Kilka wieków temu w pewnym zakonie żeńskim praktykowano pokutę na tzw. osiołka. Siostra zakonna, która miała publicznie pokutować, ubierała się w stary fartuch, na głowę wkładała snop ze słomy, a na szyję zakładano jej powróz i przywiązywano do stołu w refektarzu…
Br. Przemysław Kryspin: – Każda epoka ma swoją mądrość (śmiech). Dla nas te praktyki są dziwne, a wtedy miały duże znaczenie. My, jako ludzie XXI wieku, mamy problem z rozumieniem jakichkolwiek praktyk pokutnych. Dla mnie, jako zakonnika, obca jest praktyka biczowania czy noszenia włosiennicy.
Br. Tomasz Mantyk: – W kwestii praktyk pokutnych należy brać pod uwagę kontekst epoki. Jeszcze kilkaset lat temu normą były różne kary fizyczne. Rodzice wychowujący dzieci czy nawet władze sądownicze nakładały kary cielesne za różne wykroczenia, tak jak dziś nakładane są mandaty. Jeśli chodzi o praktyki postne, to przeciętny chłop jeszcze sto lat temu nie spożywał codziennie pokarmów mięsnych. Myślę, że dzisiaj bardziej niż biczowania ludzie potrzebują, aby na 40 dni wyłączyć telewizor albo odciąć się od mediów społecznościowych. Jeszcze dziesięć lat temu nie stanowiły one żadnego problemu. Dzisiaj zabierają ludziom po kilka godzin z życia dziennie.
Brzmi jak terapia odwykowa…
T.M.: – Tu nie chodzi o odwyk. Nie chodzi też o jakąś pańszczyznę, którą mamy odpracować. Pokuta to nie duchowy fitness. Pokuta ma mnie prowadzić do spotkania z Jezusem. A jeżeli do tego nie prowadzi, to nawet jeżeli jest surowa i rygorystyczna, jest bez sensu.
Pokuta najczęściej kojarzy nam się jednak z sakramentem pokuty…
P.K.: – Pokutę możemy rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy dotyczy sakramentu, kiedy kapłan poleca odmówienie jakiejś modlitwy lub zrobienie czegoś dobrego. Drugie rozumienie pokuty to nawrócenie: zwrócenie się do Jezusa i odwrócenie się od zła. Ważne, abyśmy nie uważali, że pokuta zadana w konfesjonale załatwia nam sprawę. Tutaj chodzi o coś więcej: o odkrywanie, co mam zrobić, aby moje serce wychodziło z egoizmu. Dla człowieka, który lubi się modlić i jeździć na rekolekcję, pokutą może być praca nad miłością bliźniego, zrobienie czegoś bezinteresownie dla swojej rodziny czy kogoś ubogiego. A dla kogoś, kto jest oddany ludziom, pokutą może być dłuższa modlitwa.
Pokuta musi boleć?
P.K.: – W pewnym sensie tak. Ważne, aby stanąć przed Bogiem w prawdzie. Często próbujemy omijać to, co jest największym problemem w naszym życiu. Chcielibyśmy zostawić sobie nasz egoizm, a modlić się codziennie 15 minut dłużej. To nie załatwi problemu. Kiedy stajemy przed Jezusem ze świadomością naszych konkretnych grzechów, musimy uznać, że bez Jego łaski nie uda nam się ich przezwyciężyć. Dopiero wtedy coś zaczyna się w nas zmieniać i możemy doświadczyć przełomu. Bóg wtedy pozwala nam przekraczać siebie. Rok temu pościłem o chlebie i wodzie. W tym roku czuję, że Bóg prosi mnie o coś innego, o jałmużnę z czasu: spotkania i rozmowy z ludźmi, którzy tego potrzebują. Kluczem jest to, aby zapytać Go o to, jakiej pokuty On sam od nas oczekuje.
W jaki sposób zapytać?
T.M.: – Dobrze jest, gdy rodzaj pokuty czy umartwienia konsultujemy np. z kierownikiem duchowym. To ważne, bo wyzwala nas z subiektywizmu. Gdy pokutę narzucamy sobie sami i uda nam się w niej wytrwać, to możemy wpaść w pychę. Z drugiej strony, gdy odniesiemy porażkę, możemy nie wiedzieć, z czego ona wynikała. Najlepszą praktyką pokutną jest pokorne przyjmowanie tego, co przynosi nam dzień powszedni: cierpliwie znosić kolegę z pracy, przebaczać najbliższym, gdy nas zranią, solidnie wykonywać swoją pracę. Jeżeli żona wymyśli sobie, że co drugi dzień będzie pościła o chlebie i wodzie, a nie będzie potrafiła uśmiechnąć się do męża i dzieci, co to za pokuta? Psu na budę taki post, jeżeli nie prowadzi do nawrócenia. Ważniejsza od postu jest miłość. Warto rozpoznać w sobie wadę główną i odpowiedzieć na pytanie, który obszar mojego życia jest kluczowym problemem? Może jestem niezdecydowany i nie potrafię podejmować decyzji? A może brakuje mi umiaru lub po prostu jestem leniwy? Chodzi o dotarcie do źródła problemu i pracę nad tą konkretną sferą. Nie chodzi jednak o jakieś radykalne zmiany, ale o małe kroki. Na każdy szczyt wchodzi się małymi krokami.
