Logo Przewdonik Katolicki

Turcja nie musi być zagrożeniem

Jacek Borkowicz
fot. Fotolia

Turcja jest dzisiaj problemem dla Europejczyków. Ale w dalszej perspektywie prawdziwym problemem będzie dla nas Turcja trwale odłączona od Europy.

Zdławienie puczu 15 lipca jest początkiem nowego rozdziału historii kraju nad Bosforem. Prezydent Recep Tayyip Erdogan, szybko rozprawiając się z buntownikami, jeszcze mocniej uchwycił stery władzy nad tym 80-milionowym państwem. Turcja pod jego rządami staje się krajem dyktatorskim, gdzie więzienia zapełniają się tysiącami prawdziwych lub domniemanych przeciwników politycznych prezydenta. Jednocześnie Erdogan, jak nigdy dotąd, może cieszyć się z autentycznego poparcia zdecydowanej większości obywateli. Turcy dają światu wyraźny sygnał, że ich ojczyzna pragnie wrócić na tory światowej polityki jako kraj silny. Kraj, bez udziału którego niemożliwe jest trwałe rozwiązanie stuletniego już konfliktu na  Bliskim Wschodzie.

Przyjaźń z Putinem
Patrząc z bieżącej perspektywy, należy to uznać za sygnał niepokojący. Jednak może on być również wyrazem tendencji, które dają nadzieję nam, Europejczykom, na dalszy, pokojowy rozwój naszej kontynentalnej wspólnoty. Owszem, nadzieja to trudna, ale tylko trudna nadzieja warta jest, by jej zaufać. W marcu tego roku Turcy powstrzymali falę uchodźców z Syrii i Afganistanu, której napływ wyraźnie już zaczynał destabilizować Unię Europejską. Rządzone przez Erdogana państwo pokazało, że jest w stanie skutecznie odgrywać rolę klucza pasującego do zamka europejskich problemów. Erdogan nie zamierza jednak przekręcać tego klucza za darmo – domaga się przyznania Turkom prawa do ruchu bezwizowego po obszarze Unii. Europa się z tym ociąga (czy słusznie – o tym za chwilę), więc turecki przywódca pyta: czy Unia chce iść razem z nami, czy też nie? Że nie jest to pytanie retoryczne, dowiedzieliśmy się miesiąc po zdławieniu puczu, kiedy to Erdogan ostentacyjnie „pogodził się” z Putinem. Dotąd łączyły go z nim stosunki bardziej niż chłodne. Teraz, gdy ten artykuł ukaże się w druku, będzie już świeżo po drugim w ostatnich miesiącach spotkaniu z rosyjskim prezydentem. To kolejny wyraźny sygnał dla Europy.
Nie powinno się tych gestów lekceważyć – choć też nie sposób łatwo ulegać ich wymowie. Trudno jest otwierać europejskie bramy obywatelom państwa, w którym łamie się prawa człowieka. Państwa, którego południowe granice są jednym wielkim frontem międzynarodowej wojny. Wreszcie państwa, którego przywódca otwarcie szantażuje unijną wspólnotę. Unia Europejska nie może sobie na to pozwolić: nawet gdy odejmiemy ludność Wielkiej Brytanii, nadal liczymy sobie prawie 450 milionów obywateli.

Dążąc do wzmocnienia
Wydaje się jasne, że jako duży gracz winniśmy odpowiadać zdecydowanym „nie” Putinowi, który szantażując nas gazem i bronią atomową, testuje europejską jedność. Czy tak samo mamy dziś potraktować jego nowego „przyjaciela” Erdogana? Tutaj pojawia się podstawowa różnica. Europejska polityka putinowskiej Rosji jest i będzie skierowana na osłabienie oraz podział Unii. Proeuropejski zwrot Turcji Erdogana będzie ruchem w kierunku trwałego tej Unii wzmocnienia. To prawda, że 80-milionowa Turcja w 450-milionowej Europie może okazać się dla nas słoniem w składzie porcelany. Ale tutaj wiele zależy od nas samych. Lepiej mieć w czterech ścianach oswojonego słonia niż dwa dzikie olbrzymy, Turcję i Rosję, solidarnie walące trąbami w dach europejskiego domu.

Turecka religijność
Teraz trochę więcej o samym tureckim „słoniu”. Turcja, jak wiadomo, jest krajem muzułmańskim, co więcej, wpływy islamu wzrosły tam w ostatnich latach. Potwierdzić to może każdy, kto po raz drugi – z kilkuletnią przerwą – odwiedził Stambuł i widział odziane w chusty obywatelki stolicy. Wcześniej taki widok był rzadkością. Wielu z nas napawa to obawą przed turecką odmianą islamskiego radykalizmu. Niesłusznie. Rzeczywiście w ostatnich latach średnia religijności w Turcji wyraźnie się podniosła, ale spójrzmy na ten fakt z punktu widzenia człowieka wierzącego. To chyba dobrze, że Turcy zaczęli mocniej wierzyć w Boga Jedynego…
I nie jest to wiara fanatyczna. Owszem, wśród 80 milionów ludzi zawsze mogą się zdarzyć kandydaci na radykałów. Dzieje się tak również w samej Europie. Ale to naprawdę margines, tureckich terrorystów można policzyć na palcach jednej ręki. Prawda, my Polacy dobrze pamiętamy Mehmeta Ali Agçę, ale wiele wskazuje na to, że nie tyle był on posłuszny islamowi bądź tureckiemu nacjonalizmowi, ile wykonywał polecenia idące z zupełnie innej, znacznie lepiej znanej nam strony świata.
W kręgu islamu Turcy są i pozostaną – poza przypadkiem maleńkiego Libanu – najbardziej zeuropeizowanym społeczeństwem Bliskiego Wschodu. Turcja od wieków, jako nasz bliski sąsiad, związana jest ściśle z cywilizacją Zachodu. Co więcej, to przecież właśnie po tamtej ziemi podróżował św. Paweł, to tam dożyła końca swoich ziemskich dni Maryja, tam głosili słowo Boże ojcowie Kościoła. Niejednego zdziwi to, co za chwilę przeczyta: prawdopodobnie większość współczesnych obywateli tureckich to potomkowie nie stepowych koczowników, lecz świadków wydarzeń opisanych w Dziejach Apostolskich. Chociażby dlatego tureccy muzułmanie, w swojej masie, mają inną mentalność niż na przykład salaficcy fundamentaliści z Pustyni Arabskiej.

Bez podejrzliwości
Na Bliskim Wschodzie Turcy są też dziś narodem najbardziej dynamicznym, zarówno pod względem rozwoju gospodarczego, jak i wzrostu poziomu edukacji. W tej mierze szybko zbliżają się do standardów, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Świadczy o tym chociażby stan kilkumilionowej społeczności tureckiej na Zachodzie, głównie w Niemczech, która mimo zgrzytów, w porównaniu z innymi wspólnotami islamskimi, integruje się i tak najlepiej.
Warto też pamiętać, że obywatelem tureckim jest każdy kolejny prawosławny patriarcha ekumeniczny, a Cerkiew Konstantynopola-Stambuła jest i pozostanie pierwszą wśród Cerkwi prawosławnych świata. Dziś siła polityczna Rosji, tak czy inaczej, wpływa na międzynarodowe znaczenie patriarchatu w Moskwie; z tych samych powodów polityczne znaczenie Turcji wpływać może na pozycję patriarchatu konstantynopolitańskiego. I będzie to sytuacja dla patriarchatu korzystna, pod warunkiem że Turcja ostatecznie znajdzie się w gronie narodów Europy, korzystając z owoców pokojowej współpracy. W takim, i tylko w takim wypadku rozwiązana też może być paląca dziś kwestia uznania przez Konstantynopol autokefalii patriarchatu w Kijowie.
Trwałym interesem geopolitycznym Turcji jest jej związek z Europą, jak również z całym Zachodem. Turcy zadeklarowali to niegdyś swoim przystąpieniem do NATO, dziś pragną również przystąpić do Unii Europejskiej. Bardziej im po drodze z Europą niż z Rosją, a umizgi Erdogana w stronę Putina wydają się raczej gestem zawiedzionego kandydata do UE niż dalekosiężną strategią. Ryzyka strategicznego zwrotu ku Moskwie nie należy jednak lekceważyć. Dlatego też Unia, w odpowiedzi na sygnały Erdogana, powinna dać mu czytelny sygnał własny. Traktować go bez niepotrzebnej podejrzliwości, reagując tylko na konkretne fakty łamania praw człowieka. A jednocześnie ponowić klarowną ofertę szybkiego zniesienia wiz – gdy kwestia tych konkretnych faktów zostanie rozwiązana w duchu akceptowalnego w UE prawa.
Tyle że do takiego postawienia sprawy nie wystarczy nam armia brukselskich urzędników. Tutaj potrzeba męża stanu, zdolnego przeprowadzić odważną i dalekosiężną decyzję. Erdogan czuje, że w Unii nie ma dziś partnera na swoją miarę, dlatego szantażuje nas Putinem. Czy w najbliższych latach wyłoni się europejski przywódca, który sprosta temu wyzwaniu?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki