Czy wizyta prezydenta Emmanuel Macrona u papieża Franciszka i przyjęcie przez głowę laickiej Francji tytułu Honorowego Kanonika Bazyliki Laterańskiej były wydarzeniami o charakterze czysto protokolarnym? Być może, ale konkretne znaki podpowiadają mi, że dla prezydenta Francji podróż ta była elementem szerszego planu o autentycznie duchowym charakterze. Planu ważnego dla Francji, niepozbawionego przy tym znaczenia dla całej Europy.
Może to naiwne, ale skłaniam się ku tezie, że wizyta w Watykanie i Rzymie nie była dla Macrona jedynie elementem politycznego rytuału. Po pierwsze, jak zauważyli obserwatorzy, jego rozmowa z papieżem trwała aż godzinę (dłużej niż spotkanie Franciszka z Barackiem Obamą i dwa razy dłużej niż rozmowa z Donaldem Trumpem). To niby drobiazg, ale w dyplomacji także drobiazgi mają znaczenie. Po drugie, obok kwestii takich jak ochrona środowiska, rozbrojenie, kryzys migracyjny czy przyszłość Europy, mówiono też – co ujawnił w dodatku sam Macron – o kwestiach prawnych dotyczących aborcji i małżeństw jednopłciowych oraz o miejscu katolicyzmu w społeczeństwie francuskim. Ujawniając, że rozmowa dotyczyła także delikatnych kwestii światopoglądowych, Macron sporo zaryzykował, biorąc pod uwagę, jak bardzo wielu jego rodaków opowiada się za radykalną separacją kwestii publicznych od religii. Po trzecie, decydując się na przyjęcie tytułu Honorowego Kanonika Bazyliki Laterańskiej prezydent złamał niepisaną zasadę, zgodnie z którą francuscy prezydenci o lewicowym rodowodzie godności tej nie przyjmują. To także, z politycznego punktu widzenia, było wielce ryzykowne.
Wszystkie te znaki zachęcają do tego, by na rzymską wizytę Macrona spojrzeć w kontekście jego kwietniowego wystąpienia w Kolegium Bernardynów w Paryżu. Z jego wywodu wynikało jasno, że współczesnych problemów Francji nie da się rozwiązać bez odwołania do wymiaru duchowego. Oraz że dialog państwa i Kościoła jest niezbędny, gdyż Kościół, który nie interesowałby się sprawami doczesnymi, „nie spełniałby do końca swojego powołania”, zaś prezydent nieokazujący zainteresowania Kościołem i katolikami „nie dopełniałby swoich obowiązków”. Macron zachęcił wtedy katolików do zaangażowania w życie polityczne i wskazywał, że Republika Francuska oczekuje, że katolicy ofiarują jej dary mądrości, zaangażowania i wolności. To ciekawe i nieco paradoksalne, bo na podobną diagnozę w odniesieniu do własnego kraju, a już tym bardziej całego kontynentu, nie zdobył się w XXI w. bodaj żaden inny zachodni przywódca.
Chciałbym wierzyć, że Emmanuel Macron, prezydent „laickiej Francji”, rzeczywiście natchnie społeczeństwo francuskie do ponownego odkrycia wartości duchowych. Kto wie, może właśnie ten „agnostyk otwarty na transcendencję” (jak sam siebie określa) otworzy oczy całej Europie? Nie mam pewności, czy tak właśnie myśli i czy mu się powiedzie. Ale mam nadzieję.