Ogrójec, grób i Emaus. Jak wyglądają dziś? Co nam mówią?
Agonia znaczy walka
– Bazylika Konania leży u stóp Góry Oliwnej, prawie na samym dnie Doliny Cedronu. Upamiętnia miejsce modlitwy, jaką Jezus zanosił w ostatnich godzinach swojego wolnego życia na ziemi, miejsce Jego agonii i płaczu. Grecki termin „agonia” pierwotnie oznaczał tyle, co „mocowanie się”, „zapasy”, ćwiczenie się do walki przez sportowców – dopiero później nabrał znaczenia mocowania się ze śmiercią. Jezus w Ogrójcu mocował się sam ze sobą, tam również stoczył walkę z szatanem. I właściwie to już tam wygrał to, co później dopełniło się w śmierci na krzyżu.
– Kiedy czytamy ewangeliczne opowiadanie o modlitwie Jezusa w Ogrójcu, nie zauważamy już tego, co było absolutną nowością dla pierwszych chrześcijan. Bohaterowie literatury greckiej, rzymskiej czy nawet żydowskiej, gdy znajdowali się w sytuacji podobnej do tej, w której znalazł się Jezus, mieli do wyboru trzy możliwości: ucieczkę, walkę wręcz lub samobójstwo. Jezus z żadnej z nich nie skorzystał. Ucieczka była bardzo prosta: wystarczyło tylko udać się na drugą stronę Góry Oliwnej, żeby znaleźć się na pustyni. Nie popełnił dopuszczanego przez Prawo samobójstwa, choć przecież Piotr miał przy sobie miecz. Nie skorzystał też z możliwości walki, a nawet skarcił Piotra za to, że chciał podjąć taką próbę. Ta niesamowicie piękna nowość w zachowaniu Jezusa musiała szokować i zadziwiać.
Bazylika
– Miejsce modlitwy Jezusa w Ogrójcu od samego początku było otoczone szczególną czcią. Cesarz Teodozjusz (347–395) wybudował tu pierwszy kościół, zburzony później przez Persów w 613 r. i przez trzęsienie ziemi. Kolejny kościół wybudowali krzyżowcy – sułtan Saladyn, zdobywca Jerozolimy nie zniszczył go wprawdzie, ale z czasem budowla popadła w ruinę. Wreszcie w 1666 r. tereny te odzyskali franciszkanie, ale wznoszenie nowej świątyni stało się możliwe dopiero po I wojnie światowej. Bazylika projektu Antonia Barluzziego stanęła w 1924 r. i jest naprawdę genialna. Fragmenty posadzek z pierwszego kościoła Teodozjusza, mozaiki na ścianach, dwanaście kopuł, symbolizujących narody, które złożyły się na budowę bazyliki. Wreszcie skała, na której Jezus modlił się i konał, duży i jasny blok wapienny, wystający ponad posadzkę tuż przed ołtarzem. Szczególnie ujmuje mnie tam jednak klimat całej świątyni. Panuje w niej półmrok. Kiedy wchodzi się tam w dzień, przy ostrym słońcu, trzeba uważać, żeby się nie potknąć. Człowiek zanurza się w głębię tego mroku i ma wrażenie, że wchodzi w agonię Chrystusa, staje się jakby świadkiem tego co miało tu miejsce przed wiekami. Witraże z fioletowego i miodowego alabastru przywodzą skojarzenia z Wielkim Postem. Kiedy jednak trwa się tam na modlitwie – a zwykle tam właśnie odprawiamy Mszę świętą – to nagle, mniej więcej wtedy, kiedy czyta się Ewangelię – choć jesteśmy w tym samym, ciemnym kościele, wszystko robi się jasne. Genialne to jest: już nie trzeba się bać, człowiek czuje się jak u siebie, jakby miał największą ciemność za sobą. Trudność i ciemność, która wydaje się nie do pokonania, jeśli człowiek wejdzie w nią z Bogiem, staje się światłością.
Pod świątynią Jowisza
– Grób Jezusa nie był czczony przez uczniów Jezusa od samego początku: dla Żydów miejsce ukrzyżowania, a potem także pochówku było miejscem przeklętym. Nie ulega jednak wątpliwości, że było to miejsce znane. Skoro mamy w Piśmie Świętym świadectwa o tym, że czczona była godzina Męki Jezusa, trudno podejrzewać, by zapomniane było jej miejsce.
Kiedy Jerozolima została całkowicie opanowana przez Rzymian i przemianowana na Aelia Capitolina, cesarz Hadrian nakazał zasypać miejsce grobu Jezusa i zbudować na nim wielką platformę, na której stanęła świątynia Jowisza, Wenus lub Afrodyty (według różnych przekazów). Paradoksalnie ten właśnie fakt sprawił, że kiedy ogłoszony został edykt mediolański i chrześcijaństwo zyskało wolność wyznania, odszukanie miejsca pochówku Jezusa było stosunkowo proste. Cesarz Konstantyn Wielki wraz z matką, św. Heleną, oczyścili to miejsce i doprowadzili do wybudowania wielkiej bazyliki, konsekrowanej w 335 r. Później bazylika była burzona i odbudowana, dziś godzinami można oglądać w niej pozostałości różnych epok.
W słupie ognia
– Nad samym Grobem Pańskim znajduje się piękna kopuła z otworem, przez który pada światło. Dla kogoś, kto zna Stary Testament, słup światła padającego w ciemnej bazylice musi rodzić skojarzenia ze słupem ognia i obłoku, towarzyszącym ludowi izraelskiemu podczas wędrówki przez pustynię. Słup zmieniał pozycję, czasem prowadził lud, a czasem szedł za nim, i tak samo jest z Jezusem. Gdy stał się człowiekiem, szedł z tym człowieczeństwie za nami: ten etap jest dla nas bliski i zrozumiały. Zmartwychwstanie to niejako „zmiana pozycji”. Jezus wyprzedza nas i idzie przed nami. To trudne do zrozumienia, ale są prawdy, które aby zrozumieć, trzeba je najpierw przyjąć. Tak właśnie jest ze zmartwychwstaniem: wymaga ona od nas pełnego zaufania…
– W bazylice Grobu Pańskiego ujmuje mnie również to, co wielu innych gorszy: niesamowita różnorodność języków, obrządków, rytów, mentalności i kultur. Nigdy mnie to nie gorszyło, raczej bardzo interesowało i cieszyło! Tam czuję się naprawdę jak w rodzinie, spotykam swoich braci. I chociaż czasem zdarzają się tam jakieś kontrowersje, nawet przepychanki, które niektórych mogą czasem gorszyć, to ja jednak – choć oczywiście nie pochwalam takich zachowań – nie gorszę się nimi. Bo przecież czy w naszych rodzinach również nie jest podobnie? Piękna jest ta różnorodność ludzi, którzy na różne sposoby chcę czcić tego samego Pana Zmartwychwstałego i żyjącego na wieki.
Emaus
– Kolejne niesamowite miejsce to Emaus. Są na kartach Pisma Świętego miejscowości, co do których nie mamy żadnych wątpliwości, gdzie się znajdują. Są i takie, które trudno jest precyzyjnie zidentyfikować. Tak właśnie jest z Emaus. Ewangelia św. Łukasza w różnych kodeksach podaje różną odległość z Jerozolimy do Emaus: 60, 160 lub 7 stadiów, czyli 11, 29 lub 5 kilometrów. Specjaliści identyfikują więc Emaus z przynajmniej czterema miejscowościami. Są to: Latrun, El-Qubeibeh, Mozah i Abu Ghosh. Ja zwykle prowadzę pielgrzymów do Abu Ghosh. Przekonuje mnie do niego nie tyle archeologia czy tradycja ale to, że na sąsiednim pagórku znajdowała się miejscowość Kirjat Je’arim. To właśnie tam, w domu Aminadaba, przez 20 lat przebywała Arka Przymierza, odzyskana z rąk Filistynów. Później uroczyście sprowadził ją do Jerozolimy król Dawid. Kiedy czytamy Łukaszowy opis Zwiastowania, widzimy wyraźne analogie do opisu owego przeniesienia Arki do Jerozolimy. Podobnie dzieje się z uczniami w drodze do Emaus: pogrążeni w smutku i beznadziei, doświadczają wielkiej radości, która każe im jeszcze tego samego dnia wracać do Jerozolimy. Trudno tu nie mieć skojarzeń z przeniesieniem Arki Przymierza do Jerozolimy, a zwłaszcza z radością, jaka wówczas zapanowała
– Kościół w Abu Ghosh jest bardzo prosty, za to stoi w przepięknym ogrodzie, nie ma tu tłumów pielgrzymów. Każdy z przewodników, mówiąc o Emaus, ma swoje własne zdanie co do lokalizacji tej osady i prowadzi pielgrzymów tam, gdzie uznaje to za stosowne. Dziwnym zrządzeniem losu nie potrafimy dziś z całą pewnością określić położenia biblijnego Emaus. Ale dla mnie osobiście i to nie stanowi problemu. Dzięki takiej właśnie sytuacji jeszcze mocniej uświadamiamy sobie prawdę, że Emaus jest wszędzie tam, gdzie człowiek spotyka się ze Zmartwychwstałym Panem. Zawsze wtedy, gdy rozpoznajesz Jezusa, gdy tęsknisz za Panem, kiedy i radujesz się ze spotkania z Nim, zawsze wtedy, gdy po „ucieczce” znów wchodzisz na właściwą drogę – wszędzie tam jest prawdziwe Emaus.
Ks. dr Mirosław Jasinski, biblista, wykładowca UKSW w Warszawie, licencjonowany przewodnik po Ziemi Świętej