Śmiech jest bronią bezbronnych – głosi znane powiedzenie. O tym, jak wiele jest w nim prawdy Polacy przekonali się 30 lat temu, w czasie drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny.
Wtedy, 30 lat temu, władze PRL próbowały kontrolować każdy krok Ojca Świętego, a wiernych poddały intensywnej propagandzie i inwigilacji. Ludzie na tę opresję odpowiedzieli w sposób najbardziej pokojowy i zarazem najskuteczniejszy – dowcipami.
– Dlaczego przed wizytą Jana Pawła II w Polsce zabrakło nagle białego materiału?
– Bo bezpieka wykupiła tkaninę na komże dla swoich agentów.
Wizyta papieża, która odbyła się w dniach 16–23 czerwca 1983 r., przypadła na okres stanu wojennego. Po rozbiciu „Solidarności” wśród Polaków zapanowało przygnębienie i marazm, ale komuniści i tak byli pełni obaw, że obecność Ojca Świętego w kraju może obudzić polskie społeczeństwo i zachęcić je do kolejnego wolnościowego zrywu. Wymowny był fakt, że koordynatorem papieskiej wizyty ze strony rządu został generał milicji Konrad Straszewski – wiceminister spraw wewnętrznych, były dyrektor Departamentu IV MSW, zajmującego się... walką z Kościołem i represjonowaniem księży.
Tymczasem Polacy z pasterską wizytą Jana Pawła II wiązali ogromne nadzieje. Już 23 maja 1983 r., niemal miesiąc przed pielgrzymką, Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność” wystosowała posłanie do papieża Polaka, pisząc między innymi: „Umęczone społeczeństwo czeka na spotkanie z Tobą. Potrzebujemy go dziś bardziej niż kiedykolwiek”. Niezależnie od tych wielkich i ważnych słów, wśród Polaków krążyły „szeptane” dowcipy, które także miały dodawać otuchy i jednocześnie odbierać powagę rządzącym, bojącym się śmiechu tak samo jak ulicznych manifestacji.
– Co w skrócie znaczy „Popularne”?
– Papież odwiedzi Polskę, uzdrowi lud, a Ruskich nawiedzi epidemia.
– Dlaczego Jan Paweł II zdecydował się przyjechać do kraju w stanie wojennym?
– Bo chce udzielić ostatniego namaszczenia PRL-owskiej gospodarce.
Do „zabezpieczenia” pielgrzymki Ojca Świętego – w ramach tajnej operacji pod kryptonimem „Zorza” – zaangażowano niemal 80 tys. funkcjonariuszy SB, milicji, ZOMO i ORMO. Wielu z nich działało „pod przykrywką”, nierzadko udając księży lub członków kościelnej służby porządkowej. Łatwo można ich było jednak zidentyfikować, bo zwykle nie mieli oni pojęcia o prawdach wiary, religijnych obrzędach i życiu Kościoła. Do tej kuriozalnej sytuacji odwoływało się wiele kawałów opowiadanych w czasie wizyty Jana Pawła II w ojczyźnie.
Za murami koszar, w których stacjonuje ZOMO, słychać donośne komendy: „Raz, dwa, trzy, cztery – ręce złóż”. Zaciekawiony przechodzień wspina się na mur i widzi kompanię ZOMO ćwiczącą żegnanie się przed wizytą papieża.
W tłumie witającym papieża spotyka się dwóch księży.
– Skąd ja księdza znam? – pyta jeden drugiego.
– Jak to? Przecież pracujemy razem w tym samym komisariacie.
Dwóch milicjantów, którzy mieli nadzorować pielgrzymkę Jana Pawła II zakwaterowano w jednym hotelu, w sąsiednich pokojach. Podczas Mszy ksiądz mówi:
– Przekażcie sobie znak pokoju.
– Trzydzieści siedem – mówi jeden milicjant.
– Trzydzieści osiem – odpowiada drugi.
