Logo Przewdonik Katolicki

Wolontariat? Obowiązkowo!

FOT. NARENDRA SHERSTHA/PAP-EPA

W USA wypada być zaangażowanym w działalność jakiejś organizacji charytatywnej. To paradoks, bo przecież od takiego zobowiązania wolontariat powinien być przecież wolny.

W drodze na imprezę urodzinową Reginy zastanawiałam się, czy jestem jedyną osobą, która nigdy nie brała udziału w wolontariacie. Kilka dni wcześniej inna moja znajoma była dogłębnie poruszona, że nie mam takiego doświadczenia. Korzystam więc z okazji i pytam, co to w ogóle jest ten wolontariat. – Służenie społeczności – mówi Regina i ta odpowiedź nie dziwi, bo jest żywcem wyjęta z samej definicji wolontariatu. Dziwi ją tylko to, że pytam i też nie może uwierzyć, że nigdy nie brałam w nim udziału. Chyba właśnie popełniłam towarzyskie faux pas.
 
Z potrzeby serca
Okazji do wolontariatu w San Francisco nie brakuje, bo niemal każda organizacja potrzebuje kogoś, kto oferuje swój czas i jest gotów pracować, w zamian nie oczekując zapłaty. A wszystko to z potrzeby serca. Brzmi dość enigmatycznie, bo cóż to jest ta potrzeba serca?
Regina jest przekonana, że nie kieruje się ona poczuciem powinności, ale zdążyła też nieraz ściąć się z tymi, którzy myślą inaczej.
– Interesujący jest sposób i język, w jakim mówi się o tym, co można, a czego nie można zaliczyć do wolontariatu – mówi. Czy na przykład maszerujący z transparentami po ulicach amerykańskich miast to wolontariusze? Są tam w końcu z własnej woli, poświęcają swój czas i nikt im za to nie płaci. Słychać też jednak głosy, że wolontariat nie powinien być za bardzo zaangażowany politycznie. Jeśli jest, to wtedy mówimy o aktywizmie. Linia jest jednak dość mglista. – Jeśli w ramach firmowego programu wolontariatu czytasz dzieciom książki w szkole, wtedy nie jest to aktywizm – mówi Regina, dla kontrastu wspominając swoje zaangażowanie w akcję czytania dzieciom w szkole dla uczniów dotkniętych przemocą w Oakland. Była to odpowiedź na kampanię polityczną mającą zdobyć środki na potrzeby tej placówki. A to dla Reginy jest już aktywizm. – Różnica jest bardzo subtelna i tak długo jak to, co robimy, służy dobru nie warto chyba poświęcić energii na dociekanie różnicy – podsumowuje Regina.
Aktywność Reginy i jej podobnych zdaje się przynosić rezultaty. Nick parę lat temu założył klub książki. Grupa znajomych (i znajomych znajomych) spotyka się dwa razy w miesiącu i rozmawia o książkach. Nick żartuje, że czytanie książek wcale nie jest w jego klubie obowiązkowe, obowiązkowe nie jest nawet pojawianie się na spotkaniach. Nick dla tych spotkań użycza swojego mieszkania, wysyła przypominające o zebraniach mejle, służy lodówką i barkiem. Jest to więc akcja zdecydowanie prospołeczna, wyławiająca zaczytanych z głębi fotela i zachęcająca do dyskusji z innymi. – Czytanie to jest coś, co robię w wolnym czasie. Ten klub to moje hobby – mówi Nick, któremu przez usta nie przechodzi słowo „wolontariat”, choć nie wszyscy się z nim zgadzają.
 
Coś dla innych, coś dla siebie
W 2015 r. 24 proc. Kalifornijczyków poświęciło swój czas innym. To o jeden punkt procentowy mniej niż średnia krajowa, co lokuje Kalifornię na niezbyt wysokim 34. miejscu wśród wszystkich stanów. A jednak uwiera mnie mój brak doświadczenia w wolontariacie. Czuję się jakbym tylko ja jedna nie mogła pochwalić się uczestnictwem w jakimś służącym większemu dobru projekcie.
Ale czy w ogóle wypada się tym chwalić? Wpisać do podania o pracę gdzieś między doświadczeniem zawodowym a hobby? Przecież jeśli wolontariat ma być bezinteresownym aktem niesienia pomocy, to nie powinniśmy oczekiwać poklasku. Co jednak z pielęgniarką będącą na wolontariacie w którymś z rozwijających się krajów? Czy ten czas nie przyczynił się do jej rozwoju zawodowego na tyle, że warto byłoby o tym poinformować pracodawcę? Być może jest tak, że wolontariat stał się formą stażu, praktyki zawodowej, a nawet okazją do przeżycia przygody w egzotycznym kraju.
Smith i Laurie w naukowym artykule Międzynarodowy wolontariat i rozwój; globalne obywatelstwo i neoliberalna profesjonalizacja piszą o tym, jak wolontariat międzynarodowy łączy neoliberalne idee indywidualnej autonomii, rozwoju i odpowiedzialności z czymś, co nazywają kolektywnym globalnym obywatelstwem, solidarnością, rozwojem i aktywizmem właśnie. Mówiąc prosto: robiąc coś dla innych, siłą rzeczy robimy także coś dla siebie, a jeśli sprawia nam to satysfakcję, to może nawet lepiej, bo jesteśmy w tym działaniu bardziej efektywni. A że podbudowujemy w ten sposób własne ego? Wbrew pozorom poczucie własnej wartości wielu z nas wymaga podbudowania.
Heather twierdzi, że nie da się tego elementu ominąć. Ludzie często nie są nawet świadomi, że może być i tak, że wolontariat służy bardziej wolontariuszom niż tym, którym oficjalnie się pomaga. Pomagając innym, pomagamy także sobie. Zupełnie altruistyczni możemy być chyba tylko wtedy, kiedy tego nie planujemy, kiedy to sytuacja, w której się znaleźliśmy, zmusza nas do reakcji, ale to temat na dłuższą filozoficzną dyskusję – wzdycha Heather.
 
Czerwone pandy
Heather ma 52 lata i marzy już tylko o emeryturze. Zawodowo zajmuje się zbieraniem funduszy dla organizacji non-profit, ale chciałaby już móc poświęcić swój cały czas na wolontariat. – Z czegoś trzeba jednak żyć – uśmiecha się i tłumaczy, że to, iż organizacje dla których pracuje są non-profit wcale nie oznacza, że ona pracuje za darmo. Sama organizacja non-profit nie może wypracowanego zysku przeznaczać na przykład na wypłacanie dywidend, ale zdecydowana większość z nich zatrudnia pracowników i wypłaca im wynagrodzenie. Co ciekawe, wiele takich organizacji wcale nie korzysta z pomocy wolontariuszy, którzy przez zatrudnionych często widziani są jako zagrożenie.
Heather przyznaje, że zbieranie funduszy jest pracochłonne, dlatego poza coraz bardziej okazjonalną pomocą dla Czerwonego Krzyża znajduje czas tylko na wolontariat w zarządzie fundacji Red Panda Network, której celem jest ochrona zagrożonego gatunku czerwonych pand w Himalajach. Zajmuje jej to parę godzin w miesiącu i daje sporo satysfakcji.
W ten sposób dowiedziałam się o istnieniu czerwonych pand. Na stronie internetowej odkrywam, na jak wiele sposobów można pomóc w uratowaniu rozkosznych zwierzaków, np. poprzez… ofiarowanie swoich urodzin. Zamiast prezentów rodzina i znajomi wpłacają pieniądze na konto fundacji. Można nawet zorganizować urodzinową imprezę z czerwoną pandą jako tematem przewodnim. Red Panda Network dostarcza takie gadżety jak maski, kapelusze, a nawet doczepiany pandzi ogon. W Kalifornii wysoko ceni się aktywność fizyczną, która także może się przyczynić do ratowania czerwonych pand. Można zarejestrować się jako fundraiser i na przykład zacząć przygotowywać się do maratonu, a najbliżsi mogą wspierać nas w naszym wyzwaniu sportowym właśnie poprzez wpłatę funduszy na konto Red Panda Network. Wolontariat to więc prawdziwe pole popisu dla kreatywności.
 