Pokuta często kojarzy się z karą za grzechy…
T.M.: – Karą za grzech jest śmierć i tę karę poniósł za nas Jezus Chrystus na krzyżu. To jest fundament chrześcijaństwa. My nie ponosimy kary za grzechy. Ponosimy ich konsekwencje: jak ktoś przez swoją głupotę poślizgnie się i złamie nogę, to musi ponosić tego skutki. Tak samo jest na płaszczyźnie duchowej. Pokuta nie jest odpracowaniem strat, które wywołuje grzech, bo nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Słowo „pokuta” pojawiło się średniowieczu jako nieidealne przetłumaczenie słowa metanoia, czyli nawrócenie. Jezus nie wzywał do jakiegoś samodoskonalenia się, ale do przemiany serca.
Słowo „pokuta” jest jednak używane w kontekście przestrogi i upomnienia. Dzieciom fatimskim objawia się anioł, który mówi „Pokuta, pokuta, pokuta!”…
P.K.: – Te słowa możemy rozumieć jako „nawrócenie, nawrócenie, nawrócenie!”. To wezwanie do pokuty czasami musi zabrzmieć poważnie: to w końcu sprawa życia i śmierci, potępienia lub zbawienia. Nawrócenie wiąże się ze wstrząsem, z kryzysem, który przeżywamy. Św. Franciszek nie obudził się pewnego dnia i nie stwierdził: „Ojej, ale daleko jestem od Boga!”. On przeszedł kryzys. Nie spełniły się jego marzenia i zaczął zadawać sobie pytania. Został zmuszony do refleksji nad swoim życiem.
Wiele osób na początku Wielkiego Postu zadaje sobie ambitne umartwienia. Po kilku dniach jednak ponoszą porażkę. Co wtedy najlepiej zrobić?
T.M.:– Jeżeli źródłem porażki jest słaba wola, to powinienem ciągle powracać do tej praktyki. A jeżeli jej źródłem jest niemądre postanowienie, to nie ma sensu przy nim trwać. Postanowienie musi spełniać kilka kryteriów: być proste, realne, konkretne i weryfikowalne. Ludzie podejmują postanowienia „zrobię coś dobrego” i większość energii przeznaczają na wymyślenie tego „dobrego”, a tylko mały procent na wykonanie. Postanowienie, że „będę się więcej modlić” jest słabe. Lepiej postanowić: „Odmówię jedno Zdrowaś Maryjo o godz. 18.00, wychodząc z pracy”. Powiązanie postanowienia z czasem ułatwia nam sprawę. Ważne jest to, aby móc podczas rachunku sumienia odpowiedzieć sobie na pytanie, czy udało mi się je wypełnić. A jeżeli postanowienie okaże się zbyt małe, to można w międzyczasie podnieść sobie poprzeczkę.
P.M.: – Nie chodzi o to, by w niedzielę wielkanocną wręczyć sobie dyplom za zasługi czy wpisać sobie w duchowe CV ukończenie kursu samodoskonalenia się. Nie chodzi o odtrąbienie jakiegoś sukcesu. Czasami większe owoce w naszym życiu przynosi niespełnione postanowienie. Porażka stawia nas w prawdzie. Refleksja nad tym, dlaczego nam się nie udało, może powiedzieć mi wiele o mnie samym. A to pierwszy krok do zmiany życia.
Br. Przemysław Kryspin
Od 20 lat w zakonie kapucynów, 12 lat w kapłaństwie. Odpowiedzialny za klasztory klauzurowe sióstr klarysek kapucynek w Prowincji Warszawskiej Kapucynów. Duszpasterz młodzieży, kierownik duchowy, rekolekcjonista
Br. Tomasz Mantyk
Od 12 lat w zakonie kapucynów, 4 lata w kapłaństwie, katecheta, duszpasterz młodzieży
Obaj posługują w parafii Niepokalanego Serca Maryi i św. Franciszka w Lublinie