Logo Przewdonik Katolicki

Jak skazać niewinnego

Jak skazać niewinnego
FOT. MACIEJ KULCZYŃSKI/PAP

Ta wiadomość poruszyła chyba wszystkich: 18 lat w więzieniu za niepopełnione przestępstwo. I działo się to nie pod rządami jakiegoś dyktatorskiego reżimu, tylko w demokratycznej Polsce – z zachowaniem wszelkich procedur i zasad uczciwego procesu.

Tomasz Komenda w 2004 r. został prawomocnie skazany za zabójstwo i gwałt, do którego doszło w noc sylwestrową z 1997 na 1998 r. Od 2000 r. przebywał w areszcie. W momencie aresztowania miał 23 lata, dziś ma 42. Nasuwa się pytanie: jak to było możliwe?
Nie będę się wypowiadał na temat tej konkretnej sprawy – trzeba by przejrzeć jej akta, ocenić każdy etap postępowania, znaleźć to miejsce (lub te miejsca), w których popełniono błąd. Jak zapowiadano, taka analiza zostanie przeprowadzona. Chciałbym jednak podzielić się kilkoma związanymi z tym refleksjami. Myślę, że warto przy tej okazji spojrzeć na kwestię karania za przestępstwa od nieco innej strony, niż to zazwyczaj czynimy.
 
Wątpliwości? Nie szkodzi
Postawmy sobie pytanie: jaki procent w wyrokach w sprawach karnych powinny stanowić wyroki uniewinniające? Pamiętam pewną internetową dyskusję, w której jeden z dyskutantów założył, że wyroki uniewinniające stanowią 50 proc. Otóż nie! W idealnym świecie wyroki uniewinniające nie powinny zdarzać się w ogóle. Z tego prostego powodu, że prawidłowo działająca prokuratura powinna stawiać przed sądem tylko ludzi rzeczywiście winnych. To jest przecież pierwszy etap – żeby człowiek został skazany za poważne przestępstwo, najpierw musi być oskarżony. I to nie przez kogokolwiek, a przez prokuraturę, a więc wyspecjalizowany organ państwa, dysponujący wszelkimi środkami i umiejętnościami w gromadzeniu dowodów i ich ocenie. To więc prokurator jako pierwszy ocenia, czy dany człowiek popełnił przestępstwo i jeśli nie ma na to dowodów, przed sądem go nie postawi. Oczywiście w idealnym świecie nie żyjemy (pomijam to, że w idealnym świecie przestępstwa nie zdarzałyby się w ogóle), więc wyroki uniewinniające są wydawane, choć stanowią margines wszystkich wyroków.
Mogą być sprawy dyskusyjne, w których sąd inaczej oceni zebrane dowody czy sam czyn, niż uczynił to prokurator; może też być tak, że nowe dowody pojawią się już w czasie procesu przed sądem. Takie sytuacje nie budzą niepokoju, choć realnie zdarzają się rzadko.
Problemem jest, jeśli do sądu kierowana jest sprawa z góry wątpliwa, a tym bardziej, gdy w takiej sprawie osoby oskarżone są tymczasowo aresztowane. Ewentualne uniewinnienie nie przywróci człowiekowi zdrowia straconego przez stres wywołany oskarżeniem, a zwłaszcza aresztowaniem, nie przywróci zniszczonej firmy, nie zawsze przywróci dobre imię. Film Układ zamknięty powstał na bazie prawdziwych historii, głośne też było zatrzymanie Romana Kluski, założyciela firmy Optimus, który wprawdzie ostatecznie nie stanął przed sądem jako oskarżony, ale najazd policji na swój dom i aresztowanie mocno przeżył.
 
Szybko nie znaczy dobrze
Historia Romana Kluski wywołała powszechne oburzenie, w obronę wzięli go ówcześni posłowie i senatorowie. Jakie jednak reakcje wywołuje zazwyczaj informacja o aresztowaniu osoby podejrzanej o jakieś przestępstwo? Po prostu przyjmuje się, że złapano winnego, najczęściej nie myśląc o tym, że mogłoby się okazać, iż przestępstwo popełnił ktoś inny albo że przestępstwa nie popełniono w ogóle.
Zrozumiałe jest, że gdy słyszymy o jakiejś drastycznej zbrodni (a taką było przecież zgwałcenie i zabicie nastolatki), oczekujemy, że sprawca zostanie szybko schwytany i skazany. Każdy dzień, w którym pozostaje na wolności, wydaje się nam krzyczącą niesprawiedliwością. Gorzej, jeśli pędowi do jak najszybszego ustalenia sprawcy ulegają organa ścigania i to dążenie zaczyna przeważać nad profesjonalizmem podejmowanych działań. Wówczas stosunkowo łatwo rzucić podejrzenie na osobę niewinną, która miała nieszczęście albo być w pobliżu, albo już mieć na koncie jakieś inne przestępstwa, albo obracać się w podejrzanym towarzystwie, albo w jakikolwiek inny sposób pasować do bycia sprawcą przestępstwa.
Te właśnie czynniki – oczekiwania społeczne, pragnienie jak najszybszego sukcesu ze strony policji i automatyczne uznawanie osoby podejrzanej za winną – mogą sprawić, że trudno bywa wycofać się z raz postawionego zarzutu i w efekcie szuka się tylko tego, co zarzut potwierdza, nie zważając na to, co może go podważyć.
Bywa też, że na szybkie działanie naciskają przedstawiciele władz, kreujący się na „szeryfów” dbających o porządek i bezpieczeństwo. Jeśli ktoś taki z triumfem ogłosi, że oto złapano poszukiwanego przestępcę, prokurator prowadzący śledztwo ma świadomość, że gdyby następnie odmówił sporządzenia aktu oskarżenia, naraża się na niezadowolenie swojego przełożonego (a w konsekwencji możliwe zablokowanie awansu, przeniesienie w gorsze miejsce, degradację).
 
Presja otoczenia
Gdy do sądu zostaje wniesiony akt oskarżenia, dla opinii publicznej wina oskarżonego na ogół jest przesądzona. W głośnych medialnych sprawach proces ma być tylko swoistym spektaklem, który tę winę potwierdzi i ustali wysokość kary. Na skazanie oczekuje więc społeczeństwo, prokurator, który przygotował akt oskarżenia, a często i minister, który o winie już publicznie przesądził. Niezawisłość sądu polega więc na umiejętności odseparowania się od tych wszystkich oczekiwań. Sąd musi zawsze orzekać zgodnie z materiałem dowodowym, zgodnie z zasadą domniemania niewinności i rozstrzygania wszystkich wątpliwości na korzyść oskarżonego – choćby było to wbrew oczekiwaniom wszystkich naokoło. W koszt zawodu sędziego musi być wliczona gotowość narażenia się na potępienie społeczne, swoisty ostracyzm.
Pamiętać przy tym trzeba, że oskarżeni często bywają ludźmi niesympatycznymi, mającymi różne winy na sumieniu. Nikt więc intuicyjnie nie stanie po ich stronie, nie wzbudzą niczyjego współczucia. Mimo to mogą być jednak w tej konkretnej sprawie niewinni. Pamiętam opowiadaną mi historię z lat 80. ubiegłego wieku, gdy przed sądem postawiono byłego wojewódzkiego sekretarza PZPR. Sekretarz był człowiekiem powszechnie (i zasłużenie) nielubianym, ówczesna władza rozpaczliwie szukająca poparcia, postanowiła więc zyskać trochę punktów na jego procesie. Oskarżono go o nielegalne polowania. Sekretarz miał na sumieniu rozmaite sprawy, ale tego akurat czynu nie popełnił. Sędzia, który wydał wyrok uniewinniający, znalazł się pod podwójnym ostrzałem. Z jednej strony musiał tłumaczyć się ówczesnym władzom niezadowolonym z braku oczekiwanego efektu, z drugiej jego własna rodzina uważała, iż uniewinnił niesympatycznego działacza partyjnego dlatego, że mu kazano.
Dziś sędzia musi się liczyć przede wszystkim z krytyką rodzinną. I musi być na nią niewrażliwy, podobnie jak na krytykę ze strony znajomych czy przyjaciół. Gdyby zresztą zdarzył się proces jakiegoś polityka, na pewno opinia publiczna byłaby podzielona, prawdopodobnie więc miałby w gronie znajomych osoby, które byłyby zadowolone z wyroku. Zupełnie inaczej jednak byłoby w przypadku uniewinnienia osoby oskarżonej o drastyczną zbrodnię. Wtedy całkiem prawdopodobne byłoby, że spotkałby się z powszechnym niezrozumieniem czy nawet potępieniem.
 
(Nie)równowaga sił
A jak jest z władzą? Nie do pomyślenia jest, by – tak jak w komunizmie – sędzia tłumaczył się z wydanego wyroku ministrowi czy sekretarzowi partyjnemu. Jednak ogromnie niepokojąca była sytuacja, gdy półtora roku temu prezydent odmówił podpisania nominacji dla kilku sędziów, którzy przeszli całą procedurę awansu do sądów wyższego szczebla. Odmowy nie zawierały żadnego uzasadnienia, jak się jednak okazało, każdy z tych sędziów prowadził jakiś głośny medialny proces. Dziś więc sędzia, który wyda wyrok nie po myśli aktualnej władzy, musi liczyć się z tym, że jego awans może zostać zablokowany. Czas pokaże, jak będą działały wszystkie zmiany wprowadzone w ostatnich miesiącach w ustawach regulujących ustrój sądownictwa, które przecież znacząco zwiększają wpływ polityków na sądy.
Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kwestię kary. Za czyn, o który był oskarżony Tomasz Komenda można orzec najwyższy wymiar kary. W Polsce jest to dożywocie, ale od czasu do czasu pojawiają się przecież żądania przywrócenia kary śmierci. Gdyby taką karę orzeczono wobec osoby niesłusznie oskarżonej, jej skutków nie dałoby się odwrócić w żaden sposób.
 



Krzysztof Jankowiak
Prawnik, członek Ruchu Światło-Życie. Mieszka w Poznaniu

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki