Wiele osób ma trudności z mówieniem „nie”. Z jednej strony to problem, bo ciągłe poświęcanie się na rzecz innych prowadzi często do zgorzknienia. Warto jednak pamiętać, że istnieją też osoby, dla których poświęcanie swojego dobra dla dobra innych jest radością. Taką mają życiową postawę. Zauważyłam, że są to osoby, które poświęcają się nie dlatego, że nie potrafią odmówić, ale że dokonały takiego wyboru – dokonały wyboru życia będącego służbą innym. Ponieważ jest to wybór podjęty w sposób wolny, najczęściej umotywowany religijnie pracą dla bliźnich na chwałę Bożą, to jest on źródłem radości i spełnienia.
Gdy nie potrafię odmówić
Co jednak z osobami, które nie potrafią odmawiać? Niestety, wiele osób po lekturze różnych artykułów, książek czy kursach asertywności zaczyna wykorzystywać zdobytą wiedzę do bycia skoncentrowanym na sobie egoistą. Nauka mówienia „nie” prowadzi ich do stawiania siebie, swoich potrzeb w każdej sytuacji na pierwszym miejscu. „Mam prawdo do zaspokojenia własnych potrzeb” staje się ich mottem i reguluje sposób działania. Rezultaty bywają opłakane.
Przykładem może być Anna, która tak opisuje swoją drogę życiową: „Poświęcałam się dla rodziny, sprzątałam, gotowałam, rodziłam dzieci, zajmowałam się nimi, zrezygnowałam z pracy zawodowej. A on nigdy nawet tego nie doceniał, przyjmował za rzecz oczywistą, coś co mu się należy. W końcu poszłam na terapię i odważyłam się złożyć pozew rozwodowy. Poszło błyskawicznie, nawet się nie opierał. Teraz jestem już wolną kobietą”. Wyniki badań nad skutkami rozwodów są brutalne. Z dwojga złego (rozwód albo poświęcająca się dla rodziny, nieszczęśliwa matka) rozwód ma bardziej tragiczne skutki w życiu dzieci. A najgorsze jest to, że dla pani Anny i jej dzieci i męża istniała alternatywa, której nawet nie wypróbowała.
Zdrowe „nie”
William Ury jest zawodowym negocjatorem. Od kilkudziesięciu lat uczestniczy jako ekspert w międzynarodowych negocjacjach. Wiele konfliktów politycznych na poziomie międzynarodowym zakończyło się konstruktywnie między innymi dzięki jego umiejętnościom. Jednak to, co ma do zaproponowania, co sprawdza się w wielkiej polityce i wielkim biznesie, ma zastosowanie także w życiu codziennym. Sam to podkreśla. Książkę Siła pozytywnego nie rozpoczyna od opisu bardzo osobistego doświadczenia – dziejów komunikacji ze służbą medyczną w sprawach dotyczących chorowitej i wielokrotnie operowanej córeczki. Ury mówi o pozytywnym „nie”, które w przeciwieństwie do zwykłej odmowy zaczyna się i kończy na „tak”. Autor namawia, by zawsze zastanowić się przede wszystkim, co w danej sytuacji jest dla nas najważniejsze, najbardziej istotne. To nasze pierwsze „tak!”. Potem formułujemy odmowę, kończąc ją propozycją wypracowania innego, zdrowszego sposobu rozwiązania problemu – czyli drugiego: „tak?”.
Oto konkretny przykład. Jan pracował w rodzinnej firmie, był jednym z trzech dyrektorów podlegających prezesowi, którym był jego ojciec. Gdy wszystko się waliło i była dodatkowa praca do wykonania, to właśnie Jan zawsze zostawał w pracy i wszystko ratował. Mimo to nie dostawał za to nawet rekompensaty pieniężnej. Przed rozmową z ojcem powstrzymywało go poczucie winy, że przecież powinien być lojalny wobec własnego ojca. Jednak gdy w końcu postanowił przedstawić swoje zdanie, ojciec przyjął je nadspodziewanie dobrze. Co powiedział Jan?
Pierwsze „tak” brzmiało: „Tato, moja rodzina mnie potrzebuje. Wiele świąt spędziłem w pracy zamiast z nimi. Zamierzam najbliższą Wielkanoc spędzić w całości z rodziną”. Następnie sformułował swoje „nie” – „Nie będę już pracował w święta i weekendy”. Zakończył z kolei całą swą wypowiedź zaproszeniem ojca do porozumienia, które respektowałoby jego potrzeby: „Proponuję, byśmy wypracowali nowy układ, dzięki któremu w biurze wszystko będzie zrobione, a ja będę miał czas dla rodziny”. Taka jest właśnie istota pozytywnej odmowy: stanowcze, krótkie „nie” opakowane na wzór kanapki w dwa „tak”. Podstawą jest to, co dla nas najważniejsze – wartość, którą chcemy chronić, potem następuje „nie”, a kończymy propozycją rozwiązania, czymś, co pozwala na pielęgnowanie dobrej relacji. Anna miała poczucie, że jej potrzeby są ignorowane, że jest wykorzystywana przez męża. To, co powinna była zrobić, to zastanowić się, co jest dla niej największą wartością, którą chce chronić. Czy chciałaby większego zaangażowania ojca w prace domowe i wychowanie dzieci? Czy chciałaby mieć więcej czasu dla siebie – zadbania o swój rozwój, podjęcia zajęć poza domem? Czy chciałaby więcej czułości, miłości, pochwał i szacunku dla wykonywanej przez siebie pracy ze strony męża, odbudowy relacji miłości? To byłoby podstawą poszukiwania odpowiedniego rozwiązania: odpowiedź na pytanie „Co jest w tym dla mnie – pozytywnie – najważniejsze?”. Warto zdać sobie sprawę, że powiedzenie „Chcę rozwodu” absolutnie nie jest mówieniem o rzeczy najważniejszej. To w ogóle nie jest mowa o wartościach, czy potrzebach. To propozycja rozwiązania problemu. W dodatku negatywna.
O czym trzeba pamiętać?
Warto mieć przygotowany plan zapasowy, czyli coś, co możemy zrobić, jeśli osoba, której odmawiamy, tej odmowy nie przyjmie do wiadomości. Plan B to działania, które można przeprowadzić niezależnie od tego, czy inni współpracują. Ury podaje przykład wielości bolesnych kontrolnych badań, jakim była poddawana jego córka. Ponieważ większość z nich nie wnosiła nowych informacji, a była robiona na wszelki wypadek, odmawiał udziału córki w tych badaniach. Jego plan B oznaczał przygotowane już pismo do zarządu szpitala oraz adres innej placówki, która była gotowa zająć się jego córką. Jeszcze jedną ważną sprawą jest, by nigdy nie rozmawiać o sprawach ważnych pod wpływem trudnych emocji ani impulsu. Anna po roku od rozwodu mówi: „W sumie to zadziałałam impulsywnie. Po prostu wręczyłam mu pozew rozwodowy, nie próbując nawet wcześniej porozmawiać”. Potem dodaje: „Ale on nie zrobił później nic, żeby mi przeszkodzić, po prostu podpisał”. Wszelkie ważne decyzje wymagają przemyślenia. Jeśli skutki tej decyzji będą odczuwane jeszcze przez kogoś – on także ma prawo do przemyślenia sprawy. Ury nazywa to metaforycznym wyjściem na balkon. Złość może nas zaślepiać, strach paraliżować, poczucie winy osłabiać. Dlatego potrzebne jest nam spojrzenie na problem z pewnego oddalenia, tak jak oglądamy scenę teatralną z loży, balkonu. Łatwiej nam się zdystansować, zachować spokój. Ury podaje gotowe frazy, które mogą być przydatne: „przykro mi, ale to nie jest dobra chwila na rozmowę o tym. Wróćmy do tego dziś po południu”, „pozwól mi się nad tym zastanowić, chcę się przespać z problemem” czy „widzę, że jesteś zdenerwowany, ja też wolę nie podejmować decyzji pod wpływem emocji. Myślę, że oboje potrzebujemy czas do namysłu. Porozmawiajmy o tym jutro”. Ważne jest też wstępne przygotowanie propozycji, która pozwalałaby na porozumienie, bez pogwałcenia twoich potrzeb, wartości. Gdy dzieje się to w rodzinie i zależy nam na dobrych relacjach dobrym sposobem jest zamiana „ja” i „ty” na „my” – czyli odwołanie do wspólnych potrzeb lub wspólnych zasad. W przypadku Anny wspólnym punktem mogłoby być dobro dzieci. Mogłaby powiedzieć na przykład: „Wiem, jak bardzo kochasz nasze dzieci, widzę to i szanuję. Chciałabym rozwiązania najlepszego dla naszych dzieci”. Cenię Williama Ury’ego. Jego pomysły na rozwiązywanie konfliktów poznałam już w latach 90. ubiegłego wieku i korzystałam z nich przy wielu okazjach zawodowych i w życiu prywatnym. Dlatego uważam, że warto zarekomendować jego propozycję zdrowego mówienia „nie”. Właśnie między innymi dlatego, że nie stawia on na pierwszym miejscu zaspokojenia potrzeb danej osoby, a wyższe dobro, konkretne wartości.