Logo Przewdonik Katolicki

Apokalipsa według Memlinga

Fot. Muzeum Narodowe w Gdańsku.

Gdańsk chwali się w tym roku swoim skarbem: Sądem ostatecznym Hansa Memlinga. Jest czym, bo arcydzieł tej klasy w Polsce jest niewiele, a historia tego tryptyku przebija wszystkie inne: kradzieże, piraci, przekupstwa i Armia Czerwona. Gotowy scenariusz na film przygodowy ze sztuką w roli głównej.


Kto zdaje sobie sprawę z tego, że w Muzeum Narodowym w Gdańsku znajduje się jedyne dzieło Memlinga w Polsce, i to dzieło uznawane za najlepsze? I kto zdaje sobie sprawę z tego, że dzieło to należy do arcydzieł malarstwa niderlandzkiego? Gdańsk postanowił wykorzystać zbieżność dat, dwie w miarę okrągłe rocznice i promować się, organizując wiele wydarzeń kulturalnych i naukowych z wykorzystaniem Sądu ostatecznego Memlinga. Program nosi nazwę „Jeden ze 100” – bo tryptyk ten uważany jest za jeden ze stu najważniejszych obrazów w sztuce dawnej. Można dyskutować nad liczbą „sto”, jest ona oczywiście umowna, ale nie można nie uznać Sądu ostatecznego Memlinga za arcydzieło, którym powinniśmy się chwalić i które powinniśmy świetnie znać. Jak na razie zaczyna dziać się sporo w Gdańsku, reszta Polski o Memlingu milczy. Jest to o tyle ciekawe, że gdańszczan o obecności obrazu w ich mieście raczej nie trzeba przekonywać.
 
Malarz Madonn i mieszczan
Kiedy 550 lat temu Hans Memling zaczął malować Sąd ostateczny, nie był jeszcze znanym malarzem. Potem powstało sporo dzieł, a niektóre z nich znajdują się w znanych muzeach, między innymi w Prado, w National Gallery of Art w Waszyngtonie, w Luwrze, National Gallery w Londynie, Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, w Starej Pinakotece w Monachium i oczywiście w Muzeum Memlinga w Brugii. Wyraźnie widać, że dzieła tego niderlandzkiego artysty są rozproszone po całym świecie. Kilka lat temu z okazji wielkiej monograficznej wystawy Memlinga na Kwirynale w Rzymie udało się zgromadzić w jednym miejscu chyba po raz pierwszy w historii wiele z nich. Niestety, nie wszystkie. Brakowało Sądu ostatecznego, obrazu, o którym mówi się, że jest „najwybitniejszym i najlepiej zachowanym przykładem malarstwa niderlandzkiego na świecie”. Sprawa w Polsce była w kręgach muzealniczych dość głośna, bo za wypożyczenie Memlinga chciano się nam zrewanżować wypożyczeniem trzech dzieł Caravaggia. Polscy konserwatorzy wymówili się złym stanem dzieła, kurator tamtej wystawy, świetny znawca twórczości Memlinga, który znał dobrze stan tryptyku, uważał, że jest na tyle dobry, żeby bez uszczerbku przeżyć transport i ekspozycję. Miał być zresztą jej główną osią. Sąd ostateczny miał szansę dotrzeć do Italii po swojej pierwszej nieudanej wyprawie sprzed ponad 600 lat. Był bowiem malowany na zamówienie włoskiego bankiera i miał zawisnąć w jednym z florenckich kościołów. Co w ogóle wiemy o Memlingu? Niewiele. Że urodził się w 1435 r., a od 1465 aż do końca życia mieszkał i pracował w Brugii. Ostatnie piętnaście lat (umarł w 1494 r.) spędził w dostatku, należąc do najzamożniejszych mieszkańców miasta (podobno dzięki żonie) i prowadząc pracownię dosłownie zaludnioną uczniami. Z czasem o nim zapomniano, przypisując jego obrazy innym malarzom (na przykład za autora Sądu ostatecznego dość długo uznawano Jana van Eycka). W XIX w. zachwycili się nim niemieccy romantycy, wobec czego stał się wreszcie popularny.
Jest autorem wielu Madonn z Dzieciątkiem, tyle że te powstające na początku jego kariery zachwycają żywym i poetyckim obliczem. Potem stały się po prostu kolejnymi portretami malowanymi według jednej wypróbowanej konwencji. Oprócz obrazów religijnych Memling malował portrety bogatych mieszczan i zamożnych kupców – a portrecistą był świetnym.
 
