Nie jest to niemiła przemiana, choć raczej powierzchowna. Patrzę na fenomen stadionowej radości z ciekawością badacza, ale się wczuwam. Niestety, przypomniałem sobie, że już się zobowiązałem do udziału w panelu na temat polityki amerykańskiej. Będę więc intelektualistą, nie kibicem.
Mistrzostwa blisko, nasila się szaleństwo. Z jednej strony szaleństwo tych, którzy żądają od takich ludzi jak ja nieustannej uwagi nakierowanej na piłkę. Ale i moich przeintelektualizowanych znajomych, którzy wszczynają debaty, jaki sens ma football, „absurdalne bieganie 22 facetów za piłeczką”. Znowu będą deklarować, że nie bardzo wiedzą, kim jest Robert Lewandowski, i dziwić się teatralnie, po co to wszystko.
Będąc pośrodku, widzę wady jednych i pozy drugich. Nie ma wielkiego sensu przekonywać się do racji wynikłych z emocji. Mógłbym dowodzić, że sport wciąż odgrywa może powierzchowną, ale jednak tożsamościową rolę. Że może nawet takie wyjątkowe zdarzenie stwarza niejasne nadzieje na integrację ponad politycznymi podziałami, które już dawno stały się nieznośne. Mógłbym nawet przypominać to, co pisałem dwa lata temu przy okazji mistrzostw Europy, że przy całym swoim wizerunku pragmatycznych cyborgów przynajmniej niektórzy z piłkarzy budzą sympatię i mogą być jakimś wzorcem, nawet i osobistej religijności dla młodych (Kuba Błaszczykowski). Ale sam miałbym poczucie, że nawet jeśli nie dorabiam ideologii do swoich pierwotnych odruchów, w moim przypadku odświętnych, to ktoś może uważać, że tak jest.
Jest jednak coś, co mnie osobiście zatruje czas tych mistrzostw. Nie będę ukrywał, że brudny deal między FIFA i putinowską Rosją pozbawi mnie sporej części przyjemności, jaką odczuwam przy okazji takich imprez. Nie jestem w stanie zadowolić się formułkami typu: „To tylko piłka, oddzielmy ją od polityki”. Nieprzypadkowo historie uwięzionych i zesłanych przez Rosję Ukraińców, w tym głodującego reżysera, wyłażą spod dywanu.
Mam świadomość, że w historii Polski mieliśmy sporo takich paradoksów. Z jednej strony zła władza, represje, z drugiej „normalność” symbolizowana choćby przez kulturę czy przez sport. Przypominają się dylematy, czy kibicować polskiej reprezentacji w mistrzostwach w Hiszpanii w roku 1982. Tuż za nimi widać było generała Jaruzelskiego, korzystał z ich sukcesów i wizerunku. To między innymi temu poświęcona była piosenka Ornamentatorzy Przemysława Gintrowskiego. Śpiewał o ludziach, którzy gotowi byli pomalować na różowo plecy tych, co siedzieli w więzieniu.
Ale Polacy nie mieli wyboru. Trudno osądzać tych, co chcieli uprawiać w najgorszych okresach sport czy rozrywkę. Teraz świat miał wybór. Rosja przeżywała wizerunkowy kłopot za kłopotem, wstyd za wstydem, choćby w kwestiach sportowych (doping). A jednak w kluczowym momencie sportowi oligarchowie wybrali właśnie ją.
W Polsce także po prawej stronie istnieje nurt „realizmu”. Świata nie zmienimy, nie patrzmy złym ludziom na ręce, bo jesteśmy na nich skazani. Zawsze gdy takie głosy rozbrzmiewają, przypominam, że Polska jako kraj nie bardzo potężny, a mający wielu wrogów, powinna ogień wiary w prawa człowieka podsycać. To jest w jej interesie. Ale w tym przypadku nawet nie to jest najważniejsze. Po prostu nieswojo mi z powodu pląsów z Putinem. Nie wiem, co powinien zrobić PZPN, polskie władze. Nie wiem, co ja sam zrobię z kibicowaniem. Ale jakieś to takie nieprzyzwoite…