W samym tylko Poznaniu w „operacyjnym zabezpieczeniu” papieskiej pielgrzymki uczestniczyło ponad 10 tys. funkcjonariuszy. W stolicy Wielkopolski bezpieka użyła sił większych niż we Wrocławiu, gdyż obawiano się, że może tutaj dojść do takiego samego buntu jak w czerwcu 1956 r. Analizy nastrojów wśród poznaniaków prowadzono już wiele miesięcy wcześniej, a SB opracowała instrukcje na wypadek różnorodnych zdarzeń, w tym pojawienia się w tłumie informacji o cudzie, czy nawet prób samospalenia na trasie przejazdu papieża. Część dokumentów na temat operacji „Zorza” kilka lat temu odnaleźli archiwiści z poznańskiego oddziału IPN. Nazwa tej tajnej akcji miała mieć wydźwięk szyderczy i ironiczny, ale SB niechcący trafiła w sedno. Wszak zorza to przepiękne zjawisko świetlne, które pulsuje, zmienia kształty i natężenie, mieni się kolorami. Wizyta Ojca Świętego w Polsce, pogrążonej w mroku stanu wojennego, była właśnie jak zorza niosąca światło nadziei.
Pielgrzymka papieża w Polsce. Młody mężczyzna wyznaje przy konfesjonale:
– Ujawniłem w tłumie esbeka i ludzie się z nim policzyli...
A ksiądz na to:
– Synu, to spowiedź. Wyznaj grzechy, a nie zasługi.
– Jak odróżnić esbeka w komży od prawdziwego księdza?
– Trzeba obejrzeć brewiarz. Ten z nowym brewiarzem to esbek.
„Opieka” Służby Bezpieczeństwa nad pielgrzymką rodziła niekiedy sytuacje komiczne. Historyk Wojciech Polak w książce Śmiech na trudne czasy przypomniał opowieść działacza toruńskiego podziemia, Konrada Turzyńskiego, którego esbek – rzekomo ochraniający papieża – zatrzymał w... Koninie, dokąd Jan Paweł II bynajmniej się nie wybierał. Wspomniany opozycjonista spędził tam noc z 19 na 20 czerwca, poprzedzającą papieską wizytę w Poznaniu. Rano wraz z Ewą i Wojciechem Zaleskimi, działaczami konińskiej „Solidarności”, Turzyński szedł na dworzec, by udać się do Poznania. Zalescy schowali „wywrotowy” transparent, a on niósł drzewce. Niespodziewanie w przejściu podziemnym zatrzymał go esbek, dobrze znany związkowcom z Konina. Najpierw odebrał mu drewniane tyczki, a dopiero potem przedstawił się: „Służba Bezpieczeństwa, ochrona papieża!”. Działo się to prawie 100 km od miejsca, do którego zresztą Ojciec Święty dopiero miał przyjechać!
Na spotkanie z papieżem do Poznania wybrał się także inny opozycjonista z Torunia, Remigiusz Stasiak. Wraz z kolegami został zatrzymany przez SB już po Mszy św., gdy maszerował pod pomnik Poznańskiego Czerwca 1956. Pewnie miałby kłopoty, ale w chwili olśnienia pomachał przed esbekami czerwoną legitymacją Amatorskiego Klubu Filmowego, która była podobna do dokumentów bezpieki. Dali się nabrać i go przepuścili...
– Z powodu wizyty papieża zostały wymieniane legitymacje SB.
– Na co?
– Na książeczki do nabożeństwa.
Cudzoziemiec, który oglądał w polskiej telewizji relację z pielgrzymki papieża dziwi się:
– Co to za dziwna pieśń religijna: „Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną... Łączymy się ze studiem!”.
W związku z przyjazdem do Polski Jana Pawła II w stan mobilizacji zostały postawione także media, których głównym zadaniem miała być manipulacja, a nie informowanie społeczeństwa. Już przed pielgrzymką reżimowa telewizja pokazywała antykościelne filmy i reportaże o konfliktach w parafiach. Do Watykanu trafiały też wysyłane przez bezpiekę anonimy z oszczerstwami i oskarżeniami skierowanymi przeciw księżom. Skrótowe relacje z papieskiej peregrynacji po kraju musiały być tak montowane, aby widz miał wrażenie, że uczestników spotkań z Ojcem Świętym jest mniej niż w rzeczywistości. „Wycinano” sceny, na których widać było transparenty „Solidarności” albo wolnościowe gesty zgromadzonych, takie jak palce ułożone w znak „V”. Do odbiorcy nie mogły się też trafić „nieprawomyślne” okrzyki i śpiewy.
Telewizja Polska dostała najnowsze radzieckie kamery. Kiedy idzie pochód 1-majowy wystarczy pstryknąć i tłum powiększa się 10-krotnie. A gdy odbywa się spotkanie wiernych z papieżem, po pstryknięciu tłum robi się od razu 10 razy mniejszy.