Grabieże
Zlecenie na Sąd ostateczny dostał na początku swojej kariery, w 1467 r. Prace nad nim trwały sześć lat, w ciągu których powstały także takie dzieła jak słynny Tryptyk Adoracji Marii (teraz w Prado) czy Męka Chrystusa (w Turynie). Bankier Angelo Tani rezydujący w Brugii zamówił ołtarzowy tryptyk ukazujący sąd ostateczny dla rodzinnej kaplicy w kościele św. Bartłomieja pod Florencją. Na zewnętrznych skrzydłach tryptyku Memling namalował postaci donatorów: małżonków Tani. Dzieło załadowano na galeon pod burgundzką banderą, który niestety nigdy do Italii nie dopłynął. Okręt został złupiony przez gdańskiego kapra Paula Benekego – w czasie morskiej bitwy trzynastu marynarzy zginęło, a stu zostało rannych. Kaper to nie to samo co pirat, który działa na własną rękę i nikomu nie musi się tłumaczyć. Kaper ma zleceniodawcę i pozwolenie na łupienie statków jego wrogów. Beneke podzielił zdobycz – a na statku było wiele cennych ładunków – między członków załogi, siebie i trzech gdańskich patrycjuszy, którzy byli właścicielami statku, na którym pływał. Tryptyk otrzymał w ten sposób kościół Najświętszej Marii Panny w Gdańsku, chyba na zasadzie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Oczywiście właściciele domagali się zwrotu, angażując w to nawet papieża Sykstusa VI, jednak bez rezultatu. W ten sposób zupełnie nielegalnie i przypadkowo Gdańsk stał się właścicielem niderlandzkiego arcydzieła sztuki sakralnej. Tryptyk wisiał tak przez wiele dziesiątków lat przy filarze św. Jerzego, a ochotę na niego mieli między innymi cesarz Rudolf II, a nawet car Piotr I. W końcu XVI w. zaproponowano za niego czterdzieści tysięcy talarów. Dopiero Napoleon w 1807 r. kazał wywieźć obraz do Luwru (który zamienił na Muzeum Napoleona), a po kongresie wiedeńskim zajęli się nim konserwatorzy w Berlinie. Po dziesięciu latach wrócił do kościoła Mariackiego nad Motławą. Kolejne przygody czekały Sąd Ostateczny po II wojnie światowej. Został skradziony w 1945 r. i ukryty przez Niemców w wiejskim kościółku w Turyngii, gdzie odnalazły go oddziały Armii Czerwonej i wywiozły do Leningradu. Przez kolejne lata wisiał w leningradzkim Ermitażu. Związek Radziecki oddał go Polsce wraz z kilkoma innymi dziełami na fali odwilży 1956 r.
 
Morze interpretacji
Nad treściami i symboliką Sądu ostatecznego oraz nad artyzmem wykonania debatują krytycy sztuki i teologowie, zgadzając się w tym, że nikt ze współczesnych Memlingowi nie pokazał piekła w tak przerażającej formie. I to mimo że ostatnie badania wykazały, że Memling piekło trochę złagodził: było jeszcze gorzej. Choć w centrum tryptyku króluje Jezus Chrystus jako sędzia siedzący na tęczy, otoczony przez apostołów w roli ławników, to właśnie ta realistyczna i straszna wizja diabelskich istot najbardziej pozostaje w pamięci. O to zresztą chodziło, żeby przestraszyć wiernych i tym samym ich pouczyć o zupełnie realnej możliwości potępienia. W tym sensie lewa strona tryptyku przyciąga spojrzenia i straszy chaosem i piekielnym ogniem oraz wymyślnymi torturami. Strona prawa, ta niebiańska i pełna harmonii, w której brakuje dramatyzmu, obiecuje nagrody i życie w chwale Pana. W tym obrazie Memling zawarł tyle znaczeń i symboli, że trudno wręcz znaleźć fragment ich pozbawiony. Interpretacji jest wiele, tak samo jak sporów i dyskusji. Badania konserwatorskie wykazały, że Memling często zmieniał koncepcję w trakcie pracy nad obrazem. Najciekawsze jest to, że w ciągu pięciu wieków ten obraz wymagał tak niewielu prac konserwatorskich. Właściwie nie wiadomo dlaczego, ale świetnie się trzyma.
 
 
 
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki