Solidne przygotowanie się do sakramentu pokuty i pojednania można porównać do działań, które podejmuje ktoś, kto pragnie pogodzenia się ze swoim przyjacielem. Wydarzyło się coś, co zerwało więź istniejącą między nimi. Jakikolwiek był to grzech, zawsze oznacza on zdradę przyjaźni. Ten, który chciał być osobą godną zaufania, kimś, na kim można polegać, w jakimś stopniu okazał się niewierny swoim zobowiązaniom. Jeśli faktycznie pragnie on odbudować przyjaźń, musi przemyśleć własne postępowanie (rachunek sumienia), w kontekście zranionej relacji odczuć szczery żal z powodu swojego dotychczasowego zachowania (żal za grzechy) i podjąć decyzję o wycofaniu się z wszystkiego, co było powodem zdrady (mocne postanowienie poprawy).
Pojednanie prawdziwych przyjaciół
Wszystkie te kroki można wykonać indywidualnie, wcale nie wychodząc z domu. W tym sensie pragnienie pojednania objawia się najpierw w sercu człowieka, który zrozumiał swój grzech. Jeżeli jednak zraniony przyjaciel nie zobaczy naszej wyciągniętej dłoni i wypowiedzianego słowa „przepraszam”, pojednanie nie może stać się faktem. Zapewne z własnego doświadczenia wiemy, że właśnie ten decydujący moment, jakim jest stanięcie twarzą w twarz z kimś, wobec kogo zawiniliśmy, jest najtrudniejszy. Nawet jeśli wcześniej wszystko już sobie przemyśleliśmy i jesteśmy przekonani, że wina jest w zasadzie po naszej stronie, to jednak wyjście ku drugiemu jest trudne. Na pewno wymaga pokory. Kiedy w końcu odwaga w nas zwycięża i nie próbujemy wszystkiego pokrętnie wytłumaczyć albo fałszywie oczyszczać się z wszelkich zarzutów, okazuje się, że prosty gest zmienia nas głębiej, niż mogliśmy się tego wcześniej spodziewać. Niektórzy mówią, że odczuwają głęboką ulgę; że nie spodziewali się, że poczucie winy, które w sobie nosili, jest aż takim ciężarem. Tak, dopiero takie spotkanie, w którym mamy odwagę na pokorne przyznanie się do winy, jest źródłem odnowionej relacji. To, co jeszcze przed chwilą wydawało się bolesne jak świeża rana, teraz wydaje się balsamem dla duszy i radością serca. Bywa przecież tak, że zraniona przyjaźń odnawia się w szczerym pojednaniu do tego stopnia, że sama rana stała się drogą do umocnieniem więzi. Inaczej mówiąc, zraniony przyjaciel może śmiało pomyśleć, że jego „niewierny” przyjaciel jest teraz godny zaufania nie dlatego, że jest doskonałym człowiekiem, bo de facto nim nie jest, ale raczej z powodu pragnienia, które wyraził poprzez wyciągniętą dłoń, aby być całkowicie szczerym i przejrzystym. Dobry przyjaciel wie, że nikt nie jest bez winy.
Istota spowiedzi
Powracając do sakramentu spowiedzi, wydaje się jasne, dlaczego tak szczegółowo rozwodzę się nad kwestią prawdziwego pojednania przyjaciół. Spowiedź nie jest „pralnią”, jak mówił o niej papież Franciszek. Nie może być zwykłym wyczyszczeniem duszy z brudów grzechu. Nie jest też na pewno wyznaniem, które miałby oznaczać zwykłe zapomnienie błędów przeszłości. Nie jest również wyrównaniem rachunków, na co wskazywać może tradycyjna forma przygotowania się do spowiedzi właśnie przez rachunek sumienia. Niektórzy niesłusznie uważają, że penitent przedstawia rachunek z grzechami, a Pan Jezus płaci własną krwią. Ostatecznie cała sprawa kończyłaby się faktycznie tym, że grzesznik uzyskuje czyste konto i może powrócić do codziennej zabrudzonej rzeczywistości życia. Wszystkie te błędne przekonania o sakramencie pokuty i pojednania biorą się z tego, że nie potrafimy postrzegać go w perspektywie przyjaźni. Bóg nie pragnie wyrównywać rachunki sprawiedliwości, ale budować z nami głęboką i osobistą więź. Przeszkodą w przyjaźni z Bogiem jest zdrada wynikająca z grzechu. Pojednania w przyjaźni nie da się dopełnić w postawie prawnego obowiązku, który nie przenika do sumienia człowieka. Nie ma pojednania, jeśli człowiek zupełnie nie odczuwa poruszenia w kierunku dobra, do którego wzywa go głos sumienia. Pojednanie nie jest możliwe bez pragnienia powrotu do Boga przez szczery żal za grzechy i stanięcie przed nim z otwartym sercem, które nie szuka fałszywych usprawiedliwień.
Bł. Jan Paweł II często przywoływał obraz sanktuarium, czyli miejsca świętego, celu pielgrzymki. Sumienie człowieka jest takim sanktuarium. W nim przebywa Bóg i „słyszymy” Jego głos. Czasami bywa on przytłumiony przez nasz grzech, ale może właśnie dlatego analogia do pielgrzymki jest tak inspirująca. W Tryptyku rzymskim ten sam papież pisał, że musimy iść pod prąd w górę strumienia, aby tam odnaleźć źródło, czyli Boga zamieszkującego głęboko w naszej duszy. Rwące prądy leśnego strumienia to nie tylko zewnętrzne trudności życia, pokusy, które przynosi świat, ale przede wszystkim nasze wewnętrzne sprzeczności, lęki, egoistyczne przywiązania i pragnienie zaspokajania miłości własnej. Tak, trzeba iść pod prąd, pielgrzymować, a więc ciągle na nowo stawać twarzą w twarz przed Bogiem i szczerze wyznawać Mu nasze grzechy. Do dobrej spowiedzi konieczne nie jest więc przede wszystkim to, aby w konkretnym momencie życia umieć dostrzegać wszystkie swoje błędy, ale przynajmniej te, które umiemy szczerze osądzić we własnym sumieniu i w konfrontacji z nauką Kościoła. Nigdy nie możemy być pewni, że poznaliśmy siebie dogłębnie i rozeznaliśmy wszystkie sprawy we właściwym świetle. To także z jednej strony uczy nas pokory, ale z drugiej wzywa do nieustannej pielgrzymki serca w pojednaniu z Bogiem. To, co stanowi istotę spowiedzi, to pojednanie, które może stać się faktem tylko wtedy, gdy odbudowana jest więź przyjaźni z Bogiem i drugim człowiekiem. Nawet jeśli jeszcze w stopniu niedoskonałym, jest to jednak wciąż przyjaźń szukająca lepszego zrozumienia woli Bożej i wzrastająca w doświadczeniu Jego przebaczającej miłości.
Za pośrednictwem Kościoła
Św. Jakub wzywał chrześcijan: „Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie” (Jk 5, 16). Kościół odpowiada na to wezwanie w sposób szczególny przez praktykę sakramentu spowiedzi. Chociaż w historii chrześcijaństwa mieliśmy okazję obserwować przemianę następujących po sobie form tego sakramentu, to istota pozostała niezmienna: przebaczenie grzechów i pojednanie z Bogiem za pośrednictwem Kościoła. Dokonuje się to przy „kratkach” konfesjonału, ale w rzeczywistości nie chodzi tylko o tego pojedynczego księdza, który wysłuchuje grzechów, ale cały Kościół reprezentowany przez spowiednika. W tym sensie Kościół objawia się jako stróż tego światła, które odkrywa pełną prawdę o człowieku, a której sam człowiek odkryć nie może. Tym światłem jest nieskończona miłość Boga promieniująca na ludzkie sumienie z ukrzyżowanego Chrystusa.