Rzadko się zdarza taka sytuacja: wychodzę z kina, a film, jaki obejrzałam, nie daje mi spokoju przez kolejne dni. Dlaczego przeżyłam ten film aż tak osobiście? Oczywiście wielu z nas doświadczyło już jakiejś straty, ktoś bliski nam umarł, znane nam są problemy związane z opieką nad obłożnie chorymi, ten strach, który paraliżuje. Młody wiek beztroski i życia bez świadomości śmierci, która zawsze dotyka kogoś innego, jest już za nami. Kiedy chorują i umierają dziadkowie prowadzimy najbardziej intensywne życie: pierwsza miłość, pierwsza praca, pierwsze dziecko. Inaczej jest, gdy odchodzą rodzice. A przecież istnieją jeszcze nagłe i przewlekłe choroby. Szpitale. Kroplówki. Wypożyczalnie sprzętu medycznego. Materace antyodleżynowe. Poczekalnie. Pieluchy. Paznokcie u nóg, które nie przestają rosnąć. Odleżyny. Emocje. Franco trochę dzieli się też swoim doświadczeniem, ale najważniejsze jest to, że zrobił film tak subtelny a jednocześnie tak niejednoznaczny. Widz wychodząc z kina pozostaje sam – dosłownie sam, wstrząśnięty, z pytaniami, które będą się tylko mnożyć i mnożyć. I choć to film o życiu i umieraniu w świecie postreligijnym to jest to paradoksalnie obraz głęboko religijny, bo pytania jakie prowokuje wykraczają daleko poza zwykłą psychologię.
Zabawny i umierający
Kino różnie sobie z tym tematem radziło. Na jednym biegunie znajdują się filmy odczarowujące starość, opowiadające wzruszające historie o wesołych staruszkach, którzy czują się potrzebni. Znajdują przyjaźń, wytyczają sobie jakiś ważny cel, podróżują, z zasmuconego i zgorzkniałego człowieka stają się wesołym i pogodzonym z losem towarzyszem. Podobne schematy obowiązują także w wielu filmach o nieuleczalnie chorych i niepełnosprawnych. Nie ma tu miejsca na fizjologię i te wszystkie wstydliwe rytuały, jest kalectwo, samotność i rozpacz, a potem pojawia się ktoś najpierw niechętny, ale przekonuje się, że ten starszy lub kaleki człowiek może zaoferować mu bardzo wiele niewymiernych korzyści. Przemiana dotyka wszystkich: chorych i ich opiekunów, życie nabiera sensu, a śmierć nadchodzi w najbardziej sprzyjającym momencie jako naturalny koniec życia. Na drugim biegunie są filmy, których twórcy chcą podjąć tematy trudne i kontrowersyjne, chcą włożyć kij w mrowisko, ale robią to różnie. Najczęściej powstaje mieszanka cukierkowej przyjaźni z demagogicznym pokazaniem problemu eutanazji. Weźmy chociażby flagowy film tego gatunku, W stronę morza. Bohater od kilkudziesięciu lat sparaliżowany walczy w sądzie o prawo do własnej śmierci. Jest bardzo sympatyczny, nawet pogodny, ma wspaniałych i cierpliwych opiekunów i oddanych przyjaciół. Żyje we wspaniałej rodzinie. A jednak chce umrzeć i udaje mu się to, a śmierć jest tak sympatyczna, w otoczeniu, daleka od wizji odhumanizowanego śmiertelnego zastrzyku w sterylnych szpitalnych wnętrzach. Oto wspaniała humanitarna śmierć w odróżnieniu od niehumanitarnego cierpienia obłożnie chorych i nieodwracalnie starych ludzi. Filmy podejmujące temat eutanazji grzeszą publicystyką, demagogią i tanim moralizatorstwem. Inaczej chcą mówić o tym filmy twórców kina zwanego autorskim lub artystycznym. Wspomnę Miłość Michaela Hanekego, którego obraz miłości może oburzać, ale świetnie pokazuje relacje w rodzinie wobec człowieka starego i obłożnie chorego, oraz panującą w dzisiejszym świecie niezgodę na ułomność, chorobę i cierpienie. Oraz ciężar samotnej opieki nad chorym. Wspomnę jeszcze holenderski film Urszuli Antoniak Code Blue, której bohaterką jest wyalienowana pielęgniarka, która z własnej inicjatywy „pomaga” swoim pacjentom w beznadziejnym stanie powolnego umierania. Emocjonalnie oziębła kobieta kolekcjonuje pamiątki po nich: grzebień, szczoteczkę do zębów, jakiś drobiazg.
Sprawy ostateczne
Wydaje się, że emocjonalna oschłość charakteryzuje też bohatera filmu Opiekun, pielęgniarza granego przez Tima Rotha. Wszyscy krytycy powtarzają, że to jego rola życia. Całkowicie się z nimi zgadzam, Roth rezygnując z całego arsenału środków aktorskich, sprowadzając mimikę i gesty do minimum stworzył kreację, o której trudno zapomnieć. Poznajemy go, gdy opiekuje się kobietą chorą na AIDS. Wkrótce umrze. Potem będę inni. Chorzy obłożnie, po udarze, podczas paliatywnego leczenia chemią. Wymiotujący, mdlejący, złoszczący się, płaczący. Obok rodzina: wystraszona, zniecierpliwiona, nie umiejąca się zachować, litująca się albo po prostu zajęta. Postać grana przez Tima Rotha od początku intryguje. To samotny mężczyzna w dojrzałym wieku, oddany swoim pacjentom. Momentami aż do przesady angażujący się w opiekę nad nimi. Dla jednych idealny opiekun, dla innych nieco podejrzany. Przez pacjentów uwielbiany. Trzyma za rękę, uspokaja, współodczuwa, rozumie najintymniejsze potrzeby, wręcz z miłością wykonuje wszystkie nieprzyjemne czynności. Samotne wieczory spędza na bieżni, dba o kondycję. Po trochu dowiadujemy się czegoś na temat jego przeszłości. Puzzle ułożą się w ostatniej części filmu.
Tim Roth przygotowywał się do roli starannie, w wywiadach wspominał, że pracował z obłożnie chorymi: uczył się ich myć, karmić, podawał leki. Jego rola miała być początkowo grana przez kobietę. Michel Franco obserwował opiekunkę swojej zmarłej babci, która przez lata choroby pielęgnowała ją. Wytworzyła się między nimi bardzo intymna więź, a cała sytuacja związana z obłożnie chorą babcią, a potem jej śmiercią sprowokowała go do zrobienia filmu.
Michel Franco zrobił film minimalistyczny w formie, niczym suchy dokument. Powolny, statyczną kamerą, z niewielką ilością dialogów, prowadzonych raczej półsłówkami, niedopowiedzeniami. Mimo że nie unika fizjologii i naturalizmu to w mistrzowski sposób zachowuje intymność. I pomimo kontrowersyjnych tematów nie szokuje widza.
Franco pokazuje więc areligijny świat współczesny w wersji głęboko humanitarnej. Pokazuje rzeczywistość śmierci i to, w jaki sposób nadchodzi. I że nachodzi. Mimo że jak tylko możemy, chcemy ją odsunąć lub oswoić, ale tylko na własnych warunkach. Nikt w tym świecie nie zastanawia się nad ewentualnym życiem wiecznym, nikt nie zadaje pytań o Boga. Życie toczy się tu i teraz, na cierpienie można się zgodzić lub nie. W końcu to sprawy ostateczne, wobec których człowiek staje sam. Opiekun w filmie Franco pielęgnuje umierających i zmarłych z równą starannością i szacunkiem do ludzkiego ciała. Na poziomie emocji tylko pozornie sobie radzi. Humanizm naszej cywilizacji nie poradzi sobie z odpowiedzią na pytanie o sens życia, skoro nie mamy władzy nad śmiercią. Franco obnaża kłamstwo, w jakim żyje współczesny człowiek myśląc, że jego życie i śmierć jest w jego rękach. Ale dla każdego film Opiekun może być o czymś innym, bo mnoży pytania i nie daje spokoju. O chorobie i śmierci, o sensie lub bezsensie cierpienia, o bezsilności, o towarzyszeniu w cierpieniu, o lęku przed śmiercią, o lęku przed służeniem drugiemu, o strachu przed byciem zależnym, o czułości, o tym, czym jest bliskość i jak żyć po śmierci bliskiego. Świetnie zagrany, bardzo dobrze napisany i rewelacyjnie nakręcony obraz o sprawach najważniejszych.