Logo Przewdonik Katolicki

Polak chociaż Czech

Bernadeta Kruszyk

„Z pochodzenia jestem Słowianinem, nazywam się Adalbert, z powołania zakonnik; niegdyś wyświęcony na biskupa, teraz z obowiązku jestem waszym apostołem”.

Tak według żywota Jana Kanapariusza przedstawił się św. Wojciech pogańskim Prusom.
Kilka dni później zginął, a jego męczeństwo legło u fundamentów Kościoła i państwa polskiego.
 
Był jak my
Dla wielu współczesnych jest postacią nierzeczywistą, wręcz mityczną, spoglądającą nieruchomo z obrazów i ikon. Wzywamy jego wstawiennictwa, stawiamy na wzór, opiewamy w pieśniach, a przecież był jak my. Doświadczał radości, bólu i rozczarowań, targały nim te same ludzkie uczucia. Mówi się, że po ludzku życie przegrał. Przegrywając jednak, ostatecznie wygrał, bo przecież ziarno, które nie obumrze, nie wyda plonu. Mówiąc współczesnym językiem, św. Wojciech miał doskonały życiowy start. Urodził się w Libicach we wpływowej i zamożnej rodzinie Sławnikowiczów skoligaconych z panującą w Niemczech dynastią saską. Był rok 956. Kościół był wówczas jeszcze niepodzielony na wschodni i zachodni. Dobra Sławnika były rozległe i uchodziły niemal za państwo. Praski kronikarz Kosmas w swojej Kronice czeskiej nazywa je księstwem. Ich usytuowanie między Czechami a Polską było jednak powodem ciągłych zatargów z innymi możnymi rodami, m.in. z Przemyślidami, z których – co warte odnotowania – pochodziła Dobrawa, żona naszego księcia Mieszka I. W jej orszaku na ziemie Mieszka przybył także brat Wojciecha Poraj (Porzej), który wedle tradycji był założycielem Wrześni. Wojciech miał oprócz niego jeszcze pięciu innych starszych braci i jednego młodszego Radzyma. W dzieciństwie ponoć wyróżniał się urodą, co sprawiło, że przeznaczono go „dla świata”. Zachorował jednak ciężko i gdy wszystko zawiodło, zrozpaczeni rodzice złożyli ślub, że jeśli wyzdrowieje, oddadzą go na służbę Bogu. I tak się stało.
 
Adalbert
Takie imię nosił duchowy opiekun i nauczyciel Wojciecha, znajomy jego rodziców, pierwszy arcybiskup Magdeburga, a wcześniej biskup na Rusi. Imię to nadał swojemu wychowankowi podczas bierzmowania. Z jego błogosławieństwem Wojciech rozpoczął wkrótce naukę w magdeburskiej szkole katedralnej sławnego z uczoności benedyktyna Otryka. Poznał tam łacinę, niemiecki i język Wieletów, czytał ojców Kościoła i pisarzy starożytnych. Magdeburg, od niedawna stolica metropolii kościelnej, szybko się rozrastał. Wojciech jako scholar był świadkiem uroczystych liturgii i ważnych wydarzeń. Chłonął wiedzę i szlifował dworską ogładę. W 981 r., po krótkim pobycie u rodziców, przybył do Pragi, gdzie przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Dytmara, Niemca z pochodzenia, pierwszego ordynariusza biskupstwa praskiego utworzonego zaledwie osiem lat wcześniej. Wkrótce ten „ulegający próżności świata” hierarcha zmarł, dręczony przed śmiercią straszliwymi wizjami i wyrzutami sumienia. Miały one tak wstrząsnąć młodym Wojciechem, że w jednej chwili odmienił swoje życie. Jak pisze Kanapariusz, jeszcze tej samej nocy porzucił zbytki, przywdział włosiany wór i z głową posypaną popiołem obchodził kolejne kościoły, rozdając wszystko, co miał, ubogim. Niedługo potem, w 983 r., 27-letni Wojciech Adalbert został mianowany biskupem praskim. Inwestytury udzielił mu w Weronie Otton II. Tam też otrzymał sakrę. Do Pragi wracał pełen gorliwości, boso.
 
Biskup w habicie
Jak wielu ówczesnych biskupów, Wojciech żył niczym mnich. Ponoć sypiał na gołej ziemi, nigdy nie kładł się syty, wstawał wcześnie, modlił się gorliwie i nie oszczędzał nóg, regularnie odwiedzając domy ubogich, więzienia, a w szczególności targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód i stąd dostarczano niewolników do krajów mahometańskich. Proceder ten był jedną z największych bolączek Wojciecha, ostro go piętnował, co budziło niechęć tych, którzy czerpali z niego ogromne zyski. Ponoć miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: „Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia jedna z kwater Drzwi Gnieźnieńskich. Wojciech nawoływał też usilenie możnych i duchowieństwo do przemiany życia i porzucenia złych obyczajów. Jeszcze pół wieku później w Czechach panowało wielożeństwo, co potwierdza dekret Brzetysława I z 1039 r., nakazujący poddanym poprzestanie na jednym małżonku poślubionym w kościele. Powszechne były także małżeństwa duchownych niższych stopni, które hierarchia kościelna zdecydowanie potępiała. Prośby i nawoływania nie odnosiły jednak żadnego skutku, za to przysparzały Wojciechowi wrogów. Posługę utrudniały mu także konflikty z władzą. Po kilku latach bezowocnych starań strapiony biskup udał się do Rzymu, do papieża Jana XV (985–996) i za jego radą postanowił opuścić ojczyznę i udać się na pielgrzymkę do Jerozolimy. Zakupił osła, rozdał bogate jałmużny i zaopatrzony przez cesarzową Teofano – żonę Ottona II i matkę Ottona III, wraz z nieodłącznym Radzymem ruszył w drogę. Zamiar ostatecznie do doszedł do skutku. Po rozmowie ze św. Nilem, wielkim ówczesnym autorytetem duchowym, zmienił zdanie i udał się do klasztoru św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie, gdzie wraz z bratem przywdział habit benedyktyński. Jako mnich Wojciech spełniał wszystkie, najniższe nawet obowiązki. Do niego należało m.in. zaopatrywanie klasztornej kuchni w wodę.
 
