Atak na jarmark świąteczny w Niemczech dobitnie udowadnia, niestety już po raz kolejny, że Europa Zachodnia od pewnego czasu znajduje się w sytuacji kryzysowej. Wiąże się to z kolejną w jej historii falą zagrożenia terrorystycznego. Przy czym to obecnie odnotowywane nie jest powiązane z funkcjonowaniem tylko jednej organizacji terrorystycznej. Dotyczy raczej szerszego katalogu nierozwiązanych i nagromadzonych przez lata problemów wewnętrznych naszego kontynentu oraz tych rozwijających się w jego otoczeniu. Począwszy od akceptacji procesów gettoizacji dużych obszarów miejskich w takich państwach jak Francja czy Belgia, akceptacji istnienia form radykalizowania więźniów, aż po zupełną bierność wobec istnienia różnych państw upadających lub wręcz upadłych w bliskości kontynentu europejskiego.
Nikt nie ma gwarancji
Niestety w przypadku obecnych zagrożeń terrorystycznych żadne państwo w Europie nie jest w stanie zapewnić swoich obywateli, że to właśnie ono dysponuje stuprocentową pewnością co do własnego bezpieczeństwa. Jak widać po Niemczech, nawet najwyższe alerty antyterrorystyczne różnych służb zajmujących się bezpieczeństwem wewnętrznym nie dają gwarancji, że każdy spisek lub konkretny zamach zostanie rozbity na etapie gwarantującym ostatecznie brak ofiar lub zminimalizowanie ich liczby. Przy czym każdy mocno uwypuklony przez media sukces terrorystów lub pojedynczego terrorysty daje bardzo niebezpieczne dla instytucji państwa złudzenie. Opierające się na szybkiej i pobieżnej diagnozie, sugerującej zupełną nieskuteczność zaangażowanych sił oraz środków.
Jeśli weźmiemy pod uwagę choćby sam przykład niemiecki, należy podkreślić, że islamiści wzywali do ataków w Niemczech już od dłuższego czasu. Sama tylko propaganda tzw. Państwa Islamskiego pełna była różnych form nawoływań, skierowanych do jego zwolenników, ażeby zaktywizowali się właśnie u naszych zachodnich sąsiadów. Na tym etapie można jedynie domniemywać, ile w takim razie potencjalnych spisków rozbiły służby federalne lub landowe na długo przed atakiem Anisa Amriego. Wystarczy przypomnieć, że w ostatnich miesiącach zintensyfikowano w Niemczech działania przeciw grupom salafitów i zatrzymano podejrzanych należących do tych grup.
Lecz uczciwie mówiąc, żaden najbardziej rozbudowany i wydawałoby się skuteczny system antyterrorystyczny nie jest w stanie przechwycić każdego potencjalnego zamachowca lub zamachowców. Szczególnie tych, którzy działają w wąskim, hermetycznym gronie, np. rodzinnym lub wręcz na własną rękę (tzw. samotne wilki). Z jednej strony społeczeństwa zdają sobie z tego sprawę, z drugiej jednak po każdym z zamachów w głównej mierze pod wpływem emocji pojawia się moment zapomnienia o tego rodzaju zasadzie.
Wyciągać wnioski
Nie zmienia to oczywiście potrzeby ciągłego doskonalenia się i wyciągania wniosków z mankamentów, które zostały ujawnione w trakcie wyjaśniania poszczególnych spraw. Częstokroć dotyczą one kwestii czysto taktycznych, które najbardziej interesują konkretne służby – choćby w zakresie zabezpieczenia danej infrastruktury miejskiej czy wyposażenia policji w konkretne uzbrojenie. Niejednokrotnie jednak uwypuklają błędy popełniane na poziomie decyzji strategicznych, w tym przede wszystkim tych politycznych. Niedawne wydarzenia w Berlinie zapewne przywrócą taką dyskusję o sposobie sprawdzenia i obserwacji osób, które dostają się do Europy w ramach kolejnych fal kryzysu migracyjnego z regionu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Chodzi zarówno o standardy sprawdzania ich tożsamości, monitorowania aktywności w państwach europejskich, ale również szybkości podejmowania decyzji o wydaleniu osób mogących stwarzać zagrożenie.
