Logo Przewdonik Katolicki

Generał ukrytej armii

Monika Waluś

Młody chłopak z prowincji trafia do elitarnej szkoły w mieście i traci wiarę. Bunt wobec Boga, wyśmiewanie religii – i nagłe nawrócenie. Uratowała go uparta modlitwa matki.

Życie zmarłego sto lat temu bł. Honorata Wacława Koźmińskiego przypadło na burzliwy czas zaborów, obcej władzy, prześladowań, klęski kolejnych powstań, zsyłek na Sybir, rozpadu rodzin, rosnącej biedy. Najsławniejszy polski spowiednik, kierownik duchowy tysięcy ludzi, organizator wielu stowarzyszeń i ukrytych zgromadzeń zakonnych urodził się w 1829 r. na Podlasiu, w Białej, podupadającej po wielkich pożarach i powstaniu. Wychował się w wielodzietnej, pobożnej rodzinie. W rodzie było wielu duchownych; młody Wacław szybko został ministrantem.
Apostoł ateizmu
Ojciec, z zawodu architekt, zdecydował o zmianie sytuacji rodziny. Przeprowadzka z małej miejscowości na wschodzie do miasta na Mazowszu musiała być znaczącym wydarzeniem. Rodzice, doceniając zdolności syna, zdecydowali się na poważną inwestycję – wysłali go do Płocka, do jednego z niewielu wówczas gimnazjów, dając mu szansę wejścia do elity intelektualnej i zdobycia lepszego zawodu. Jedenastolatek znalazł się sam w dużym mieście, w elitarnej szkole, wymagającym otoczeniu; to musiało imponować. Chłopak szybko stracił wiarę, przestał się modlić, spowiadać, szanować przykazania. Można oskarżać kolegów i nauczycieli, można też zauważyć, że wiara wyniesiona z dzieciństwa nie wystarczyła, gdy znalazł się z dala od domu, rodziców i krewnych. Jaki obraz Boga odrzucił?
Wacław skończył słynne płockie gimnazjum, a ojciec, dumny z osiągnięć syna, zawiózł go na studia architektury w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. Jako student Koźmiński otwarcie kpił z kolegów wierzących i księży, w dyskusjach występował jako „apostoł ateizmu”, jak wspominał gorzko po latach; czytał chętnie książki wrogie religii. Zapowiadał, że jeśliby się nawrócił, wszyscy mogą mu napluć w oczy.
„Wpadłem w obłąkanie”
Był to czas gorący, policja carska podejrzewała wszystkich o spiski patriotyczne. Na uczelni widywano żandarmów, zabierających studentów z czasie wykładów na przesłuchania. 23 kwietnia 1846 r. policja carska uwięziła także Wacława Koźmińskiego. Osadzono go w słynnej Cytadeli, fortecy, w Pawilonie X wśród więźniów szczególnie niebezpiecznych. Matka, Aleksandra Koźmińska, natychmiast przyjechała do Warszawy. Codziennie modliła się przed obrazem Matki Bożej, a po Mszy św. chodziła do Cytadeli pytać o syna, jednak wiadomości były coraz bardziej przygnębiające.
Ciężkie warunki więzienia, przesłuchania i samotność wywołały u Wacława kryzys duchowy. Dotychczas z zapałem wykazywał, że Boga nie ma – w więzieniu mówił jednak przede wszystkim do Niego – oskarżał, wypominał swe krzywdy, obwiniał o wszystkie nieszczęścia, wyliczał swoje pretensje tak głośno, że jego krzyki słychać było za murami więzienia. Sam Koźmiński, wspominając ten czas, pisał: „Straciłem rozum, wpadłem w obłąkanie i trzy tygodnie na przeraźliwych krzykach dzień i noc zostawiałem”. Ciągle walczył więc z obrazem Boga, jaki zachował w sercu; sprzeciwiał się Bogu, którego dotąd prawdziwie nie poznał, nie umiał Go słuchać ani prosić. Matka, przychodząc codziennie do Cytadeli, słyszała dzikie krzyki i ku swemu przerażeniu dowiedziała się, że to właśnie jej syn, uznany już wręcz za wariata. Ciężko chory tracił przytomność, lekarze nie dawali zbytnich nadziei na wyzdrowienie. Matka nie mogła spać, modliła się, płacząc, trzymając się nadziei: „Ale Bóg jest”. Z rozpaczy podniosło ją niezwykłe doświadczenie, które zapisała w liście: „Czuję blask, otwieram oczy, a tu Opatrzność Boża błyszczy tuż nad mną! Padam na twarz, płaczę, czy podobna, bym ja niegodna to widziała…”. Jak się później okazało, w tym samym momencie nastąpił przełom w chorobie i duszy Wacława. On sam wspominał do końca życia niezwykłe wydarzenie: „Pan Jezus przyszedł do mnie do celi więziennej i łagodnie do wiary przyprowadził”. Stało się to 15 sierpnia 1846 r.
Koźmiński wielokrotnie wracał do tego czasu, wyrzucając sobie gwałtowne słowa i zachowanie, wspominał nagłe, niezasłużone doświadczenie obecności Bożej. Pisał o sobie jak o kimś obcym, kto „przez nieszczęśliwe szkolne wychowanie straciwszy wiarę, żył długo bez pamięci na Boga”.  
Bóg zabrał gorycz