Nie smućcie się!
Po dwóch latach o praskiego biskupa upomnieli się jego krajanie. Wrócił i zastał dawne rozprężenie obyczajów. Jego sytuację komplikowały dodatkowo zatargi z Przemyślidami. Nie mogąc nic zdziałać, ponownie wrócił do rzymskiego klasztoru na Awentynie (995 lub 996). I znów sytuacja się powtórzyła. Musiał wracać. Do Pragi jednak nie dotarł. Uniemożliwiło mu to oblężenie i upadek Libic oraz wymordowanie jego krewnych. Wiadomość o tym dosięgła Wojciecha prawdopodobnie jeszcze w klasztorze na Awentynie. Zamiast do Czech udał się do księcia Bolesława Chrobrego, który – jak pisze Kanapariusz – był mu bardzo życzliwy. Dokładna data przybycia Wojciecha do Gniezna nie jest znana. Nastąpić to musiało najpóźniej w styczniu 997 r. Prawdopodobnie trzy miesiące później Wojciech ruszył na północ, do kraju Prusów, który zaczynał się na prawym brzegu dolnej Wisły i Nogatu, na wschodzie łączył się z ziemiami osiadłymi przez Litwinów, a na południowym wschodzie z terenami Galindów i Jaćwingów. Bolesław dał mu łódź i trzydziestu zbrojnych, których Wojciech po przybyciu na miejsce odesłał, pozostając jedynie z swoim nieodłącznym towarzyszem Radzymem Gaudentym i Boguszą Benedyktem, który znał język Prusów i mógł służyć za tłumacza. W drodze Wojciech zatrzymał się w Gdańsku, gdzie – jak podaje tradycja i żywoty – nauczał i chrzcił. Miejsce, w którym osiadł św. Wojciech w krainie Prusów, do dziś pozostaje zagadką. Dzięki wczesnym żywotom znane są jednak okoliczności jego męczeńskiej śmierci. Prusowie wygnali misjonarzy ze swojej ziemi, a gdy ci wrócili, pojmali ich, Wojciecha zaprowadzili na wzgórze i przebili włóczniami,  odrąbując następnie głowę. Przed śmiercią miał on powiedzieć do towarzyszy: „Bracia, nie smućcie się! Wiecie, że cierpimy to dla imienia Pana, którego doskonałość ponad wszystkie cnoty, piękność ponad wszelkie osoby, potęga niewypowiedziana, dobroć nadzwyczajna. Cóż bowiem mężniejszego, cóż piękniejszego nad poświęcenie miłego życia najmilszemu Jezusowi?”.

Przez wieki
Gnieźnieńskie uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha należą do należą do najstarszych i największych w Polsce. Pierwszym odnotowanym przez kroniki aktem kultu św. Wojciecha był zjazd gnieźnieński w roku 1000, kiedy to do grobu św. Wojciecha pielgrzymował jego przyjaciel i wychowanek Otton III. Ponoć od Trzemeszna szedł boso. Kolejne wzmianki odnotowano na przełomie XII i XIII w. Z okresu tego pochodzi kilkanaście dokumentów noszących podpisy książąt wielkopolskich i tę samą datę – 23 kwietnia, co wskazuje na to, że uroczystości patronalne ku czci św. Wojciecha miały już formę zorganizowaną. Do grobu męczennika pielgrzymował też często książę Bolesław Pobożny i Przemysł II. U jego relikwii modlił się też Władysław Jagiełło po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem. Orędownictwu św. Wojciecha polecił się także król Zygmunt Stary, który wobec zagrożenia tureckiego w 1511 r. publicznie oświadczył, że zamiast liczyć na pomoc innych narodów lub szczęście wojenne, woli liczyć na św. Wojciecha.
 
W tym roku
Uroczystości będą miały taki przebieg jak dotychczas. Rozpoczną się 25 kwietnia o godz. 19.30 I Nieszporami o św. Wojciechu w katedrze gnieźnieńskiej oraz procesją z relikwiami męczennika. 26 kwietnia o godz. 9.15 rozpocznie się procesja, a po niej na placu św. Wojciecha Msza św. pod przewodnictwem prymasa Węgier kard. Pétra Erdő. O godz. 16.00 sprawowane będą II Nieszpory o św. Wojciechu, a po nich prymas Polski udzieli błogosławieństwa dzieciom.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki