Dyskusje wokół internetowych tematów bywają bezsensowne, ale ta dotyczyła naprawdę ważnej sprawy. I bardzo dobrze, że się pojawiła, bo to znaczy, że zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkim problemem może być anoreksja.
Zdjęcia chorych przerażają, bo trudno nam sobie wyobrazić, że można być tak przeraźliwie chudym. Ale przeraża coś jeszcze – społeczności, które w świecie wirtualnym tworzą anorektycy – pisze o nich Magdalena Guziak-Nowak. Te środowiska są gotowe „wspierać” tych wszystkich, którzy do niego trafią. Ale zamiast pomagać chorym wypłynąć na powierzchnię, ciągną ich w dół. Osoby, które tam trafiają, mogą liczyć na to, że usłyszą, iż
nie są dostatecznie szczupłe, a tylko bardzo szczupłe osoby są atrakcyjne, dlatego nigdy nie powinny jeść bez poczucia winy, no i muszą być gotowe na to, że posypie się ich zdrowie, ale kto by się tym przejmował, kiedy coraz bardziej mogą zbliżyć się do wymarzonej sylwetki…
Brzmi to wszystko strasznie. Jak tak można? Przede wszystkim pamiętajmy, że anoreksja to nie kwestia wyboru – to choroba, której ofiarą może paść każdy, bo nie ogranicza się ona do jednej płci czy konkretnego przedziału wiekowego. I tu dochodzimy do najważniejszej sprawy: jak udaje jej się zebrać takie żniwo? Podobnie jak w wielu przypadkach, daje coś, czego nie mogą (nie chcą?) dać inni: akceptację, poczucie przynależności, podziw innych ludzi, a docelowo obiecuje nawet poczucie szczęścia.
Motylki (tak nazywane są anorektyczki) nie giną przypadkiem i z dnia na dzień. Umierają powoli. Na oczach nieświadomego tłumu. To prawda, że trudno dostrzec pojawiający się problem. Później też nie jest łatwiej, bo anorektycy dobrze się kamuflują. Ale nie jest to niemożliwe. Recepta jest jedna – trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. A jeszcze lepiej taką uwagę dla najbliższych jest mieć zawsze. Wtedy zwiększamy swoje szanse na to, że nie będą oni szukać szczęścia w ramionach anoreksji.