Zresztą w głosowaniu parlamentarzystów to właśnie sumienie dało o sobie znać na tyle mocno, że niektórzy posłowie nie byli w stanie poprzeć próbę liberalizacji „prawa” do aborcji. Stąd na okładce nawiązaliśmy do głośnego niegdyś filmu Niemy krzyk. I tym razem był on niemy, ale nie tylko z tego powodu, że dzieci nienarodzone nie miały szans głośno wyrazić swojego sprzeciwu, ale także dlatego, że był on niemy dla wielu ludzi, choć na szczęście okazał się jakże donośny w sercach głosujących.
Świadomie też użyłem cudzysłowu, pisząc o „prawie” do aborcji. Z jednej strony chodzi bowiem o przepisy prawne. Wówczas nie trzeba by tego cudzysłowu stosować. Można jednak to słowo odczytać również jako „prawo” do zabijania, czyli jako uznanie, że człowiek ma „prawo” to zrobić. Otóż nie ma takiego prawa człowieka, które pozwalałoby na łamanie praw innych, a tym bardziej na odbieranie komuś życia. Aborcja to nie jest prawo człowieka, ale społeczne przyzwolenie, aby je łamać.
Zdaję sobie sprawę, że wiele instytucji międzynarodowych, w tym urzędy Unii Europejskiej i ONZ, mówi dokładnie coś odwrotnego. Już nieraz Polska była stamtąd upominana z powodu naszych – ich zdaniem – restrykcyjnych przepisów aborcyjnych. Zawsze wtedy w uzasadnieniu odwoływano się do „praw” człowieka lub „praw” kobiet do usunięcia ciąży. Jest to jednak pomieszanie pojęć, na które nie można się zgodzić.
Mimo mojego stanowczego tonu chcę dodać jeszcze jedną ważną dla mnie rzecz. Otóż wciąż brakuje nam, Polakom, umiejętności spotkania i dialogu. Także na ten temat. I wiem, że o prawie do życia nie można sobie zwyczajnie debatować. Można jednak ze sobą rozmawiać, aby wsłuchać się w czyjeś lęki i pełniej uzasadnić własne przekonania. Jeśli taka rozmowa nic by nie zmieniła, wówczas niech będzie nawet twardy spór. Tylko żeby ktoś takiej rozmowy rzeczywiście chciał.