Propaganda stawała natomiast na głowie, aby w jak najlepszym świetle przedstawić władze PRL, a w szczególności Wojciecha Jaruzelskiego. Między innymi w tym celu 22 czerwca na Wawelu zorganizowano nadzwyczajne spotkanie generała z papieżem. Trwało ono godzinę i 37 minut, co środki przekazu interpretowały jako wyraz papieskiego uznania dla autora stanu wojennego. W rzeczywistości Jan Paweł II traktował Jaruzelskiego zgodnie z wymogami dyplomacji, ale i z pobłażaniem. W pewnej chwili powiedział do niego: „Rozumiem, że socjalizm jest polską rzeczywistością, ale chciałbym, żeby to był socjalizm z ludzką twarzą”.
Na Wawelu odbywa się rozmowa Wojciecha Jaruzelskiego z Janem Pawłem II. Po dwóch godzinach generał wychodzi ze spotkania spocony i skulony, otrzepuje kolana i mówi do siebie:
– Ale mu wygarnąłem.
– Papież i Jaruzelski doszli do porozumienia.
– Niemożliwe!
– Obaj uznali, że stan wojenny jest nie do zniesienia.
Komunistyczne władze lansowały hasło o wawelskiej rozmowie „dwóch wielkich Polaków”, ale społeczeństwo – choć bombardowane propagandą i zmęczone stanem wojennym – nie było podatne na takie manipulacje. Prawdziwe zainteresowanie towarzyszyło zupełnie innemu spotkaniu papieża – z Lechem Wałęsą i jego rodziną w Dolinie Chochołowskiej w Tatrach. Tylko tam, z dala od tłumów, mogła odbyć się rozmowa Ojca Świętego z przewodniczącym „Solidarności”, którego władze PRL formalnie uważały za „osobę prywatną”. Absurd sytuacji skomentował rysunkowo satyryk i aktor, Jacek Fedorowicz, którego prace były wówczas drukowane w prasie podziemnej, a nawet sprzedawane potajemnie w antykwariatach „Desa”. Na grafice Tatry w czerwcu, przedstawiającej słynne górskie spotkanie, widać esbeków przebranych za owieczki, którzy z ukrycia nagrywali i filmowali rozmowę papieża z Lechem Wałęsą oraz jego żoną i czwórką dzieci.
Satyryczny obraz ma dużą siłę oddziaływania, dlatego w podziemiu upowszechniano różne rysunki i fotomontaże, również żartobliwie przerobione papierowe pieniądze. Krążył na przykład banknot o nominale 250 zł, przypominający do złudzenia amerykańskiego dolara. Umieszczono na nim podobiznę Jana Pawła II, a także herb papieski i orła w koronie, a na odwrocie napis „Rzeczpospolita Solidarna Zwycięży”, kontur Polski z promieniami rozchodzącymi się z Gdańska, logo „Solidarności” oraz dwa koronowane orły w locie. Tak odmalowano marzenia Polaków rozbudzone przez pasterską wizytę Jana Pawła II, ale rzeczywistość polityczna i społeczna PRL w 1983 r. jawiła się zgoła inaczej. Komuniści nie tylko zdelegalizowali „Solidarność” i sterroryzowali społeczeństwo, ale na domiar złego wpędzili kraj w ostry kryzys gospodarczy. Pielgrzymkę Jana Pawła II próbowali natomiast – bezskutecznie – przedstawić jako wyraz legitymizacji ich władzy.
Na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR generał Jaruzelski chwali się, że Jan Paweł II dobrze ocenił sytuację w Polsce pod jego rządami.
– A co powiedział? – pyta jeden z towarzyszy.
– Jezus Maria!
Satyra okazała się skuteczną bronią bezbronnych. Przyszłość pokazała, że papieska pielgrzymka odbyta w trakcie stanu wojennego przyniosła zupełnie inne owoce, niż chciały władze PRL. Zamiast oczekiwanego wzrostu poparcia dla polityki Wojciecha Jaruzelskiego, nasiliła bowiem nastroje antykomunistyczne, dodała Polakom nadziei i pomogła im wyjść z szoku po „nocy generała”. Swój niewielki, ale jednak, wkład w ten efekt miały na pewno także dowcipy.