Wyrabianie nawyków
Uczenie dzieci prospołecznych postaw poprzez uczestnictwo w wolontariacie wydaje się dobrym pomysłem. I choć obecnie Regina jest terapeutką, to wcześniej przez rok pracowała jako nauczycielka w szkole publicznej. Regina przyznaje, że było ciężko, ale wspomina też, że uczniowie zaangażowani byli w wolontariat dla jakiejś uznanej, i co ważne, nie zaangażowanej politycznie organizacji wolontariackiej. Najczęściej było to sprzątanie w parku albo pomoc w ośrodku dla bezdomnych. I nawet całkiem nieźle to wychodziło, dodaje Regina.
Heather z kolei uważa, że w USA każdy młody człowiek po szkole średniej czy college’u powinien być zobowiązany do przyłączenia się do jakiejś organizacji wolontariackiej. Jest głęboko przekonana, że w ten sposób młodzi ludzie nauczą się więcej niż w murach szkolnych. Tylko czy obowiązkowy wolontariat jest jeszcze wolontariatem?
  


Urlop na wolontariat
W USA wiele firm dość intensywnie promuje ideę wolontariatu wśród swoich pracowników. Sprawa dotyczy raczej wielkich korporacji o ustabilizowanej już sytuacji. Nazywa się to filantropią korporacji i, co sugeruje już samo użycie słowa „filantropia”, ma na celu dbanie o potrzebujących poprzez wspomaganie organizacji charytatywnych czy to finansowo, czy to właśnie poprzez wolontariat pracowników. A mowa tu o naprawdę potężnych sumach. W 2016 r. korporacje w USA przekazały organizacjom non-profit 17,7 mld dolarów.
Od korporacji niejako oczekuje się zaangażowania w sprawy społeczne. Zresztą działalność ta jest też korzystna dla samych firm. Świetnie wpływa na percepcję marki i zaangażowanie pracowników. Ludzie czują, że robią coś, co ma znaczenie, co pozytywnie wpływa na poczucie ich własnej wartości i sprawia, że są bardziej efektywni w swojej pracy. I tym razem formy wolontariatu czy szerzej – sposoby na wspieranie organizacji non-profit – mogą zaskoczyć kreatywnością.
W USA idea płatnego „urlopu wolontariackiego” funkcjonuje pod nazwą „corporate volunteering”, a zaangażowanych jest w nią 60 proc. amerykańskich firm. Ponad 4 mld dolarów przekazano organizacjom charytatywnym poprzez „workplace giving”, w ramach którego pracownicy przekazują dowolną sumę pieniędzy (wolną od podatku) bezpośrednio ze swojej wypłaty na rzecz wybranej organizacji charytatywnej. Ciekawą praktyką wspierania potrzebujących jest też „employee gift matching”. Pracownik korporacji wpłacający dowolną sumę na rzecz organizacji charytatywnej sprawia, że korporacja robi to samo. Zdarza się nawet, że firmy wpłacają trzykrotność sumy przekazanej przez swojego pracownika. Warto też wspomnieć o „cause related marketing”. Nazwa ta powstała w 1984 r. kiedy American Express przekazywała 1 proc. od każdej transakcji dokonanej ich kartą na rzecz odnowy Statuy Wolności. W sumie na jej renowację zebrano 1,7 mln dolarów, a American Express zanotowało 27-procentowy wzrost korzystania z kart. Przedsięwzięcie okazało się więc korzystne dla obu stron.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki