Starzy sędziowie zostają wyrzuceni, poza tymi których wskazuje minister Ziobro, co zresztą szczególnie podkreśla naturę czystki. A może nawet, jak wielu przewiduje, PiS z tego akurat przepisu zrezygnuje. Może do procesu wyłaniania nowego Sądu Najwyższego wprzęgnie przejętą już przez siebie, nową Krajową Radę Sądownictwa. Tak czy inaczej stary organ zostanie zastąpiony przez nowy.
I wyobraźmy sobie, że za jakiś czas wybory wygrywa PO albo szersza liberalno-lewicowa koalicja. Dla niej nowy Sąd Najwyższy jest organem uzurpatorskim. Wybranym z naruszeniem prawa i połamaniem konstytucyjnych reguł. Takich, gdzie duch jest nawet ważniejszy od litery. Naturalną decyzją jest wtedy zdjęcie tego uzurpatorskiego Sądu Najwyższego i zastąpienie własnym. Jakim argumentem będzie można się temu sprzeciwić? Przecież stabilność, nienaruszalność sędziów podważono raz na zawsze. Może przywrócą sędziów sprzed „zamachu”, może sięgną po innych. Wystarczy zmienić ustawę. Powołać się na zmianę sądowego ustroju.
Ze skorupek nie będzie na powrót jajka. O tym, że po takiej operacji żaden sędzia nie jest pewien dnia ani godziny nie ma co nawet mówić. Rząd może tłumaczyć, że większa zależność prezesów sądów od ministra poprawi sądową efektywność. Może nas nawet przekonywać, że nie ma nic złego w upolitycznieniu Krajowej Rady Sądownictwa, bo w wielu krajach sędziów mianuje wprost władza wykonawcza. Ja się tym argumentom specjalnie nie opieram, bo model, w którym o sędziowskich karierach decyduje sama korporacja, się nie sprawdził. Ale czy alternatywą ma być całkowita zależność od polityków.
W krajach, gdzie sędziego wskazuje minister (z reguły jednak nie jednoosobowo) albo prezydent, granicą jest sędziowska nieusuwalność. Poza przypadkami, kiedy sędzia łamie prawo. Polski obóz rządowy właśnie chce tę zasadę połamać. Powtarzam raz na zawsze – jej się nie da potem nareperować. Zwolennicy rządu mówią: to tylko jednorazowa operacja, kiedyś sądów nie oczyszczono, więc trzeba to zrobić teraz. Gdyby pognano Sąd Najwyższy w roku 1990, ba gdyby próbowano zastosować wtedy w sądownictwie swoistą opcję zerową, zgodziłbym się. Wymiata się pozostałości totalitaryzmu. Naturalnie byłby problem, kim tych sędziów zastąpić. Ale nie protestowałbym. Ale dziś po 28 latach? Z tamtego składu Sądu Najwyższego nie ma dziś nikogo. Gdzie złogi postkomunizmu? Obrońcy tej ustawy nawet nie próbują uwiarygodnić tego oskarżenia żadnymi danymi. Słyszymy, że sądy są nieoczyszczone, że sędziowie kradną i chronią swoich. Zapewne. Nie tylko na poziomie SN.
Ale dziś nie mamy rewolucji. Nawet wielu z tych, co popierają PiS, będzie ten zabieg odbierać w kategoriach prostszych. To byli sędziowie starej władzy, a nowa władza zastępuje ich swoimi. To przekonanie, że każda władza ma swoich sędziów, utrwali się. A skoro tak, każda władza ich wymienia. Tylko gdzie tu niezawisłość?
Lekarstwo może okazać się gorsze od choroby. I to się okaże, jeśli rządząca prawica w tym swoim jak do tej pory najbardziej radykalnym pomyśle się nie cofnie. Może rękami prezydenta. Na razie trwa zabawa w rewolucję. Totalna opozycja tyle razy już mówiła o zagładzie demokracji, że dziś jej krzyki brzmią groteskowo. Ale równie groteskowo prezentują się politycy PiS i ich obrońcy porównujący pikietowanie Sejmu do terroryzmu i puczu. Polska jest przez to śmieszna. Ale konsekwencje tej nowelizacji śmieszne nie będą.