Co ma wiedzieć czterolatek? Według „najnowszych standardów” powinien szanować gejów i fachowo nazywać narządy rozrodcze. To zalecenie, które trafiło do zaściankowej Polski z postępowego Zachodu.
Monika Szaroma-Kierys jest wychowawczynią w Samorządowym Przedszkolu nr 10 im. Jana Pawła II w Krakowie. Ale też mamą dwójki dzieci: 5-letniej Oli i 10-letniego Kubusia. Wspomina rozmowę z synem, który będąc w III klasie podstawówki, przyniósł do domu porcję nowej wiedzy, a uświadomili go młodsi o dwa lata koledzy. – Syn pytał, co oznaczają niektóre słowa. Chodziło o wulgaryzmy związane ze sferą seksualną. W naszym domu dużo rozmawiamy z dziećmi, tłumaczymy. Wyjaśniliśmy synowi jego wątpliwości i temat ucichł. Nie widzę potrzeby, żeby już teraz edukować go z seksualności – przekonuje mama.
Oświaty kaganek według WHO
Pani Monika, podobnie jak większość mam i tatusiów, którzy prezentują podobne poglądy, żyje w „seksualnym skansenie”. To cytat za prof. Zbigniewem Lwem-Starowiczem, seksuologiem, który jest wielkim orędownikiem wprowadzenia jak najwcześniejszej edukacji seksualnej. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM powiedział niedawno: „Do nas powinni przyjeżdżać turyści, żeby sprawdzać, jak się u nas traktuje seks, bo my jesteśmy XIX-wiecznym skansenem”.
Żeby wyrwać się ze skansenu do nowoczesnego świata, należałoby – wzorem niektórych państw zachodnich – uczyć seksu od urodzenia. Szok wśród rodziców wywołał raport Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) pt. „Standardy edukacji seksualnej w Europie. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją seksualną”. W drugiej części raportu (ss. 33–51) zatytułowanej „Matryca edukacji seksualnej” znajduje się obszerna tabela, a w niej informacje i umiejętności, jakie powinny zdobyć dzieci w określonym wieku, oraz postawy, jakie mają przyjąć.
Maluchy od 0 do 4 lat powinny znać fachowe nazwy wszystkich narządów oraz ich funkcje. Należy nauczyć je masturbacji, aby mogły czerpać „radość i przyjemność z dotykania własnego ciała” oraz „rozmawiać o przyjemnych i nieprzyjemnych odczuciach dotyczących własnego ciała”. To czas na naukę „wyrażania własnych potrzeb, życzeń i granic, na przykład w kontekście zabawy w doktora”.
Dziecko w wieku 4–6 lat jest wystarczająco dorosłe, aby wyjaśnić mu „różnice związane z płcią, z wiekiem i pochodzeniem kulturowym” oraz „nauczyć szacunku dla różnych norm związanych z seksualnością” (np. związki gejowskie). Wtedy też należy porozmawiać o prokreacji i obalić mit o bocianie oraz przypominać o masturbacji. W raporcie WHO jest ona słowem kluczem i pojawia się we wszystkich scharakteryzowanych etapach rozwoju.
Zobaczmy, co słychać u szesciolatków. Najwyższa pora wpoić im wiedzę o chorobach wenerycznych, antykoncepcji, rozwodach i związkach partnerskich.
Z kolei dzieciom w wieku 9–12 lat należy powiedzieć o różnych zachowaniach seksualnych młodych ludzi, różnych orientacjach płciowych i „pierwszym razie”, a także pokazać, jak stosować prezerwatywy i inne środki antykoncepcyjne.
A pierwsza klasa gimnazjum (grupa wiekowa 12–15) to idealny moment na uświadomienie, że ciąża może występować także w związkach jednopłciowych (sic!). Edukowanie w zakresie antykoncepcji należy rozszerzyć o antykoncepcję doraźną (tzw. po stosunku w postaci pigułek; w rzeczywistości nie są one środkami antykoncepcyjnymi, ale wczesnoporonnymi). Nastolatki powinny wiedzieć, jak ludzie modyfikują swoje ciała tatuażami, piercingami, obrzezaniem czy... odtwarzaniem straconej błony dziewiczej.
Piętnastolatek, czyli polski absolwent gimnazjum, ma być w pełni uświadomiony. Czyli potrafić dokonać coming outu – ujawnienia wobec innych uczuć homoseksualnych lub biseksualnych. Ma także prawo do nieograniczonej wiedzy na temat aborcji.
Przedszkole to za wcześnie!
Po prezentacji omawianego raportu na konferencji w Warszawie zawrzało, a największe emocje wywołuje sprawa seksedukacji w przedszkolach, na którą tak małe dzieci nie są zwyczajnie gotowe. – Cztero- czy pięcioletnie dziecko, jeśli jako trzylatek chodziło do przedszkola lub było usamodzielniane w domu, dobrze radzi sobie w kontaktach z rówieśnikami – przeciętnego przedszkolaka charakteryzuje Monika Szaroma-Kierys. – Jest życzliwe i mimo że czasem popada w konflikty z rówieśnikami, potrafi przeprosić i się pogodzić. Umie się wspólnie bawić, jest ciekawe świata, który go otacza, szczere w tym, co robi i co mówi, zwykle chętnie wykonuje prace plastyczne. Opowiada, co namalowało albo ulepiło z plasteliny. Uwielbia spacery, zabawy na powietrzu, ruch. Szczególnie wtedy, gdy przychodzi do przedszkola wcześnie rano, a rodzice odbierają je dość późno. Czterolatek ma też nieprawdopodobną fantazję – zauważa Monika Szaroma-Kierys.
Mimo tej „nieprawdopodobnej fantazji” maluchom nie przychodzą zwykle do głowy zabawy, które dla niemieckich czy szwajcarskich dzieci zaplanowali „specjaliści” od edukacji (np. oglądanie pornograficznych książeczek, zabawa pluszowymi narządami rozrodczymi). – Jeszcze rok temu, kiedy moje dzieci były w grupie trzylatków, nie wiedziały, co to wstyd. Kiedy przebierały się do leżakowania i przypadkiem zsunęły im się majtki, w ogóle nie zwracały na to uwagi. Czterolatki są bardziej uważne. Uczymy je, że do toalety wchodzi jedna osoba, że ubrać należy się w toalecie, a nie na środku łazienki przy innych dzieciach. Lubią bawić się w dom, ale nie ma tam żadnych podtekstów seksualnych. Zdarza się, że dziecko dorysowuje postaciom narządy płciowe, gdyż widzi takie obrazy w domu. Źródłem może być telewizja, internet i brak skrępowania dorosłych w obecności dzieci.
Wychowawczyni nie wyobraża sobie, że między prowadzeniem zajęć wychowawczo- dydaktycznych: uczeniem piosenek, wierszyków, czytaniem bajek, będzie realizowała w przedszkolu tematykę związaną z seksualnością. Przyznaje, że nie czuje się do tego dobrze przygotowana, bo na studiach pedagogicznych uczono ich tylko o onanizmie dziecięcym. Jednak i tym razem eksperci z WHO są głusi na zdroworozsądkowe argumenty. Najpierw słusznie zauważają, że nauczyciel będzie „wzorem do naśladowania dla swoich uczniów” (s. 31). Ale chwilę wcześniej pojawia się zupełnie niezrozumiała i jedna z najbardziej przerażających sugestii w tym dokumencie: „Niezwykle istotne znaczenie w procesie edukacji seksualnej mają kompetencje nauczycieli. Należy podkreślić, iż osoby uczestniczące w tym procesie nie muszą być wybitnymi specjalistami, powinny być jednak dobrze przeszkolone. Brak przeszkolonych nauczycieli nie powinien być przeszkodą w prowadzeniu zajęć z wychowania seksualnego”.
Jak to działa u sąsiadów?
Choć polskim rodzicom nie mieści się w głowie, by seksualizować małe dzieci, wiele krajów europejskich uczy seksu według zaleceń WHO. Np. w Niemczech taka edukacja seksualna jest obowiązkowa i rodzic nie może z niej zrezygnować. Już przedszkolaki uczą się m.in. z kolorowej książeczki pt. ABC małego ciała – Leksykon dla dziewcząt (i chłopców). W owym leksykonie znajdują się choćby takie hasła (cytaty dosłowne):
„Prezerwatywy – (...) można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych. Dzięki nim można zapobiegnąć ciąży, jak również uniknąć zarażenia się AIDS i innymi chorobami płciowymi”.
,,Bycie lesbijką jest dla niektórych ludzi niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks z samym sobą”.
Inwencją wykazali się też Szwajcarzy, który wymyślili pudełka seksu (ang. sex box), na szczęście już wycofane z użytku. W zestawach dedykowanych przedszkolakom i dzieciom z pierwszych klas podstawówki znajdowały się pluszowe narządy rozrodcze.
Z kolei Szwecja zasłynęła bezpłciowymi przedszkolami, w których nie ma dziewczynek i chłopców, tylko są „koledzy”, a jedno dziecko to „ono”. Małe „ono” ogląda książeczki o samotnych rodzicach albo rodzicach gejach.
Głos rozsądku
A my żyjmy dalej w „seksualnym skansenie”. Bo jeśli czterolatki mają problemy z zawiązaniem sznurowadła, zapięciem guzika i właściwym trzymaniem kredki, to na pewno nie są jeszcze gotowe na rozmowy o orgazmie. Wiedzą o tym normalni, zwykli, prości rodzice. Miejmy nadzieję, że nie zabraknie tej świadomości także w wysokich, ministerialnych kręgach.