Spotkanie z Bogiem odbyło się więc w warunkach ciężkiego więzienia, odosobnienia, przesłuchań, choroby. Nie przyniosło nagłego uwolnienia z aresztu – Koźmiński pozostawał w nim jeszcze siedem miesięcy w Cytadeli, jednak – jak zapisał – „całą jego gorycz Pan Bóg odjął”. Więzień przeżywał obecność bliskiego, kochającego Ojca i poznawał Go dzięki modlitwie. Był to początek drogi, „wiara powoli, coraz bardziej wracała do serca i przywiodła do poświęcenia się Bogu na służbę”. To intymne spotkanie z Bogiem odbiło się w życiu, działaniu i nauczaniu Koźmińskiego; z własnego doświadczenia zapewniał: „W Chrystusie znajdziesz wszystko, czego szukasz i pragniesz”. Skończył studia, porzucił architekturę i wstąpił w 1848 r. do zakonu kapucynów, znanego z surowej reguły życia. Otrzymał imię Honorat. Studiował teologię, przyjął święcenia w 1858 r.
Stał się słynnym rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym. Po upadku powstania styczniowego spowiadał w więzieniu skazanych na śmierć powstańców i członków Rządu Tymczasowego i towarzyszył im aż do egzekucji.
O prawa kobiet
Gdy władze carskie zamykały zakony, o. Koźmiński znalazł się w klasztorze w Zakroczymiu pod Warszawą. Wieści o niezwykłym spowiedniku rozchodziły się bardzo szybko, wkrótce odwiedzały go tłumy, zapisując się na listę i czekając całymi dniami w kolejce. O. Honorat pamiętał i rozpoznawał ludzi nawet po latach. Siedział godzinami w konfesjonale podobnym do szafy. Nie widząc twarzy, słuchając tylko szeptu, przede wszystkim historii upadków, win i błędów, umiał upomnieć tak, by nie miażdżyć; podnosił, uskrzydlał, wskazując możliwości i dalekie horyzonty. Miał dar kojarzenia ludzi, odkrywał ich talenty i charyzmaty. W czasach gdy kobiety nie miały praw wyborczych ani zawodowych, on wychowywał liderki, animatorki, działaczki. Mimo zakazów i prześladowań inicjował stowarzyszenia tercjarskie, z nich formowały się liczne zgromadzenia zakonne, bez habitu docierające do wielu środowisk – robotniczych, wiejskich, kobiet pracujących zawodowo, właścicielek firm, nauczycielek i służących. Historia tajnych zgromadzeń i ich założycielek może stanowić temat na serial sensacyjny. Zakonnice bez habitu przyjmowały pracę w łódzkich fabrykach i upominały się o prawa robotnic; tworzyły w Warszawie warsztaty i firmy, zakładały szkoły, przemycały Pismo Święte w głąb Rosji, uczyły religii na Syberii. Tam, gdzie było można, powstawały także zgromadzenia habitowe, kobiety zakładały domy opieki i szkoły. Pod wpływem o. Honorata z narażeniem życia rozwijało ukrytą działalność tysiące ludzi. On sam, przeniesiony do Nowego Miasta nad Pilicą, wspierał i doradzał wyłącznie poprzez uważne słuchanie spowiedzi wiele godzin dziennie oraz listy pisane ze świadomością ewentualnej kontroli. Dekonspiracja życia zakonnego groziła zesłaniem na Sybir. Mianowany komisarzem generalnym kapucynów zadbał o rozwój zakonu. Uznawano go za świętego już za życia.
Generał ukrytej armii
Wielkiego trzeba ducha, by jak on przyjąć ze spokojem podejrzliwość i niezrozumienie, które wówczas rodziły się wokół jego osoby. Liczba założonych przez niego zgromadzeń zakonnych, różnorodność ich zadań budziły niepokój, rzeczywiście niewidoczny kapucyn mógł się wydawać niemal generałem wielkiej, ukrytej armii. W czasach gdy nowością było jakiekolwiek zaangażowanie kobiet poza klauzurą, pomysł o. Honorata, by kobiety bez habitu wchodziły do środowisk robotniczych, rzemieślniczych i nauczycielskich, po prostu szokował. Nie dowierzano, by można było trzymać się określonej reguły życia i duchowości poza klasztorem, bez habitu, żyjąc wśród ludzi w świecie.
Krytycy nie mogli przewidzieć, że po Soborze Watykańskim II ostatecznie zostaną zatwierdzone instytuty świeckie, stowarzyszenia życia apostolskiego; nie mogli wiedzieć, że za ich życia i na ich oczach powstaje nowa forma życia konsekrowanego.
Honorat zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. Jan Paweł II beatyfikował go w 1988 r. Sejm uznał go za jednego z patronów roku 2017 w Polsce.
Kard. Wyszyński mówiąc o nim, zauważył: „W czasach beznadziejnych jeden człowiek zdolny był poderwać dziesiątki tysięcy ludzi do służby i ratowania narodu”.  To prawda, ale najpierw pokazał im swój obraz Boga; uczył, że Chrystus daje „wszystko, czego szukają i pragną”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki