polskiego. Leżą tutaj żołnierze zagarnięci latem 1944 r. do poboru przez wkraczającą na tereny wschodniej Polski Armię Czerwoną. Ci wołyńscy chłopi, szczerzy Polacy, jako prości szeregowi rzuceni zostali na najgorszy odcinek frontu walk o Warszawę. Spłacili wysoką daninę krwi, walcząc o swoją stolicę. Nie z ich winy ponad połowę korpusu oficerskiego armii, polskiej jedynie z nazwy, stanowili rodowici Rosjanie, a właściwie – beznarodowi Sowieci. W Warszawie była dotąd ulica II Armii WP i arcysłusznie tę nazwę skasowano. Nazywa się teraz ulicą Żołnierzy II Armii WP. Podobnie, ale jakże inaczej! Bo odtąd upamiętniać będzie poległych, którzy leżą na bliskim mi cmentarzu, a nie ich dowódców-politruków.
To przykład udanej odgórnej interwencji. Ale są też zdecydowanie mniej szczęśliwe, jak decyzja o kasacie imienia Heleny Wolff. Nic złego by się nie stało, gdyby ta mała uliczka pozostała pod starą nazwą. Tym bardziej że Sergiusz Piasecki – który zastąpił „Doktor Ankę” jako patron – pełnokrwista postać pisarza i antykomunisty, zasługuje chyba w Warszawie na ulicę większą niż miła, ale kompletnie zapuszczona leśna dróżka.
Takie osobliwości nikomu nie wadzą, są za to elementem lokalnego kolorytu. W moim rodzinnym Józefowie, miasteczku pod Warszawą, przez cały okres PRL przetrwała, jako urzędowa, nazwa ulicy ks. Skorupki. Wiadomo: poległego w bitwie z bolszewikami w 1920 r. Nazwę oczywiście nadano przed 1939 r. Za komuny ktoś tam czegoś nie dopatrzył, komu innemu nie chciało się sprawdzić – i tak zostało. Jasne, że kłujące w oczy „ks.” musiało polec i na tablicach zostało tylko tajemnicze słowo „Skorupki”. Ale wszyscy w Józefowie i tak wiedzieli, o kogo chodzi.

Pamięć i żonglerka
Jestem za podobną tolerancją, tyle że w drugą stronę. Pozostawmy mieszkańcom Sosnowca rondo Edwarda Gierka, skoro w zdecydowanej większości tego właśnie chcą. Pierwszy sekretarz PZPR Gierek w tym mieście się urodził, tutaj też jest pochowany. Miejscowi wspominają go dobrze, choć zdają sobie sprawę, że w ogólnopolskiej skali to nazwisko, jak by nie było, pozostanie jednym z symboli władzy narzuconej przemocą. Wiedzą o tym, lecz wzruszają ramionami: „Mamy swoje zdanie na temat Edwarda Gierka”. W porządku, niech zostanie jako patron ronda – ale pod warunkiem, że tylko w Sosnowcu.
Jak Sosnowiec Gierka, tak Katowice bronią pamięci Wilhelma Szewczyka i Jerzego Ziętka. Pierwszy z nich był pisarzem związanym z reżimem, drugi – tegoż reżimu przedstawicielem. Obaj na swój sposób, lecz niewątpliwie autentycznie, pracowali dla dobra lokalnej społeczności. I zostało im to zapamiętane: Szewczykowi „dostał się” plac w centrum miasta, Ziętkowi – rondo i pomnik w parku miejskim. Również to prawo do lokalnej pamięci można katowiczanom pozostawić. Zarówno Ziętek, jak i Szewczyk byli komunistami, jednak żaden z nich nie ma krwi na rękach. A przynajmniej nic o tym nie wiadomo.
Zupełnie czym innym jest postawa żonglowania pamięcią, jaką zaprezentował samorząd Pruszcza Gdańskiego. Ulica 24 marca upamiętniała tam dotąd „wyzwolenie” 1945 r., kiedy to do miasta wkroczyła Armia Czerwona. Radni zdecydowali więc, by dla oszczędności pozostawić stare tablice, umówiwszy się tylko, że „24 marca” oznaczać będzie odtąd nie rok 1945, lecz 1794 – datę przysięgi Kościuszki na rynku w Krakowie. Z urzędowego punktu widzenia problem uznano za załatwiony. Kłopot w tym, że wspomniana data mogłaby się kojarzyć z Kościuszką ewentualnie w Krakowie, ale na pewno nie w Pruszczu! Tutaj zawsze kojarzona będzie z wejściem Sowietów, które w Pruszczu bynajmniej wyzwoleniem nie było. Doskonale wiedzą o tym starsi mieszkańcy miasteczka. 
W imię tego samego prawa do lokalnej pamięci, które pozwala na tolerowanie w Sosnowcu imienia Gierka, zaś w Katowicach – Ziętka i Szewczyka, powinno się zatem ową datę na wieki wieków z ulicznych tablic Pruszcza Gdańskiego wymazać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki