Pomińmy najprostsze ataki – ostatnio posunął się do nich minister Zbigniew Ziobro. Pojawiają się jednak rozliczni spece od dobrych rad przekonujący, że prezydent popełnił fatalny błąd, z punktu widzenia jego obozu politycznego i własnej kariery. Są tacy, którzy nagle odkrywają, że zawsze temu obozowi szkodził. Przy okazji snuje się rozważania o jego słabym charakterze i podatności na naciski dawnego mainstreamu.
Przemawiają też rzecznicy rozmaitych pragmatycznych teorii. Jedni z niepokojem, inni z nadzieją przypisują Andrzejowi Dudzie plany stworzenia własnej politycznej formacji (choć nie ma na to widoków, a co więcej, nie ma podstaw, by sądzić, że prezydent o tym w ogóle myśli). Z kolei część jego dawnych wrogów, którzy z taką łatwością go obrażali, przedstawiając jako Adriana, snuje rozważania o ustawce, czyli podziale ról między prezydentem a Jarosławem Kaczyńskim, podobno na wzór analogicznych praktyk w takich systemach autorytarnych jak putinowska Rosja. Skoro coś takiego ogłasza socjolog Radosław Markowski, to niby należałoby potraktować to poważnie. Niby…
W tych wszystkich spekulacjach i domniemaniach najmniej miejsca zajmuje jedna ewentualność: że obecny lokator pałacu prezydenckiego po prostu postąpił zgodnie z własnym przekonaniem. Oczywiście obudowanym kalkulacjami, bo one są zawsze w polityce obecne, tyle że w tym przypadku decyzja jest obarczona chyba większym ryzykiem niż zyskiem.
Kiedy uczestniczyłem w niezliczonych debatach na temat strategii obecnego prezydenta, zawsze tym, którzy wyczekiwali jakiejś jego „emancypacji”, doradzałem cierpliwość. Tłumaczyłem, że nie jest to takie proste, nie tylko dlatego, że spora część jego elektoratu widzi go jako zdyscyplinowanego wykonawcę pisowskich instrukcji i tego właśnie chce. Także i dlatego, że on sam niezwykle serio traktował myśl o swoich politycznych zobowiązaniach. I wobec tej grupy wyborców, i wobec lidera partii, który na niego postawił.
Pisałem tak również dlatego, że znam prezydenta. Nie używam zwykle takich argumentów, ale w końcu raz mogę wystąpić jako własny świadek. Jako ktoś, kto nie tylko historię opisuje, ale jest blisko niej. Dziś mogę otwarcie powiedzieć: Andrzej Duda w tym konkretnym przypadku uznał, że przekonanie nie pozwala mu żyrować ustaw – owszem, pisanych w ogólnej intencji naprawy – ale posuwających się zbyt daleko w uzależnianiu sądownictwa od jednego politycznego środowiska. Tak, to jego środowisko, ale czy ma ono prawo oczekiwać ślepego posłuszeństwa?
Czy nie tym samym motywem co Andrzej Duda kierowali się Jan Olszewski i Zofia Romaszewska, kiedy to prezydentowi doradzali lub jego krok poparli. Oni też mają na widoku kalkulacje? Partyjne lub personalne intrygi? Po prostu zbyt długo zajmowali się problemami prawa i praworządności, żeby uznawać, iż cel uświęca środki.
A co z hierarchami: arcybiskupami Gądeckim czy Hoserem? Oni też broniąc prezydenta, o coś grają? A może mają uznanie dla państwowych motywów kogoś, kto powinien je stawiać ponad doraźną politykę i kto robi to?
Spróbujmy choć raz uwierzyć, że ktoś w polskiej polityce w coś wierzy. To po prostu jest prawda. Czy da się porzucić na chwilę cynizm i tani makiawelizm? Ja ciągle wierzę, że to jest możliwe. Jeśli prezydent zarazi kogoś myślą, że cel nie zawsze uświęca środki, to będzie jego zwycięstwo.