Jednocześnie nie można zapominać, że to tylko część większego problemu. Albowiem proces radykalizacji i pozyskania przez daną organizację terrorystyczną może nastąpić równie dobrze na samym terytorium konkretnego państwa w Europie. Dotyczyć może także obywateli, którzy nie przybyli na kontynent w sposób nielegalny, ale zwyczajnie tam się urodzili i przez lata mieszkali, nie znajdując się w kręgu zainteresowania służb. O skali tego rodzaju problemu świadczyć mogą transfery rekrutów z Europy, szczególnie tej zachodniej, do ogarniętej wojną domową Syrii po 2012 r.
Wojna informacyjna
Dlatego działania państw nie mogą ograniczać się do poszukiwania, typowania i wykrywania osób już dążących do przygotowywania aktów terroru. Walka lub działania antyterrorystyczne obejmować muszą próbę przejęcia inicjatywy strategicznej na etapie wyprzedzającym. Szczególnie w sferze propagandy, wojny informacyjnej oraz działań z okręgu operacji psychologicznych. Tam jednak widać współcześnie największe niedociągnięcia, które są na co dzień wykorzystywane w sposób bardzo skuteczny przez ideologów oraz odpowiedzialnych za rekrutację z różnych organizacji radykalnych czy wręcz terrorystycznych.
Dzisiejszy postęp w sferze wymiany informacji gwarantuje przy tym radykałom i terrorystom nowe możliwości w stosowaniu różnych metod działania. Przykładowo tzw. Państwo Islamskie może kierować do Europy własnych, przeszkolonych członków w celu przeprowadzania ataków terrorystycznych, przenosząc przy tym ciężar walk na terytorium przeciwnika. I w tym przypadku wbrew pozorom służbom zapewniającym bezpieczeństwo najłatwiej jest odnaleźć jakiś ślad ich aktywności, a przez to – przeciwdziałać zagrożeniu. Aczkolwiek równie dobrze struktury rozrzucone w Syrii i Iraku mogą za pomocą kanałów informacji przesyłać zmasowany, jednokierunkowy przekaz medialny. Jedynie nawołujący do ataków i instruujący, jak je przeprowadzać, ale bez potrzeby kontaktowania się z ich potencjalnymi wykonawcami. Odbiór takich materiałów, chociażby w internecie, jest bardzo łatwy. Zaś liczba osób, która może mieć z nimi styczność, zbyt szeroka, aby każdego objąć dokładnym sprawdzeniem.
Co więcej, same techniki ataków gwarantują współcześnie niezmierną łatwość oraz swobodę działania. Poprzez użycie improwizowanych ładunków wybuchowych, konstruowanych z ogólnodostępnych materiałów po zastosowanie zwykłych pojazdów, jak to miało miejsce chociażby w Nicei oraz Berlinie. Nie wspominając nawet o atakach z użyciem broni białej, a więc wszelkich noży, maczet, siekier itp. To również zmniejsza możliwość wykrycia każdego spisku, jeszcze na poziomie planistycznym i logistycznym. Niestety nie można również zapominać o możliwości wystąpienia bardziej zaawansowanych i zmasowanych w zakresie środków spisków. Co więcej, w Syrii i Iraku część terrorystów spotkała się z bronią masowego rażenia i używała w praktyce swoich działań broni chemicznej.
Brutalna diagnoza
Pojawia się zatem pytanie, czy Europa już przywykła do tego zwiększonego zagrożenia terrorystycznego, czy jeszcze niejako broni się przed dość brutalną diagnozą, że będzie ono trwało przez kolejne lata? Państwa oraz ich służby raczej zaakceptowały ten poziom stałego balansowania na poziomie podwyższonego ryzyka wystąpienia zamachów. Szczególnie że dzieje się tak w zasadzie już od 11 września 2001 r. Jednak społeczeństwom przyzwyczajonym do pewnego poziomu komfortu w sferze bezpieczeństwa nadal trudno jest przywyknąć do myśli, że zagrożenia są realne. Co więcej, dotyczą one przysłowiowo ich własnych ulic.
Niestety opornie przychodzi też łączenie obniżonego poczucia bezpieczeństwa Europejczyków z tym, co dzieje się poza kontynentem. Wojny w Syrii, Iraku, Jemenie, niestabilność w Libii itd. rzadko bowiem przebijają się do głównego nurtu dyskusji, a przecież cały czas stanowią odpowiednią pożywkę dla nowych grup radykałów.
Dr Jacek Raubo
Adiunkt na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz stały współpracownik i publicysta portalu Defence24.pl